– Lekarz sądowy, Burt Himple, jest świetny, Savich. Chyba przeszedł jakieś szkolenia w Quantico. Po spotkaniu z tobą i Sherlock będzie naprawdę uważał, żeby niczego nie zepsuć.
Savich odprowadził wzrokiem furgonetkę.
– Podałem mu numer telefonu doktora Conrada w Quantico, jeśli miałby jakieś wątpliwości.
– Myślę, że masz rację – powiedział Dix do Ruth. – Erin Bushnell pewnie leżała już tam martwa, gdy pierwszy raz weszłaś do jaskini. – Przerwał i popatrzył na swojego człowieka, Lee Hickeya, młodego policjanta, który kilka miesięcy temu dał Erin Bushnell mandat za przekroczenie prędkości, i teraz od razu ją zidentyfikował.
– Chciałem się z nią umówić, ale powiedziała, że kogoś ma – powiedział Lee i zwymiotował.
– Morderca pewnie właśnie ją tam położył – uznał Savich – upozował według jakichś swoich chorych fantazji i usłyszał twoje kroki, Ruth. Wydaje mi się, że mógł podać ci jakiś narkotyk albo gaz, tak że stałaś się bezbronna.
Kiedy ludzie koron era zabrali zamknięte w zielonym worku ciało, Chappy, który siedział w range roverze, podszedł do nich i patrzył na tuzin ludzi uwijający się przy wejściu do jaskini. – To chyba najdziwniejszy dzień w moim życiu.
– Nie należy do zwyczajnych – przyznał Dix.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego Ruth żyje.
– Gdyby Dix nie znalazł Ruth w lesie – odpowiedział Savich – przeszukiwalibyśmy tę jaskinię tak długo, aż nie ostałby się ani jeden nietoperz, którego skrzydła nie zostałyby zbadane w poszukiwaniu śladów. Może zabójca nie chciał zostawiać jej tutaj, wiedział, że skoro jest agentką FBI, rozpoczną się poszukiwania na ogromną skalę, a Jaskinia Winkela będzie w ich centrum.
– Halo, ludzie, to ja, Ruth. Jestem tutaj i żyję.
– I bardzo się z tego cieszymy, Ruth – powiedział Dix.
– Jedziecie teraz spotkać się z tym dupkiem Twisterem, prawda? – spytał Chappy.
– Tak. Musimy się też dowiedzieć, gdzie ona mieszkała.
Przykro mi, Chappy, ale nie możesz z nami jechać. Może sfinalizujesz wykupienie Banku Ameryki?
Chappy potrząsnął głową.
– Znam Twistera, Dix, znam go do najdrobniejszych molekuł. Nie możesz wierzyć w ani jedno jego słowo. Ja mógłbym wam powiedzieć, czy kłamie, próbując ochronić tę swoją cenną szkołę. Widziałem wszystkie jego sztuczki, odkąd skończył dziesięć lat.
– Chappy, może powiesz naszym agentom FBI, co tak naprawdę myślisz o wujku Gordonie?
– Że jest śliską, pokręconą małą łasicą.
– Dlaczego pana brat miałby coś ukrywać, sir? – spytała Sherlock. – Spotykamy się z nim jako pierwszym tylko dlatego, że jest szychą w szkole i może nas skierować do jej przyjaciół i nauczycieli.
Chappy otworzył usta, potem je zamknął i westchnął głęboko.
– Nie mogę wykupić Banku Ameryki. Próbowałem kilka miesięcy temu, ale schwycili w szpony wszystkie akcje, ich dyrektor zarządzający to prawdziwy rekin… To był żart. Cholera, co za dzień. No dobrze, idę, ale macie mnie informować na bieżąco. Obiecujesz, Dix?
Szeryf skinął głową.
– Obiecuję. Posterunkowy Moran odwiezie cię do domu. I, Chappy, nie dzwoń do wujka Gordona, dobrze?
Około czterech mil na wschód od Maestro.
Na północy ciągnęły się góry, a po ich stokach pięły się gęste lasy pełne dębów, klonów i sosen. Bliżej wystawały niewielkie, pokryte krzakami jeżyn, pagórki które na wschodzie przechodziły w zasypaną śniegiem płaską dolinę.
W późnym popołudniowym świetle kampus wyglądał jak cenny kamień, budynki z czerwonej cegły skupione wokół kwadratowego dziedzińca i otoczone drzewami, których grube gałęzie pokrywał śnieg. Wszystkie chodniki były starannie odśnieżone. Dźwięki Koncertu Brandenburskiego Bacha dobiegały z głównego audytorium imienia Van Cliburna, nazwanego tak po słynnym pianiście, który złożył hojną dotację dla szkoły piętnaście lat temu. Wszyscy zatrzymali się i chłonęli wyjątkową atmosferę tego miejsca.
