18.
Gdy kobieta przykucnęła za buickiem przy błotniku od strony kierowcy i patrzyła bacznie na pustynię w kierunku północnym, Kleitmann obserwował ją zza plątaniny mesquito i wędrujących chwastów. Nie widziała go. Kiedy przesunęła się do drugiego błotnika i obróciła Plecami do Kleitmanna, poderwał się i pobiegł pochylony do następnej skąpej osłony – omiatanego wiatrem, kryjącego go częściowo ułamka skały.
Porucznik po cichu przeklinał eleganckie buty od Ballego, które miał na nogach, a których podeszwy były zbyt śliskie do takich akcji. Wysłanie ich z zadaniem dokonania morderstwa w ubraniach młodych menedżerów czy pastorów baptystów wydało mu się szczytem głupoty. Przynajmniej te ray-bans przydały się na coś. Oślepiające słońce odbijało się od każdego kamienia i zbocza osypującego się piasku; bez okularów słonecznych nie widziałby terenu tak wyraźnie, jak to było konieczne, i na pewno nieraz źle postawiłby nogę, co skończyłoby się upadkiem.
Właśnie miał znów skryć się, kiedy usłyszał, jak kobieta otwiera ogień w innym kierunku. Wykorzystał to i znów zmniejszył dystans. Wtedy doszedł go krzyk, tak ostry i pełen rozpaczy, że ledwo przypominał ludzki głos; brzmiał raczej jak wycie rozrywanego żywcem dzikiego zwierzęcia.
Wstrząśnięty, skrył się w długim, wąskim zagłębieniu w skale, poniżej linii wzroku kobiety. Podczołgał się na brzuchu do końca tego koryta i legł tam, dysząc. Kiedy podniósł głowę, aby rzucić wzrokiem na otaczający teren, zobaczył, że jest dokładnie piętnaście jardów na północ od tylnych drzwi buicka. Jeżeli zdołałby przesunąć się jeszcze parę jardów na wschód, znajdzie się za plecami kobiety, w doskonałej pozycji, aby ją wykończyć.
Krzyki ucichły.
Uznając, że drugi mężczyzna z kierunku południowego zatrzyma się przez chwilę, zaszokowany śmiercią partnera, Laura wróciła do drugiego przedniego błotnika. Mijając Chrisa, powiedziała:
– Jeszcze dwie minuty, maleńki. Najwyżej dwie.
Schylona przy rogu samochodu badała wzrokiem północną flankę. Pustynia z tej strony nadal wydawała się pozbawiona ludzkiej obecności. Podmuch zamarł i nawet ruchome chwasty zastygły.
Jeżeli było ich tylko trzech, na pewno nie zostawiliby jednego przy toyocie, kiedy dwóch pozostałych próbowałoby ją okrążyć z tego samego kierunku. Gdyby było ich tylko trzech, wtedy dwójka z południowej strony podzieliłaby się i jeden z nich zachodziłby ją od strony północnej. Co znaczyło, że musi być czwarty mężczyzna, może nawet piąty, gdzieś w skałach, wśród piasku i pustynnej roślinności, na północ od buicka.
Ale gdzie?
19.
Kiedy Stefan wyraził wdzięczność premierowi i wstał, aby go opuścić, Churchill wskazał książki, leżące na stole, i powiedział:
– Nie chciałbym, aby pan o nich zapomniał. Gdyby tu zostały, cóż to byłaby za pokusa popełnienia autoplagiatu!
– To typowe dla pańskiego charakteru, że z tego właśnie powodu nie molestował mnie pan o zostawienie ich tutaj.
– Nonsens – Churchill odłożył cygaro na popielniczkę i wstał z krzesła. – Gdybym dostał te książki, nie zadowoliłoby mnie opublikowanie ich w takim kształcie. Bez wątpienia znalazłbym rzeczy warte ulepszenia i zaraz po wojnie spędziłbym parę lat grzebiąc w nich bez wytchnienia – stwierdziwszy po ukończeniu prac i opublikowaniu, że zniszczyłem ten właśnie element, dzięki któremu w pańskiej przyszłości zyskają rangę klasyki.
Stefan wybuchnął śmiechem.
– Mówię to całkiem serio – powiedział Churchill. – Powiedział mi pan, że moje dzieło będzie zamkniętą całością. Taka wiedza o przyszłości zadowala mnie. Jeśli wolno mi tak powiedzieć, napiszę je tak, jak je napisałem, nie będę udawał, że jestem mądrzejszy, niż jestem.
– Brzmi to rozsądnie – zgodził się Stefan.
Kiedy wkładał sześć tomów do plecaka, Churchill przyglądał mu się, stojąc z rękami splecionymi na plecach, kiwając się lekko w przód i w tył.
