W domu było chłodno, ale przyjemnie. Na stopach miała grube, wełniane skarpetki Rafera, więc nie czuła chłodu dębowych paneli, gdy podeszła do okna i wyjrzała przez nie, wciąż myśląc o tym, co jej się śniło. Spod okna dobiegł ją zgrzyt. Próbowała spojrzeć w dół, ale nic nie mogła zobaczyć. Zaciekawiona otworzyła okno i wyjrzała. Pod samym oknem kucało nad czymś dwóch mężczyzn, obaj w grubych kurtkach i dżinsach wpuszczonych w ciężkie, wojskowe buty. Na głowach mieli czapki narciarskie, a na rękach grube rękawiczki. Byli niemal biali od śniegu. Musiała zrobić jakiś hałas, bo jeden podniósł głowę i zobaczył ją.
Powiedział coś, a potem poruszył się tak szybko, że ledwo zdążyła odskoczyć w głąb sypialni, gdy kula rozłupała drewno ramy okiennej niecałe sześć cali od jej głowy.
Przez okno wleciały następne dwie, trzy kule, wystrzelone z pistoletu z tłumikiem.
Rozejrzała się za bronią, ale jej nie zobaczyła. Gdzie jest jej pistolet? Zawsze miała broń pod ręką. Kolejna kula roztrzaskała to, co zostało z ramy. Podbiegła do drzwi sypialni, otworzyła je i wrzasnęła:
– Szeryfie!
W sekundę wybiegł ze swojego pokoju na końcu korytarza, z berettę w prawym ręku, lewą dopinając rozporek dżinsów. – Co się stało? Nic ci nie jest?
– Dwaj mężczyźni pod moim oknem, mają drabinę. Usłyszałam ich i kiedy wyjrzałam, oddali do mnie cztery, może pięć strzałów.
Dix minął ją i pędem podbiegł do otwartego okna. Usunął się z linii strzału, przycisnął do ramy i wyjrzał na zewnątrz. Mężczyzn już nie było, ale na śniegu zostawili mnóstwo śladów i przewróconą drabinę.
Ostrożnie zamknął roztrzaskane okno i zaciągnął zasłony.
– Masz nie odstępować mnie na krok, Madonna – polecił.
– Rob, Rafe wracajcie do swojego pokoju i zamknijcie drzwi na klucz. Już!
Chłopcy zniknęli w mgnieniu oka.
Dix pobiegł do swojego pokoju, schwycił komórkę i zadzwonił do nocnego dyspozytora.
– Curtis, w moim domu jest dwóch mężczyzn, strzelali do Madonny. Zbierz, kogo możesz, i wyślij do mnie jak najszybciej. Oni są niebezpieczni. Powiedz wszystkim, żeby byli bardzo ostrożni.
Przyczepił komórkę do paska i dokończył się ubierać. Kiedy wkładał buty, opowiedziała mu, co wiedziała. Skinął głową.
– Dobrze. Pierwszy radiowóz będzie tu za cztery minuty.
Chcę, żebyś tu została, nawet nie myśl o opuszczeniu tego pokoju. Rozumiesz?
– Ale ja… Daj mi broń, szeryfie, wiem, jak jej używać.
Rozdział 8
– Nie ma mowy, Madonno. Rób tak, jak mówię, i schowaj się za tamtą komodą.
W głębi duszy wiedziała, że nigdy nie schowałaby się za komodą ani nikt by tego od niej nie oczekiwał, ale głowę wciąż miała obolałą i pełną obrazów ze snu. Upadła na kolana i przycisnęła dłonie do uszu.
Na dole Dix odsunął zasłonę w salonie i wyjrzał na zewnątrz.
Podwórko wyglądało jak pocztówka z obrazu impresjonistów, biały puch śniegu zacierał i zmiękczał rzeczywiste kształty, wśród których wciąż czaiło się coś niepokojącego, bo gdzieś tam kryli się napastnicy. Nie dostrzegł żadnego ruchu, ale wiedział, że byłoby głupotą z jego strony, gdyby wyszedł na zewnątrz i pozwolił jednemu z tych klaunów się ustrzelić. Wiedział, że chłopcy zrobią dokładnie to, co im kazał, ale nie miał pewności co do niej, Madonny. Minutę później usłyszał syreny i zobaczył blask świateł na śniegu.
Był już w kurtce i rękawiczkach, gdy niemal jednocześnie na ulicę wjechało pięć radiowozów.
Zostańcie na miejscach! – krzyknął, po czym powoli, z berettą w dłoni, wyszedł na werandę. Słyszał, jak Brewster szczeka histerycznie, i nie miał wątpliwości, że pies się posika.
– Szeryfie! – krzyknęła Penny – Gdzie oni mogą być? Potrząsnął głową i szybko opowiedział, co się stało.
– Szukajcie dwóch mężczyzn. Posłuchajcie. Są uzbrojeni i już strzelali, żeby zabić, więc bądźcie ostrożni. Do lasu możemy iść po ich śladach. Jeśli zgubimy ślad wśród drzew, to się rozdzielimy. Mam nadzieję, że znajdziemy ich, zanim wyjdą '/, lasu. Pośpieszmy się, nim śnieg zatrze wszystkie ślady.
Policjanci zebrali się wokół śladów widocznych przy przewróconej drabinie. Odciski stóp biegły prosto do lasu, ale już powoli znikały pod śniegiem.
Między drzewami natknęli się na B.B. i Clausa i we czwórkę ruszyli po śladach napastników. Wkrótce odciski stóp zniknęły, a pojawiły się małe bryłki śniegu, które odpadły od butów mężczyzn i mnóstwo połamanych w pośpiechu gałęzi. Ślady biegły do zachodniego brzegu lasu, potem cofały się o jakieś dwadzieścia stóp i znowu zawracały.
– Słuchajcie – powiedział Dix.
Usłyszeli dźwięk zapalanego silnika i rzucili się do biegu.
Między drzewami zobaczyli ciężarówkę ruszającą w stronę Wolf Trap Road. Spod kół wielkim łukiem prysnął śnieg i żwir. Byli za daleko, a śnieg padał zbyt gęsto, żeby mogli odczytać numery rejestracyjne.
– To tacoma – powiedziała Penny. – Tommy ma taką. Myłam tę cholerę więcej razy, niż mogę spamiętać. Jest czarna albo ciemnoniebieska.
Dix przekazał to przez komórkę i schował telefon do tylnej kieszeni dżinsów.
– Emory będzie tu za chwilę z radiowozem. Jedziemy za tą cholerną ciężarówką. B.B., ty wróć do domu i poczekaj tam z kilkoma ludźmi. Ci kolesie szukają guza. Zaopiekuj się moimi chłopcami.
W mniej niż trzy minuty Dix, Penny, Claus i Emory siedzieli w radiowozie, Dix prowadził. Penny wychyliła się przez okno od strony pasażera i próbowała śledzić wzorkiem ślad kół ciężarówki.
– Prosto do Wolf Trap Road, szeryfie – wrzasnęła.
Jechali tak szybko, że ślizgali się i skakali z jednej strony drogi na drugą, ale przez większość czasu Dixowi udawało się trzymać samochód na drodze. Dojechali do Lone Tree Road. – W lewo, szeryfie!
Zakręcił tak ostro, że niemal wpadli do rowu, ale Dix, klnąc jak szewc, zdołał wyprowadzić auto na drogę.
Słyszał, jak Claus powtarza na tylnym siedzeniu:
– Dopadniemy ich, obedrzemy ze skóry i usmażymy ich wątroby.
– Dobry pomysł, Claus – zawołał. – szkoda, że to nie takie polowanie. Penny, zamarzłaś już tam?
– Nic mi nie jest, szeryfie. Nie jest dobrze, zbliżamy się do autostrady. Wiesz, że z Doppler Lane można wyjechać na Siedemdziesiątą Wschodnią. Będziemy mogli zadzwonić do patrolu autostrady, jak tam dojadą.
– Nie, dopadniemy ich – powiedział Dix i przyspieszył.
– Hej, tam przed nami to mogą być oni. – I jeszcze mocniej przycisnął pedał gazu. Radiowozy były świetnie zbudowane, miały nowe zimowe opony i sporo koni, ale wiedział, że ryzykuje, pędząc tak w śnieżycy. Nie sądził, żeby mężczyźni w ciężarówce odważy li się jechać tak szybko. Spojrzał na Penny, która wyszczerzyła do niego zęby i naciągnęła wełnianą czapkę nisko na oczy. Twarz miała niemal całą pokrytą szronem.
– Alleluja! Widzę ciężarówkę, mniej niż pięćdziesiąt jardów przed nami. Dopadniemy ich, szeryfie!
Claus wysunął głowę przez okno z tyłu.
– Nie widzę rejestracji, ale to wygląda jak tacoma Tommy'ego. Na pewno jest czarna.
Ciężarówką zarzuciło na obie strony, gdy wjeżdżała na autostradę, ale kierowcy udało się wyprostować.
Na autostradzie nie powinno być dużo samochodów o pierwszej w nocy przy takiej śnieżycy, pomyślał Dix, próbując utrzymać radiowóz na środku drogi.
– Emory, Penny miała rację. Zadzwoń do patrolu autostrady, może ich złapią. Za cztery mile jest zjazd do Stumptree.
Dix wiedział, że taka prędkość była szaleństwem w tę pogodę, ale nic go to nie obchodziło. Bardzo chciał dogonić tych facetów, przecież próbowali zabić Madonnę. Kim ona była? Co zrobiła lub zobaczyła? Nigdy nie powinien był przyprowadzać jej do swojego domu, do swoich synów. Ale skąd mógł wiedzieć, że będzie jej szukało dwóch zabójców?