– Ja bym znalazł cały – powiedział Rafe – a nie tylko jedną czy dwie głupie monety.
Rob uderzył brata w ramię.
– Nie ma żadnego skarbu, głupku. To legenda, inaczej ktoś już dawno by go wykopał.
– Ale o to właśnie chodzi w poszukiwaniu skarbów – powiedziała Ruth, zniżając głos. – Czasami zastanawiasz się, skąd się wzięło całe to gadanie. Dwa wieki temu stary facet w tawernie wymyślił tę historię, żeby dostać za darmo kufel piwa? A czasem się zastanawiasz, czy to nie magia. I kiedy zaczynasz tak myśleć, jesteś gotowy. Jedziesz do hrabstwa Fauquier, czytasz testament Williama Kirka, który wciąż tam jest, i dowiadujesz się, że zostawił żonie nie tylko wielką posiadłość, ale i mnóstwo gotówki. Gdzie ona jest?
– Jego żona nie wiedziała, że mąż był piratem? – zdziwił się Rafe. – Wszyscy wiedzą, że piraci ukrywają złoto, jak kapitan Kidd na Long Island. Nie powinna była sprzedawać farmy, głupia była.
Ruth uśmiechnęła się.
– Może. A może tak jak Rob nie wierzyła w żaden skarb. A może wierzyła, tylko nie mogła go znaleźć.
– Znacie Ruth dopiero trzy dni – odezwał się Dix – ale chyba już widzicie, że dobry poszukiwacz skarbów musi mieć jedno: wiarę. Musi być wiecznym optymistą i być przygotowanym na liczne rozczarowania.
Ruth popatrzyła na niego, wygodnie usadowionego na krześle, z palcami splecionymi na płaskim brzuchu i podwiniętymi do łokcia rękawami.
Zaczęła coś mówić, ale głos odmówił jej posłuszeństwa i musiała odchrząknąć.
– Mniej więcej o to chodzi – przyznała.
– Myślisz, że złoto wciąż tam jest, Ruth? – chciał wiedzieć Rob.
Skinęła głową.
– O, tak, na pewno. Myślę, że zostało ukryte w skórzanych woreczkach, z których kilka pękło i monety się wysypały. Ale skarb wciąż tam jest i czeka.
Dix wstał.
– No to pora na ciasto marchewkowe z delikatesów Millie.
Weźcie po kawałku, chłopcy, a potem do lekcji. Mamy sporo pracy.
Rob zatrzymał się na pierwszym stopniu schodów wystarczająco długo, żeby powiedzieć Ruth, że Billy McCleland naprawił okno w jego sypialni.
– Żadnych więcej przeciągów – obiecał.
Kiedy chłopcy nie mogli ich już słyszeć, czworo dorosłych przeszło z kubkami kawy i herbaty do salonu. W domu było ciepło i cicho, słychać było tylko pochrapywanie Brewstera ułożonego na kolanach Ruth.
– A zatem, Dix – zaczął Savich – mówiłeś, że kiedy Ruth została przyjęta do szpitala w Louden, lekarz zrobił jej badania toksykologiczne. Masz już wyniki?
Dix skinął głową.
Właśnie dzwonił. Zbadał resztki próbek twojej krwi, Ruth. Miałaś w krwioobiegu ten sam narkotyk, co Erin Bushnelclass="underline" BZ.
– Wiem tylko, że tak nazywał się gaz, którego używali w Wietnamie, żeby upośledzić system nerwowy – powiedziała Sherlock. – Czy lekarz powiedział coś więcej, szeryfie?
Dix uśmiechnął się.
– Zanim ugotowała się kukurydza, wrzuciłem tę nazwę w Google i wydrukowałem kilka artykułów, będziesz je mogła później przejrzeć. Oficjalnie ta substancja nazywa się quinuclidinyl benzilate, ale z oczywistych powodów ogólnie jest znana jako BZ. To przejrzysty i bezzapachowy gaz, zwykle w aerozolu, wynaleziony na potrzeby wojska w latach sześćdziesiątych. Działa dosyć szybko, powoduje wzrost ciśnienia, zaburzenia widzenia, upośledza koordynację. Należy do tak zwanych psychochemikali, upośledza jednocześnie percepcję i umysł, powoduje halucynacje, dezorientację, zaburza pamięć aż do bezwładu.
Jednak BZ nie okazało się przydatne na wojnie, bo jego efektów nie dało się przewidzieć, były różne – od paniki do agresji, która powodowała, że żołnierze ruszali do ataku, nie zważając na własne bezpieczeństwo.
Rosjanie używali gazu podobnego do BZ w latach osiemdziesiątych przeciwko afgańskim guerrillas i wyobraźcie sobie, że możliwe, iż wpuścili ten gaz do teatru w czasie tego kryzysu z zakładnikami w Moskwie, i to w dużym stężeniu, bo zmarły setki ludzi.
– Ale Erin jeszcze żyła, kiedy została dźgnięta – zauważyła Sherlock.
– Tak, ale w jej krwioobiegu było mnóstwo tej substancji, dużo więcej niż w twoim, Ruth. Z tego, co nam powiedziałaś, jak przerażona byłaś w tej pieczarze i co sobie wyobrażałaś, aż boję się myśleć, przez co przeszła Erin Bushnell.
Ruth przeciągle wypuściła powietrze.
– Więc chyba nie zwariowałam. Ale skąd można zdobyć taki gaz?
Dix wzruszył ramionami.
– Lekarz sądowy powiedział, że takie chemikalia można zdobyć od kompanii farmaceutycznych albo przez Internet. Najwidoczniej ma jakieś legalne zastosowanie w badaniach. Jest dosyć rzadko spotykany, ale raczej nie mamy co liczyć, że dzięki źródłu BZ zidentyfikujemy naszego mordercę.
Savich skinął głową.
– Skoro ty dostałaś mniejszą dawkę, Ruth, to pewnie wchłonęłaś resztkę gazu, która została po Erin. Może wrócił, żeby obejrzeć swoje dzieło, i zobaczył ciebie, przerażoną, może nieprzytomną. Uderzył cię w głowę albo znalazł cię już ranną i wyniósł stamtąd.
– Ale dlaczego po prostu mnie nie zabił i nie zostawił z Erin? – Bo to był jej grobowiec, Ruth, nie twój – powiedział wolno Savich. – Tylko jej.
– To by było naprawdę chore, Dillon.
– Tak, to prawda.
Sherlock pochyliła się do przodu, balansując filiżanką na kolanie.
– Myślisz, że ten pomysł z grobowcem ma coś wspólnego z balsamowaniem?
– Doktor Himple powiedział, że on nie do końca ją zabalsamował. Powiedział, że to najdziwniejsza rzecz, jaką widział w życiu. Spróbuję wam to wyjaśnić. – Dix wyjął z kieszeni koszuli kartkę i studiował ją przez chwilę. – No więc, kiedy w domu pogrzebowym balsamują ciało, robią małe nacięcia na tętnicy szyjnej i na żyle szyjnej, wsuwają rurkę do tętnicy i wpompowują płyn balsamujący, a przez żyłę szyjną wypompowują krew. Potrzeba jakichś trzech galonów płynu balsamującego, żeby kompletnie odkazić i zakonserwować ciało. W otwory ciała wlewają też inny płyn, mieszankę aldehydu mrówkowego, metanolu, etanolu i innych rozpuszczalników.
Ale nasz morderca nie dokończył zadania. Zrobił małe nacięcia na tętnicy i żyle szyjnej, wpompował galon płynu balsamującego, upuścił trochę krwi i skończył.
– Więc albo nie zna dokładnie procedury – powiedziała powoli Sherlock, wpatrując się w kominek – albo odprawił rytuał, który wystarczył mu do osiągnięcia satysfakcji.
Savich skinął głową.
– Tak i upozował ją. Pewnie potraktował to jako element ceremonii i odprawił z powagą, a nawet z czcią. Może chciał, żeby ciało było w dobrym stanie, zanim je gdzieś pochowa.
– Nie podoba mi się to – mruknął Dix. – Rytuał? Przypuszczałem, że facet mógł to zrobić już przedtem, ale miałem nadzieję, że będziecie mieli inne zdanie.
– Nie wiemy na pewno, Dix, ale wszystko na to wskazuje – powiedziała Ruth. – Czy doktor.Himple powiedział ci, czy nacięcia zostały zaszyte?
– Nie, chyba nie. Ale wspomniał, że na ranie w piersi nie było krwi, została wytarta do czysta.
– Następny element rytuału – uznała Ruth. – Dobrze się przyłożył. Dix, czy w Maestro są jakieś domy pogrzebowe?
– Oczywiście. Tommy Oppenheimer jest dyrektorem domu pogrzebowego Pola Spokoju na Broadmoor Street. Jest mężem mojej policjantki, Penny. Porządny facet, trochę nerwowy i nadopiekuńczy wobec Penny, ale w porządku. Spytam go, czy ktoś dowiadywał się czegoś o balsamowaniu albo czy nie słyszał, że ktoś z branży nie ma albo nie zwolnił ostatnio jakiegoś dziwnego pracownika.
– Na twoim miejscu poleciłabym doktorowi Himple, żeby zagroził swoim pracownikom poważnymi konsekwencjami, jeśli którykolwiek z nich szepnie o balsamowaniu – poradziła Sherlock.