– Jest tyle spraw dotyczących przyszłości, o jakie chciałbym pana zapytać, a do których dokładam ręki. Rzeczy, które mają dla mnie większą wagę niż problem, czy moje książki odniosą sukces, czy nie.
– Naprawdę muszę odejść, sir, ale…
– Wiem, tak – powiedział premier. – Nie będę pana zatrzymywał. Ale proszę mi powiedzieć przynajmniej jedną rzecz. Dręczy mnie ciekawość. Powiedzmy… no, na przykład, co będzie z Rosjanami po wojnie?
Stefan zawahał się, zapiął plecak i powiedział:
– Panie premierze, przykro mi o tym mówić, ale po wojnie Rosjanie staną się potęgą. Przewyższą Wielką Brytanię i tylko Stany Zjednoczone będą im mogły dorównywać.
Churchill po raz pierwszy wyglądał na zaskoczonego.
– Ten ich potworny system faktycznie przyniesie sukcesy ekonomiczne, dobrobyt?
– Nie, nie. Ten system spowoduje ekonomiczną klęskę – ale stworzy wielką militarną potęgę. Rosjanie będą bez wytchnienia militaryzowali całe społeczeństwo i eliminowali wszystkich dysydentów. Niektórzy twierdzą, że ich obozy koncentracyjne dorównają obozom Rzeszy.
Twarz premiera pozostała nieprzenikniona, tylko jego oczy wyrażały zaniepokojenie.
– Niemniej teraz są naszymi sprzymierzeńcami.
– Tak, sir. A bez nich wojna przeciwko Rzeszy być może nie zostałaby wygrana.
– Och, zostałaby, zostałaby – powiedział z pewnością siebie Churchill. – Tylko nie tak szybko – westchnął. – Mówią, że polityka kojarzy dziwne pary, ale sojusze wojenne kojarzą jeszcze dziwniejsze.
Stefan był gotów do podróży. Wymienili uścisk dłoni.
– Z pańskiego instytutu zostaną tylko ruiny i zgliszcza – powiedział premier. – Ma pan na to moje słowo.
– Takie zapewnienie wystarczy mi całkowicie – powiedział Stefan. Sięgnął pod koszulę i nacisnął trzy razy przycisk, wyzwalający połączenie pasa powrotnego z bramą.
Wydawało się, że po sekundzie znalazł się w instytucie w Berlinie. Wyszedł z bramy i powrócił do tablicy programującej. Na zegarze minęło dokładnie jedenaście minut.
Bark bolał go nadal, ale ból nie zmienił natężenia. Jednakże nieustępliwe rwanie powoli kumulowało się, toteż usiadł na chwilę odpocząć.
Potem, korzystając z dalszych wyliczeń komputera, zaprogramował bramę do swojej przedostatniej wycieczki. Tym razem uda się na odległość pięciu dni w przyszłość, pojawiając się w innym zabezpieczonym przed bombami podziemnym pomieszczeniu – nie w Londynie, ale w swoim mieście – w Berlinie.
Kiedy brama była gotowa, wszedł do niej, nie zabierając broni. Tym razem nie zabrał również sześciotomowego dzieła Churchilla.
Kiedy przekroczył punkt transmisji wewnątrz bramy, znajome nieprzyjemne łaskotanie przeszło przez skórę do wewnątrz, w ciało, w szpik, a natychmiast potem z powrotem z kości do ciała, do skóry.
Pozbawione okien, podziemne pomieszczenie, w jakim znalazł się Stefan, oświetlała pojedyncza lampa stojąca na skraju biurka, a przez moment – również błyski, które wywołało jego pojawienie się.
W tym nierealnym blasku Hitler był dokładnie widoczny.
20.
Jedna minuta.
Laura wraz z Chrisem siedzieli wciśnięci w karoserię buicka. Nie zmieniając pozycji spojrzała najpierw na południe, gdzie, jak wiedziała, ukrywał się jeden mężczyzna, a potem ku północy, gdzie, jak podejrzewała, leżeli ukryci pozostali wrogowie.
Nienaturalny spokój ogarnął pustynię. Powietrze ani drgnęło – wiatr ustał jak oddech nieboszczyka. Słońce słało tyle światła na wysuszone płaszczyzny, że ziemia zdawała się równie jasna jak niebo; na odległych krawędziach świata rozświetlone niebiosa łączyły się z rozświetloną ziemią tak płynnie, że horyzont właściwie zniknął. Temperatura dochodziła do trzydziestu stopni Celsjusza. Każda rzecz – każdy krzak, skała, chwast i zatoka piasku – wydawała się zespawana przez upał z tym, co mieściło się za nią.