To był jej kompas.
Przed oczami stanęło jej wspomnienie jak żywe. Jej kompas.
Rzuciła go przed siebie pod wpływem… czego? Złości? Frustracji? Wyrzuciła go, bo ją oszukiwał, pokazywał nieprawdopodobny kierunek. Wyrzuciła go, bo się przestraszyła.
– Znalazłam mój kompas – zawołała nieswoim głosem.
– Pamiętam, że go upuściłam. To ta jaskinia.
W ułamku sekundy wszyscy byli przy niej. Dix wziął ją za rękę i pomógł wstać. Wziął od niej kompas, położył płasko na swojej dłoni i przyjrzał mu się uważnie.
– Wygląda na to, że działa.
– Wtedy nie działał. – Potrząsnęła głową. – Jestem tego pewna. Nie upuściłam go, tylko odrzuciłam od siebie najdalej jak mogłam.
Dix wsunął kompas do kieszeni kurtki. Usłyszał urywany oddech Ruth i poklepał ją po ramieniu.
– Posłuchaj mnie, wszystko już jest dobrze. Cokolwiek cię tu spotkało, przeżyłaś. I to już więcej się nie powtórzy.
Chciała przytulić się do niego, pozwolić mu, by obronił ją przed czającym się w jaskini potworem, tak tylko na sekundę, ale wiedziała, że nie powinna. Powstrzymywała się całą siłą woli, ale Dix wyczuł, że Ruth jest bliska załamania, i przytulił ją na chwilę do siebie.
– Savich, może ty i Sherlock poszukacie tego łuku – zaproponował.
Chappy stanął obok nich i popatrzył na Ruth.
– Jakiego łuku? Może ktoś mi powie, o co tu chodzi?
– Później, Chappy – odpowiedział Dix.
– Jest!
– Pójdziemy go obejrzeć?
Ruth skinęła głową przytuloną do jego ramienia.
– Tak, już mi lepiej. Głupie, naprawdę, tak się rozklejać.
– Nawet taka twarda laska jak ty może czasem dostać w kość.
Patrzyli, jak Savich i Sherlock ostrożnie czołgają się przez łukowate przejście, otoczone poszarpanym wapieniem. Po chwili Savich zawołał:
– Ładunek wybuchowy umieścili jakieś sześć stóp w głąb przejścia. Niezły tu bałagan.
– Czuję jaśmin – powiedziała nagle Ruth. – Zapach jest bardzo słaby, ale go czuję. Wtedy w piątek też tu był.
– Rozumiem, że powietrze jest świeże – odezwał się Savich – ale jaśmin? Jak perfumy?
Ruth skinęła głową.
– Ale to nie ma sensu, prawda? Ja nie używałam żadnych perfum. Co to może być?
– Tak, ja też coś poczułem – przyznał Chappy. – Jakiś słodki zapach. Nie wiedziałem, że to jaśmin.
– Chappy, czy mógłbyś pokazać mi tę niszę? – poprosiła Ruth.
Podprowadził ją do najodleglejszej ściany komnaty.
– Dzięki, Chappy. Dasz mi chwilę?
Ruth powoli przesunęła promieniem latarki po chropowatej, głęboko pobrużdżonej przez płynącą od tysięcy lat wodę w ścianie. Wyglądała tak, jakby nikt nie ruszał jej od wieków. Wiedziała, że złoto zostało ukryte właśnie tutaj, jej mapa mówiła wyraźnie: „pod wnęką”, ale teraz nic tu nie było. Kto znalazł sztabki i jak dawno temu? Miała ochotę się rozpłakać. Była taka podekscytowana, miała taką nadzieję i wszystko na nic.
– Masz rację, Chappy, nic tu nie ma.
Odwróciła się i ruszyła wzdłuż tylnej ściany jaskini, z dala od pozostałych. Znowu poczuła zapach jaśminu, tym razem silniejszy, ale w powietrzu unosiła się jeszcze jakaś woń, nieprzyjemna i drażniąca nozdrza. Szła dalej, pochylając się, gdy sufit zaczął się obniżać.
Zapach stawał się coraz bardziej intensywny.
Usłyszała cichy dźwięk, przypominający miękki szum skrzydeł nietoperzy. Może wtedy otoczyły ją nietoperze, przewróciła się i uderzyła w głowę? Podniosła wzrok i oświetliła latarką sufit. Nic, tylko poblask koronkowego wapienia.
Zrobiła kolejny krok do przodu i potknęła się o coś. Upadła na kolana i wyciągnęła ręce, żeby zamortyzować upadek. Jej palce natrafiły na coś dziwnie miękkiego i zimnego.
Głęboko w duszy wiedziała, czego dotknęła. Wrzasnęła i rzuciła się do tyłu, a latarka na głowie rzucała wokół szalone cienie.
