– Tak, doktor Oliphant założył jej dziesięć równiutkich szwów. – Dix potrząsnął głową na widok jawnego rozczarowania Rafe'a. Chłopiec ziewnął szeroko. – Za kilka godzin będzie jasno. Spróbujmy się przespać, dobrze?
– Rob i ja możemy nie spać całą noc, i tak nie będziemy zmęczeni, tato.
Madonna uśmiechnęła się w duchu.
Ale ja jestem stara i marzę o drzemce. – Pozwoliła szeryfowi i chłopcom zaprowadzić się na górę. Wiedziała, że znowu będzie leżała w sypialni Roba i wpatrywała się w ciemność przerażona tym, kim mogła być. Miała nadzieję, że rano Dix powie jej dokładnie, co się wydarzyło i, przede wszystkim, kim byli ci mężczyźni i dlaczego próbowali ją zabić. Nie zamierzała go o to pytać przy chłopcach.
Dix obudził się w niedzielny poranek o dziesiątej, poczuł przypływ paniki i wziął głęboki oddech. Już po wszystkim, chłopcom nic się nie stało. Zobaczył, że Rafe i Rob śpią jak susły w łóżku Rafe'a, i uśmiechnął się. Zajrzał do Madonny, ale łóżko Roba było puste i starannie posłane. Ostatni raz tak starannie zaścieliła je Christine – nie, nie będzie o niej myślał. Mimo strzaskanej ramy okiennej w pokoju nie było zimno, bo Madonna zasunęła szczelnie zasłony.
Kiedy dwadzieścia minut później wszedł do kuchni Madonna wyciągała biszkopty z piecyka.
– Cześć, słyszałam, jak wstałeś. Na blacie jest świeża kawa.
– Umarłem i poszedłem do nieba – powiedział, patrząc łakomie na biszkopty.
– Jest niedziela rano, jedyny dzień, w którym arterie są odporne na cholesterol. Lubisz jajecznicę na bekonie?
– Ja zrobię śniadanie. Chodź, usiądź i…
– Szeryfie – powiedziała cierpliwie. – Nic mi nie jest, nudzę się. Pozwól mi się jakoś odwdzięczyć, dobrze?
Zrobiła mu dekadenckie śniadanie, gorące biszkopty ociekały masłem i dżemem truskawkowym i Dix pomyślał, że dokładnie tak powinno wyglądać niedzielne śniadanie. Tak dawno nie robił chłopcom biszkoptów w niedzielny poranek.
Dix przełknął ostatni kęs trzeciego biszkopta, otarł usta serwetką i powiedział:
– Przypomniałaś sobie coś nowego? Potrząsnęła głową i napiła się kawy.
– Wiem, że się boisz, Madonna. Wiem, że trudno jest przebywać w takim zawieszeniu, patrzeć na obcą twarz w lustrze, ale już niedługo przyślą mi wyniki z LAPIS i będziemy wiedzieli, kim jesteś. Nawet jeżeli twoje prawdziwe imię nie przywoła żadnych wspomnień, przynajmniej da ci jakieś zakotwiczenie. Poczekaj, od razu zadzwonię do Cloris. – Podniósł telefon z kuchennego blatu.
– Cześć, Cloris, potrzebuję kilku…
Usłyszała podekscytowany głos kobiety na drugiej stronie linii, zobaczyła, jak Dix uśmiecha się i słucha. W końcu udało mu się coś powiedzieć.
– Dzięki, Cloris. Tak, było prawie dokładnie tak, jak powiedziałaś. Później wpadnę do Penny do szpitala. Założę się, że jej mąż, Tommy, mało nie rozniósł tego szpitala ze strachu. Ale to wspaniałe nowiny. No dobrze, Cloris, teraz moja kolej.
Zapytał o LAPIS i słuchał odpowiedzi ze zmarszczonymi brwiami.
– OK, ale daj mi znać, jak tylko czegoś się dowiesz, dobrze? Wpadnę później.
Rozłączył się.
– Przykro mi, odpowiedź z LAPIS jeszcze nie przyszła. Ale mamy niedzielny poranek. To są dżinsy Roba?
Stała przy zlewie, zmywała naczynia i słuchała, jak mówił jej, że wciąż nie wiadomo, kim ona jest. A potem co powiedział? Odwróciła się i uśmiechnęła szeroko.
– Rob był tak miły, że mi je pożyczył. Zapomniałam, jak małe tyłki mają nastoletni chłopcy, te spodnie są dosyć ciasne.
Dix uśmiechnął się, wbijając wzrok w kubek z kawą.
– Wiesz, kim byli ci mężczyźni? Powiedz mi, co się stało.
Potrząsnął głową.
– Nie, nie wiem. Ciężarówka cała spłonęła, ale udało nam się ją zidentyfikować. Wczoraj diler w Richmond zgłosił jej kradzież. Ci mężczyźni nie mieli przy sobie żadnych dokumentów i spalili się do cna, identyfikacja zajmie nam trochę czasu.
– Może wcale się nie udać – powiedziała.
– To prawda. Skąd to wiesz?
Wzruszyła ramionami.
– To wydaje się logiczne, zwłaszcza jeśli nie macie na czym pracować. Beretta jest dla mnie za duża. Nie lubię jej używać.
Dix uniósł wysoko brwi, ale nic nie rzekł. Zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, i zaczęła bawić się ścierką kuchenną. Dix rzucił Brewsterowi plasterek bekonu.
– A jaką broń wolisz?
– Siga. Ma nieduży zasięg, ale jest dobrze wyważony i celny.
Skinął głową. Wydawało się, że rozmowa o broni to dla niej chleb powszedni. Kim ona była?
– Przepraszam, że naraziłam twoich chłopców na niebezpieczeństwo.
– Chroniłaś ich – odparł łagodnie. – Opiekowałaś się nimi i zorganizowałaś im czas. Naprawdę to doceniam.
– Wiem, że powinnam była pójść tam z tobą, a nie chować się za komodą. Jesteś bardzo miły, szeryfie. Z tego, co wiem, niewielu szeryfów jest takich.
– Znasz wielu szeryfów?
– Jest taki koleś w Karolinie Północnej, który… – Przerwała i potrząsnęła głową. – Wiem tylko, że chciałam go uderzyć. Czy to nie dziwne? Na chwilę stanęła mi przed oczami jego twarz z pewnym siebie uśmieszkiem, ale już zniknęła.
– Co robiłaś w Karolinie Północnej?
– Nie mam zielonego pojęcia.
Wstał, podszedł do niej i położył jej dłonie na ramionach.
– Spróbuj się nie bać, Madonno. Już niedługo dowiemy się, kim jesteś, zidentyfikujemy tych facetów i będziemy wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Nie martw się.
Dix wyszedł na posterunek, zanim chłopcy wstali i wrócił dopiero po południu. Wszedł do domu i po drodze do salonu rzucił kurtkę i rękawiczki.
– Wreszcie przestało padać. Może to już koniec. Nawet słońce wyszło na chwilę•
Rafe i Rob znowu do niego podbiegli, a on ich przytulił, ale chłopcy wyrwali się szybko i zasypali go gradem pytań.
– Słyszeliśmy o tym drucie, który niemal przypalił Clausowi nogę.
– A co z tą wielką, płonąca oponą, która leciała prosto na was?
– A ci faceci, którzy chcieli zastrzelić Madonnę, zostały z nich tylko spalone szkielety!
– Aha, więc ktoś już wszystko wam opowiedział. Trochę przesadził. To, co ważne, powiedziałem wam wczoraj. Odrobiliście lekcje?
– Och, tato – jęknął Rob. – Jest niedziela. Idziemy pozjeżdżać z Breaker's Hill.
– Nie pamiętasz, tato? – spytał Rafer. – W piątek wieczór skończyliśmy Otella. Madonna ograła nas w scrabble i nauczyliśmy się nowego słowa: liszaj.
Dix otworzył usta, żeby odpowiedzieć, i usłyszał, że przed dom zajechał samochód. Co znowu? Popatrzył na nią i zawołał: – Nie nazywasz się Madonna tylko Ruth.
– Słucham? Co powiedziałeś? Nazywam się Ruth? Ruth jak?
Kim jestem?
Usłyszeli pukanie do drzwi. Normalnie Dix pozwoliłby, żeby chłopcy otworzyli, ale wciąż miał świeżo w pamięci wydarzenia ostatniej nocy. Wziął na ręce rozszczekanego Brewstera i poszedł otworzyć.
– Warnecki – krzyknął przez ramię. – Na nazwisko masz Warnecki.
Uniósł rękę.
– Poczekajcie chwilę, chłopcy, nie podchodźcie, dobrze? Natychmiast usłuchali, ale Brewster nie chciał się uciszyć. – Uspokój się, Brewster, piesku.
Dix otworzył w drzwi i zobaczył wielkiego mężczyznę w czarnej skórzanej kurtce, czarnych spodniach, białej koszuli, czarnych butach i czarnych skórzanych rękawiczkach, obok którego stała kobieta, także ubrana na czarno.
– Szeryf Noble?
– Tak. Kim jesteście?
– Nazywam się Dillon Savich, a to moja żona, Lacey Sherlock. Słyszeliśmy, że zatrzymała się u pana kobieta, która nie może sobie przypomnieć, kim jest. Chcielibyśmy ją zobaczyć.