– Wielkie nieba, pamiętasz to? – Ruth ukazała zęby w uśmiechu. – To był Jimbo Marple. Jeden z moich chłopaków widział, jak ten stary zabierał Jimbo prosto z parkingu przed centrum handlowym, i od razu do mnie zadzwonił. Savich był wściekły, kiedy jeden ze snajperów zastrzelił starego. Masz nie złą pamięć.
– W każdą sprawę, którą prowadzimy, jest zaangażowanych wielu ludzi – powiedział Savich. – Nasza Ruth jest znana ze swoich kontaktów. Zebrała je wszystkie, kiedy pracowała w policji, zanim przyszła do FBI.
– I strzela jak szatan – dodała Sherlock. – Mówi swojemu glockowi, w co ma trafić, i w następnej sekundzie trafia w dziesiątkę.
– Kiedy on prowadził ten pościg na autostradzie, ja chowałam się za komodą.
– Ale teraz jesteś już z nami – powiedziała Sherlock łagodnie. – Twarda sztuka – dodała z zadowoleniem Ruth.
– A zatem FBI zamierza przejąć tę sprawę? – spytał chłodnym tonem Dix, uśmiechając się sztucznie.
Sherlock obdarzyła go promiennym uśmiechem.
– Och, nie, szeryfie Noble, jesteśmy tu tylko po to, żeby pomóc. W końcu Ruth jest jedną z nas. Dillon zadzwonił do naszego szefa, powiedział mu, co robimy. Pan Maitland też chce wyjaśnienia tej sprawy. Nie cierpi, gdy ktoś próbuje zabić któregoś z jego agentów.
– Nie zamierzamy cię wygryźć, szeryfie – zapewnił Savich, patrząc Dixonowi prosto w oczy. – Możemy dostarczyć ci sprzętu, informacji i czegokolwiek będziesz potrzebował.
Dix wciąż nie wyglądał na przekonanego, ale skinął głową. – Jeszcze herbaty, agencie Savich?
Dix wyłączył komórkę i wrócił uśmiechnięty do salonu.
– Chłopcy dostali lepszą propozycję obiadu niż resztki potrawki ojca. Idą z innymi dzieciakami na pizzę do Claussonsów, niech Bóg błogosławi ich i ich przodków, więc nie będziemy I 11 usieli uważać na to, co mówimy. Trochę im nałgałem, powiedziałem, że asy FBI nie zostaną u nas długo, więc nie zdążą nic od Ruth wyciągnąć. To i pizza przeważyło szalę.
Gdy zjedli potrawkę szeryfa, Sherlock patrzyła, jak Ruth swobodnie krząta się po kuchni, napełnia wodą czajnik, stawia go na kuchence i wyjmuje herbatę z szafki.
– Mamy ser i krakersy na deser. Są zamknięte gumką, więc powinny być w miarę świeże.
Dix roześmiał się.
– Przykro mi, że nie mogłem was poczęstować niczym lepszym.
– Potrawka była doskonała – zaprotestowała Sherlock. – Jesteś świetnym kucharzem, szeryfie.
– Musiałem się nauczyć – powiedział krótko i włożył torebki herbaty do dwóch kubków. – Ruth, jeszcze kawy?
Skinęła głową.
– Ruth… Podoba mi się to imię. Bardziej pasuje do ciebie niż Madonna. Jest takie potężne, biblijne.
Ruth uśmiechnęła się do niego.
– Przepraszam za tę nagłą zmianę imion, szeryfie. Jak myślisz, gdzie Dillon i Sherlock mogliby się zatrzymać?
– W motelu u Buda Baileya, na głównej ulicy, pół przecznicy od mojego biura. Och, zapomniałem, Ruth, powiedz mi, gdzie się zatrzymałaś? Nikt nie rozpoznał cię na zdjęciu.
Nie zrobiłam żadnej rezerwacji. pomyślałam, że jak odnajdę mój skarb i nie będzie zbyt późno, to wrócę do domu.
– Tankowałaś gdzieś?
– Tak, w Hamilton.
Szeryf zmarszczył brwi.
– Nie szukaliśmy aż tak daleko. Gdzie mieszkasz?
– W Aleksandrii.
– Ci mężczyźni w ciężarówce, która wybuchła – odezwała się Sherlock. – Zrobili im już autopsję?
– Mieliśmy szczęście, że jakoś skłoniliśmy koronera do pracy w niedzielę. Mimo że ci mężczyźni spalili się prawie do cna, udało się uzyskać szczątkowe odciski palców i zrobić rentgen szczęki. Musieli skądś przyjechać. Mam nadzieję, że w ciągu kilku dni dostaniemy zgłoszenie z departamentu osób zaginionych, chyba że przyjechali z daleka, a to by oznaczało, że byli profesjonalistami. Ale nie mieli wiele czasu, więc sądzę, że raczej stoi za tym jakaś lokalna grupa. W każdym razie wezwałem wszystkich moich funkcjonariuszy, a teraz jeszcze pomoże FBI. Będziemy wdzięczni za każdą pomoc.
Nie było to szczere, pomyślał Savich, ale zawsze był to jakiś początek. Przynajmniej szeryf się starał.
– Zamierzamy wybrać się jutro rano z wami do Jaskini Winkela. – Zwrócił się do Ruth: – Mamy coś zabrać ze sobą? – Nie – odpowiedział Dix, potrząsając głową. – Ja przywiozę latarki i kilofy na wszelki wypadek. Mamy ich kilka na posterunku.
Savich skinął głową, po czym dalej mówił do Ruth:
– Pewnie nie dostałaś pozwolenia od Park Service * na wejście w piątek do jaskini?
– Mam dobre wiadomości, Jaskinia Winkela jest na prywatnym terenie. Pan Weaver, właściciel, i ja już zawarliśmy umowę. Ma tam nawet bramę z kłódką, ale otworzyłam ją wytrychem. Tak właśnie zrobiłby Indiana Jones, prawda?
Sherlock wzniosła oczy do nieba.
– Przynajmniej nie musimy się martwić o pozwolenie.
– Założę się, że to nie byłby żaden problem – powiedział Savich. – Nie zdziwiłbym się, gdyby pan Maitland grywał w golfa z jakąś szychą z Park Service. – Popatrzył na Ruth i pomyślał, jak blisko otarła się o śmierć – Nie spuszczę cię z oczu w tej jaskini, Ruth.
To wydało się sprawiać jej przyjemność.
– Przy okazji, szeryfie, pan Maitland ma czterech synów. Dix się przeżegnał.
– Och, kurczę – powiedziała nagle Ruth. – Muszę unieważnić wszystkie karty kredytowe. Zostawiłam plecak i portfel w samochodzie.
Rozdział 11
Jaskinia Winkela
Poniedziałek rano
– No dobrze – powiedziała Ruth – tam nie ma elektrycznego światła ani wytyczonych ścieżek, jak w jaskiniach Park Service. Przy paskach macie zapasowe latarki, ale na razie wystarczą te na głowach.
Przez chwilę jaskinia była wystarczająco wysoka, by szli wyprostowani. Ruth poprowadziła ich za pierwszy zakręt, w dół wyszczerbionych skał i zatrzymała się na chwilę w kompletnej ciemności, rozświetlanej tylko błyskiem latarek. W jaskini panowała absolutna cisza, jedynym odgłosem był szmer ich oddechów.
– Zwróćcie uwagę na te formacje skalne – powiedziała Ruth, wskazując na rząd spektakularnych draperii, po czym skierowała światło latarki na wielki stalagmit. – Nie dotykajcie niczego i spróbujcie nie uderzyć głową w stalagmity. Są bardzo delikatne. Trzymajcie się blisko mnie.
W Jaskini Winkela nie musieli mieć specjalnego obuwia, więc włożyli traperki, ale i tak każdy pośliznął się parę razy.
– Zaraz po lewej stronie będzie spadek na jakieś dziesięć stóp, więc trzymajcie się ścieżki. Na mapie było to bardzo wyraźnie zaznaczone, więc może któryś z nich spadł. Widzicie tę płytę wapienną, która wygląda jak komoda? – Wszystkie latarki skierowały się w prawo. – To punkt orientacyjny, zaznaczyli go na mapie. jestem pewna, że idziemy w dobrym kierunku. No dobrze, wszyscy oprócz Sherlock będą musieli zaraz się schylić i zboczymy trochę w lewo. Przez chwilę będzie trochę wąsko, ale potem tunel się rozszerzy.
– Tu jest tak ciemno – wyszeptała Sherlock, a jej głos odbił się echem od ścian. – Jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na świecie. – Bo w tym świecie jesteśmy – powiedział Dix. – Nigdy nie przepadałem za jaskiniami.
– Dzięki Bogu Jaskinia Winkela nie jest taka straszna, przynajmniej to miejsce, gdzie idziemy. Tak, jak powiedziałam, nawet nie zamoczycie sobie stóp. Pan Weaver mówił, że gdzieś w dolnym przejściu jest strumień. Powiedział, że słyszał go, ale nigdy nie widział. Nie chciałabym się tam zgubić. – Jej śmiech odbił się echem pod szerokim sklepieniem. – Jeśli chcecie naprawdę się przestraszyć, pokażę wam egzemplarz „Amerykańskich Wypadków Jaskiniowych”: ludzie wpadają do dołów, zaplątują się w liny, umierają na hipotermię, czołgając się w błotnistej wodzie, nawet toną. Skoro już was wystraszyłam, mogę wam powiedzieć, że chodzenie po jaskiniach nie jest niebezpieczne, jeśli wiecie, co robicie. Najgorsze, co może się przydarzyć, to zadrapania, siniaki i zwichnięcia.