Выбрать главу

Tylko minuta.

Tylko minuta lub mniej dzieliła ich od powrotu Stefana z roku 1944. Stefan na pewno ją uratuje. Nie tylko dlatego, że będzie miał uzi, ale dlatego, że jest jej obrońcą. Jej obrońcą. Mimo że wiedziała teraz, skąd przybywa, i była świadoma, że nie jest nadnaturalną postacią, w jakiś sposób wyrastał w jej oczach ponad wymiary ludzkie, był zdolny czynić cuda.

Żadnego ruchu na południu.

Żadnego ruchu na północy.

– Nadchodzą – powiedział Chris.

– Wyjdziemy z tego, kochanie – powiedziała miękko.

A jednak w sercu pulsował jej nie tylko lęk, ale i poczucie straty, jakby na jakimś pierwotnym poziomie świadomości wiedziała, że jej syn – jedyny syn, jakiego będzie kiedykolwiek miała, to dziecko, któremu nie było przeznaczone przyjść na świat – był już martwy. Nie dlatego, że nie zdołała go obronić, ale dlatego, że przeznaczenia nie można odmienić. Nie, do diabła z tym, nie. Tym razem ona zwycięży los. Zachowa swego chłopca. Nie utraci go, jak na przestrzeni lat traciła wielu ludzi, których kochała. On był jej. Nie należał do przeznaczenia. Nie należał do fatum. On był jej. On był jej.

– Wyjdziemy z tego, kochanie. Już tylko pół minuty.

Nagle zobaczyła ruch na południu.

21.

W prywatnym gabinecie Hitlera, w jego berlińskim bunkrze, wyzwolona podróżą w czasie energia materializowała się, syczała i uciekała od Stefana w pręgach oślepiającego światła, wykreślając siatki krętych dróżek na podłodze i na betonowych ścianach, podobnie jak w konferencyjnym gabinecie w Londynie. To oślepiające, hałaśliwe zjawisko nie przywołało jednak warty z innych pomieszczeń, gdyż w tym momencie Berlin przeżywał kolejny nalot aliantów. Bunkier trząsł się od uderzeń bomb o ogromnej sile, walących się na miasto. Nawet na tej głębokości huk nalotu zagłuszał niezwykłe dźwięki towarzyszące pojawieniu się Stefana.

Hitler wykonał ruch na swym obrotowym krześle, zwracając się twarzą do niego. Nie okazał więcej zdziwienia niż Churchill, choć rzecz jasna w przeciwieństwie do Churchilla był świadom prac prowadzonych w instytucie i od razu wiedział, jakim sposobem Stefan zmaterializował się w jego prywatnej kwaterze. Co więcej, znał Stefana i to zarówno jako syna wiernego starego towarzysza, jak i oficera SS, który od dawna pracował dla sprawy.

Choć Stefan nie oczekiwał zdziwienia na twarzy Hitlera, to jednak miał nadzieję, że ujrzy, jak te sępie rysy wykrzywia strach. Przede wszystkim, jeżeli Führer przeglądał raporty gestapo na temat ostatnich wydarzeń w instytucie – co czynił z całą pewnością – to wiedział, że na Stefanie ciąży podejrzenie o zabicie sześć dni temu, 15 marca, Penlowskiego, Janowskiego i Wołkowa i o ucieczkę w przyszłość. Prawdopodobnie myślał, że Stefan wyruszył do niego na nie objętą harmonogramem wycieczkę tuż przed zabiciem tamtych naukowców, i że zamierza zabić również jego. Jednak jeżeli był przestraszony, to nie pokazał tego po sobie. Siedział dalej; z zimną krwią otworzył szufladę i wyjął lugera.

Zaledwie ustąpiły ostatnie wyładowania elektryczne, Stefan wyrzucił ramię w nazistowskim pozdrowieniu i wykrzyknął z całym udawanym entuzjazmem, na jaki go było stać:

– Heil Hitler!

Aby szybko udowodnić, że nie ma złych intencji, opadł na jedno kolano, jak przed ołtarzem, i pochylił głowę, stając się łatwym i bezbronnym celem.

– Mein Führer, przybyłem do ciebie, aby oczyścić swe dobre imię i ostrzec cię przed zdradziecką szajką, która uwiła sobie gniazdo w instytucie i w komórce gestapo odpowiedzialnej za jego bezpieczeństwo.

Przez długi czas dyktator milczał.

Wysoko nad ich głowami fala uderzeniowa nocnego bombardowania przedzierała się przez warstwy ziemi, przez dwadzieścia stóp metalowych i betonowych pokładów, i napełniała bunkier niskim, złowróżbnym dźwiękiem. Przy każdej detonacji potężnych bomb trzy zagarnięte z Luwru obrazy kołysały się na ścianach, a z wysokiego miedzianego pucharka wypełnionego ołówkami, stojącego na biurku Führera, podnosił się pusty, wibrujący dźwięk.

– Wstań, Stefanie – powiedział Hitler. – Usiądź – wskazał obity brązową skórą fotel. Poza nim niewiele mebli wypełniało ten ciasny, pozbawiony okien gabinet. Położył lugera w zasięgu ręki. – Nie ze względu na twój honor, ale ze względu na honor twojego ojca i honor SS mam nadzieję, że mówisz prawdę.

Stefan przemawiał z ogromną pasją. Wiedział, że Hitler uwielbia każdy przejaw siły. Równocześnie cały czas w jego głosie brzmiał podziw i szacunek, jakby szczerze wierzył, że znajduje się przed obliczem człowieka, w którego wcielił się duch niemieckiego narodu, duch czasów minionych, obecnych i przyszłych. Jeszcze bardziej niż dowody siły Hitlera upajał zachwyt, jakiego nie szczędzili mu jego liczni podwładni. Łatwo można było uderzyć w niewłaściwy ton, ale Stefan nie po raz pierwszy stawał przed tym człowiekiem; posiadł już praktykę w postępowaniu z tym megalomanem, z tą żmiją w ludzkim ciele.

– Mein Führer, nie ja zabiłem Włodzimierza Penlowskiego, Janowskiego i Wołkowa. To Kokoschka. On był zdrajcą Rzeszy. Dopadłem go w sali dokumentów w instytucie, zaraz po tym, jak zastrzelił Janowskiego i Wołkowa. Strzelił również do mnie – Stefan położył dłoń na piersi. – Mogę odsłonić ranę, jeżeli sobie tego życzysz. Postrzelony, uciekałem przed nim do głównego laboratorium. Byłem oszołomiony. Nie wiedziałem, ilu jeszcze zwerbował, i nie wiedziałem, na kogo mogę liczyć – uratowałem się więc uciekając przez bramę do przyszłości, zanim zdołał mnie dopaść i wykończyć.

– Raport pułkownika Kokoschki mówi coś kompletnie innego. Podobno zostałeś ranny dopiero po tym, jak uciekłeś przez bramę, po tym, jak ty zabiłeś Penlowskiego i innych.

– Gdyby tak było, mein Führer, czy wracałbym tu, aby oczyścić swoje imię? Gdybym był zdrajcą, żywiącym większą wiarę w przyszłość niż w ciebie, czy nie pozostałbym w przyszłości, gdzie byłbym bezpieczny? Po cóż powracałbym do ciebie?

– Ale czy byłeś tam bezpieczny, Stefanie? – powiedział Hitler, uśmiechając się sucho. – Z tego, co wiem, dwa oddziały gestapo, a później jeden SS zostały wysłane za tobą w ten odległy czas.

Wiadomość o oddziale SS wstrząsnęła Stefanem. To musiała być ta grupa, która pojawiła się w Palm Springs na niecałą godzinę przed jego zniknięciem, ta grupa, której przybycie zwiastował grom z czystego nieba nad pustynią. Jego lęk o Laurę i Chrisa wzrósł. Poświęcenie SS-manów dla sprawy i ich kwalifikacje morderców daleko przekraczały podobne cechy ludzi z gestapo. Miał czego się bać.

Równocześnie zdał sobie sprawę, że Hitlerowi nie doniesiono, iż ta kobieta przetrzebiła oddziałki gestapo. W jego mniemaniu to Stefan dotrzymał im pola. Nie wiedział, że podczas tych potyczek Stefan leżał złożony śpiączką. To pozwoliło Stefanowi podsunąć Hitlerowi następne kłamstwo:

– Mein Führer, rozprawiłem się z nimi, kiedy poszli moim śladem, tak, i zrobiłem to w dobrej wierze, bo wiedziałem, że oni wszyscy zdradzili ciebie, chcąc mnie zabić, bym nie mógł do ciebie powrócić i ostrzec przed dywersją, która szerzyła się i szerzy w instytucie. Od tej pory Kokoschka zniknął – czyż nie? I chyba z pozostałą piątką stało się to samo. Nie wierzyli w przyszłość, jaka czeka Rzeszę, i obawiając się, że ich udział w morderstwach z piętnastego marca zostanie wkrótce ujawniony, uciekli do przyszłości, kryjąc się w innej epoce.