– Dochodzi czwarta – zauważyła Sherlock. – Mam nadzieję, że doktor Holcombe jest jeszcze w pracy.
– Powinien być – powiedział Dix. – Jest bardzo dobrym muzykiem, gra na pianinie i flecie. Prowadzi tę szkołę od dziesięciu lat, wcześniej dawał koncerty, głównie w Europie i przez kilka lat mieszkał w Paryżu. Jego córka, doktor Marian Gillespie, też tutaj uczy.
– Także jest muzykiem? – spytał Savich. Dix skinął głową.
– Gra na altówce, ale Christie mówiła mi, że nie ma nawet w połowie takiego talentu jak ojciec ani nie potrafi sobie tak radzić z ludźmi i administracją. Jest stara hipiską. Jak ją poznacie, sami zobaczycie, o czym mówię.
Gdy szli szerokim chodnikiem do Blankenship Hall, gdzie mieściła się administracja, Ruth spytała Dixa:
– Czym zajmuje się mąż Marian?
– Wyjechał stąd, zanim my sprowadziliśmy się z Nowego Jorku, więc nigdy go nie poznałem. – Dodał w ramach wyjaśnienia na rzecz Sherlock i Savicha: – Przez cztery lata pracowałem w wydziale zabójstw w Nowym Jorku. Kiedy sprowadziliśmy się tutaj, po części dzięki ojcu Christie zostałem szeryfem Maestro. Chłopcy i ja rzadko widujemy Marian, może raz na kilka miesięcy na jakiejś kolacji w Tarze. Rob i Rafe nazywają to wieczorami cyrkowymi.
– Rodziny bywają takie zabawne – powiedziała Ruth. – Czy twoi chłopcy odziedziczyli choć trochę jego talentu?
– Rob gra na perkusji w zespole, który założył jego kumpel z klasy, a Rafe pogrywa na pianinie, ale za każdym razem, gdy mówię coś o posłaniu go na lekcje, odmawia. Zobaczymy.
Dix podprowadził ich do pięknego, półokrągłego biurka recepcyjnego, zza którego przyglądały się im ciekawie dwie kobiet y. Dix skinął im głową.
– Mavis, chciałbym zobaczyć się z wujem – powiedział.
– Jest u siebie, szeryfie Noble – odpowiedziała Mavis, przyglądając się Savichowi – ale mówił, że chciałby dzisiaj wcześniej wyjść. Chyba Peter Pepper go dopadł.
Mary Parton wzniosła oczy do nieba.
– Jeśli jest u niego Peter, to na pewno będzie wdzięczny za ratunek. A kim są ci ludzie, szeryfie? Chwila, pani jest tą kobietą, którą szeryf znalazł koło swojego domu, prawda?
Ruth uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową. – Tak, agent specjalny Ruth Warnecki.
– Aha. – Mary skinęła głową. – Pracuje pani w firmie ochroniarskiej? W Richmond?
– Niezupełnie. Jestem agentką FBI.
– Och, rety, wielkie nieba, jakie to podniecające! Czy taka śliczna dziewczyna nosi broń i kamizelkę kuloodporną? To pewnie tajemnica, prawda? No dobrze, szeryfie, idźcie prosto do biura.
Dix podziękował Mavis i Mary i poprowadził ich długim korytarzem wyłożonym miękkim dywanem.
– Chyba już wszystko o tobie wiedzą, łącznie z tym znamieniem pod lewym kolanem.
Ruth uniosła brwi.
– Chyba myślisz o tym pod prawym kolanem.
Wszyscy przyglądali się ścianom pokrytym wielkimi zdjęciami z autografami sławnych muzyków, śpiewaków i dyrygentów. – Niezła galeria – powiedziała Ruth. – Wielkie nieba, czy to Pavarotti? Tak, to on. Popatrzcie na ten podpis. Skromny to on nie jest.
Sherlock przyjrzała się uważnie fotografii.
– Wygląda na to, że zdjęcie zostało zrobione latem, jakieś piętnaście lat temu, tutaj, w Stanislaus, z grupką podekscytowanych nauczycieli i studentów. Hm, nie sądzę, żeby Pavarotti musiał być skromny. Wiecie, że jest uznawany za jedynego żyjącego tenora, który naprawdę opanował całą skalę głosu tenorowego?
– Skąd wiesz, jaka jest skala tenora? – zdziwiła się Ruth.
– Sherlock miała uczyć się w Juillard i zostać pianistką – wyjaśnił Savich.