Usłyszała, że pozostali ją wołają i biegną do niej. Zmusiła się, żeby spojrzeć w dół i popatrzyła prosto w zielonkawą, nabrzmiałą twarz młodej kobiety.
Ruth, co się stało? Co znalazłaś?
Podniosła wzrok na Dixa.
– Ona nie żyje, Dix. To od niej czuć jaśminowe perfumy. I ten mdlący zapach też.
Dix opadł na kolana obok Ruth.
– Savich, Sherlock, potrzebuję więcej światła. Chappy, zostań z tyłu, słyszysz? Nie waż się zrobić nawet kroku w tym kierunku. Ja ją znam – powiedział, przyglądając się twarzy zmarłej. – Nie pamiętam jej nazwiska, ale widywałem ją w mieście. – Dotknął opuszkami palców jej szyi, policzków i dłoni, ciasno splecionych na piersi. Brakowało tylko lilii, pomyślał. Na pewno nie trafiła tu sama, przypadkiem. Zesztywnienie pośmiertne już minęło. – Zmarła niedawno, jakieś trzy, cztery dni temu.
– Czułam jej perfumy, kiedy byłam tu w piątek.
– Czas wydaje się zgadzać. Procesy gnilne są tu spowolnione, bo jest chłodno i sucho. Do tego bardzo niskie temperatury na zewnątrz, ale rozkład już się zaczął. Widzicie to małe odbarwienie na jej piersi? Wygląda na to, że została pchnięta nożem, ale żadnego nie widzę. A wy?
– Ten zapach – powiedziała Ruth. – Nie jaśmin, ten drugi, jest odrażający.
– To prawda – przyznał Dix. – Przypomina jakieś lekarstwo.
– Nie widzę żadnego noża – powiedział Savich – ale pewnie morderca mógł go gdzieś tu ukryć. Ludzie z medycyny sądowej będą mieli sporo roboty z przeszukaniem tej ogromnej jaskini.
Ruth popatrzyła na twarz młodej kobiety skąpaną w świetle latarek.
– Została upozowana. Popatrzcie, jak ma ręce skrzyżowane na piersi, wyprostowane nogi i wygładzoną sukienkę.
Dix wstał powoli.
– To musiał być jakiś wariat. Zabił ją, upozował i zamknął w tym grobowcu. Nie mógł wiedzieć, że do jaskini prowadzi jeszcze jedno wejście. Historia jak z opowiadania Poego.
Sherlock sprawdziła kieszenie denatki i delikatnie zbadała ziemię pod ciałem.
– Nie widzę torebki. Dwie puste kieszenie, żadnych dokumentów.
Ruth popatrzyła w stronę łukowatego przejścia na drugim końcu jaskini.
– Myślicie, że zabił ją tutaj?
– Nie wiem – odpowiedział Dix. – I nie chcę zgadywać. Dobrze, że nie natknęłaś się na nią, kiedy byłaś tu sama.
Ruth drżała, było jej tak zimno, że bolało ją całe ciało.
Potarła dłońmi ramiona. Nie mogła oderwać wzroku od biednej kobiety.
– Mogłam się na nią natknąć i może przez to wpadłam w szok. Wciąż nie pamiętam.
Dix podał jej kompas.
– Potrzymaj go przez chwilę, Ruth.
Nie chciała, ale wzięła go i położyła na otwartej dłoni.
– Właśnie tak – powiedział Dillon. – Po prostu go trzymaj. Masz go od dawna, często go używałaś. Pamiętasz, co robiłaś ostatnim razem, gdy miałaś go w ręku?
Upuściła kompas.
– Byłam… przerażona. Coś zmierzało w moim kierunku, czołgało się po podłożu. Biegłam, musiałam przed tym uciec. Krzyczałam.
Savich schwycił ją mocno za rękę.
– Dobrze, Ruth, na razie wystarczy. – Skinął głową w stronę Sherlock, która przytuliła Ruth do siebie. Dix podniósł kompas i wsunął go do kieszeni kurtki.
– Wracajmy na powierzchnię – powiedziała Sherlock. – Musimy zadzwonić po pomoc.
– Dix, mówiłeś, że brat twojego teścia, doktor Gordon Holcombe, jest dyrektorem Stanislausa? – spytał Savich.
– Tak. Jeśli nie będziemy mogli jej zidentyfikować, on nam pomoże.
O trzeciej po południu ciało Erin Bushnell, dwudziestodwuletniej, bardzo utalentowanej skrzypaczki z Sioux Falls w Iowa, zostało zapakowane do worka i odwiezione do kostnicy szpitala hrabstwa Louden. Gdy patrzyli, jak biała furgonetka powoli rusza przez ubity śnieg, Dix powiedział: