Przestań, przestań, nakazała sobie. Nacisnęła przycisk zwijania i usłyszała syk chowającej się taśmy. Stała tam, ściskając taśmę w dłoni i wiedziała, że boi się ją wyciągnąć po raz kolejny. Po co?
Nie, nie, to było głupie. Musiała. Nie miała wyboru. Znowu wyciągnęła taśmę, która wyszła gładko i szybko. Ale nawet gdy rozciągała ją na całą długość dwudziestu pięciu stóp, czuła przez skórę, że niczego nie dotknie. Jednak podpełzła jeszcze do przodu, po czym zatrzymała się i rozejrzała. Była w środku niczego, otoczona ciemnością. Ciemność ją przygniatała. Nie, nie, przestań!
Była pewna, że pełzła prostą drogą, ale najwyraźniej się myliła. To było jedyne wytłumaczenie. Musiała zboczyć na prawo lub lewo. Ale i tak, czy taśma nie powinna dosięgnąć ściany? Oczywiście, że powinna, ale ty nie jesteś blisko żadnej ściany, prawda? Nie jesteś blisko niczego, pomyślała.
Ruth zaczęła poruszać się w kółko z taśmą wyciągniętą przed siebie na całą długość. Żadnej ściany, nic.
Powoli umysł odmawiał jej posłuszeństwa, a myśli stawały się coraz bardziej niedorzeczne. Ogarnęła ją fala nudności i zawrotów głowy, aż musiała usiąść na ziemi. Prawie nie mogła oddychać. Poczuła przypływ lodowatego, obezwładniającego strachu, od którego zjeżyły się jej włosy na karku. Serce waliło jej jak młotem, w ustach zaschło.
Jestem zawieszona w próżni bez żadnej drogi ucieczki, uwięziona w czarnej dziurze, większej niż cokolwiek, co umiem sobie wyobrazić, pomyślała.
Ta myśl, która przeszyła jej umysł jak błyskawica, wstrząsnęła nią do głębi. Skąd się ona wzięła? Ruth nie mogła się skupić, nie mogła zaczerpnąć powietrza. To było absurdalne. Musi zastanowić się, jak ma się stąd wydostać. Musi być jakaś odpowiedź, zawsze jest odpowiedź. Pora, żeby jej umysł znowu zaczął pracować. No dobrze. Jest w jaskini. Po prostu zaszła dalej, niż myślała, ta idiotyczna komnata była większa niż na mapie…
Znowu usłyszała ten dźwięk, miękki, szeleszczący odgłos, który wydawał się dobiegać ze wszystkich stron naraz, ale nie dostrzegła żadnego źródła hałasu, jak na przykład pełznącego po piasku węża, tak ciężkiego, żeby było go słychać. W jej stronę zbliżał się wąż, ale ona nie mogła go zobaczyć, nie mogła uciec ani się ukryć. Może to jeden z tych boa z Południowej Ameryki, gruby jak pień drzewa, ciężki i wijący, długi na dwadzieścia stóp, zmierza powoli w jej kierunku. Owinie swoje wielkie cielsko wokół Ruth i ściśnie… Wyrwała kompas z kieszeni i rzuciła go najdalej, jak mogła. Usłyszała lekki trzask, gdy upadł na ziemię.
Odgłos ucichł. W jaskini znowu panowała absolutna cisza. Musiała wziąć się w garść. Wyobraźnia płatała jej figle. Przestań, po prostu przestań, nakazała sobie, jesteś w cholernej, krętej dziurze głęboko w stoku góry, pewnie w jakimś labiryncie.
Może teraz znalazła się w centrum labiryntu – w środku labiryntu przydarzają się złe rzeczy, rzeczy, których nie oczekujesz, które mogą zmiażdżyć ci głowę, zamienić w miazgę, rzeczy… Była zagubiona w ciemności, umrze tutaj.
Usiłowała skoncentrować się na głębokim i regularnym oddechu, wciągała cudownie świeże powietrze o dziwnym, słodkawym zapachu i próbowała zwalczyć absurdalne obrazy, które stawały jej przed oczami, ale nie potrafiła. Nie mogła znaleźć nic solidnego, nic prawdziwego, w czym mogłaby znaleźć oparcie. Ogarnął ją strach, aż wrzasnęła w ciemność:
– Przestań być jak twój ojciec! Przestań!
Ku jej uldze, dźwięk własnego głosu nieco ją uspokoił. Udało jej się zdusić rosnącą panikę. Musi tylko iść po prostej linii taśmy mierniczej. Na litość boską, taśma jest metalowa, nie może skręcać. Pójdzie wzdłuż taśmy i na pewno dokądś dojdzie, bo tu musi być jakieś „dokądś”. Serce zwolniło swój rozpaczliwy bieg, oddech powoli wracał do normy. Ruth pochyliła się, rozpostarła mapę na ziemi i oświetliła ją latarką.
Jedyną zagadką była ta przeklęta, kłamliwa mapa. W końcu łuk był tam, gdzie miał być. Łuk, to o to chodzi! Przeszła przez zły łuk! Może zaraz za miejscem, w którym przerwała poszukiwania, znalazłaby narysowane na mapie przejście i dotarłaby do właściwej komnaty. A może mapa była pułapką.
Ale skąd dochodziło to świeże powietrze? Gdzie jest ta cholerna ściana?
Ruth poczuła, jak głowę rozsadza jej ból, ślina napływa do ust, a w głębi trzewi rodzi się krzyk. W tej chwili zrozumiała, że umrze. Wstała, zachwiała się lekko i nasłuchiwała tamtego dźwięku. Chciała go usłyszeć. Poszłaby w jego stronę, tam musiało być coś żywego i Ruth pragnęła to znaleźć. To nie mógł być ogromny wąż – nie, to niedorzeczne. Och, Boże, głowa zaraz jej eksploduje. Przeszył ją taki ból, że niemal padła na kolana. Schwyciła głowę obiema dłońmi, jej palce zatopiły się w mózgu, w szarej substancji, gęstej i pulsującej i zaczęła krzyczeć. Nie mogła przestać, wrzaski same wyrywały się z jej ust, coraz głośniejsze, odbijały się echem w jej głowie, w mózgu przelewającym się między palcami. Musiała użyć całej siły woli, żeby oderwać dłonie od głowy, ale palce miała mokre i jak szalona wycierała je o dżinsy, próbując wytrzeć do sucha, ale one wciąż były wilgotne. Płakała, a krzyk znowu rósł jej w gardle, aż w końcu wydostał się na zewnątrz, wypełniając ciszę. Proszę, Boże, nie chciała umierać. Zaczęła biec, potykając się, przewracając i znowu wstając, nie dbała, czy wpadnie na ścianę. Chciała uderzyć o skałę.
Ale tam nie było żadnych ścian.
Rozdział 2
Motel Hootera
Pumis City, Maryland
Sobota wcześnie rano
Kim byli ci ludzie? Moses Grace i Claudia – takimi imionami podpisali wiadomość o porwaniu Pinky'ego i pod takimi zameldowali się w hotelu. Dlaczego porywacze mieliby się tak reklamować? Musieli wymyślić te imiona, pomyślał Savich. Moses Grace i Claudia, kimkolwiek byli, nie wiedzieli, że gliny tu są, czekając, aż oni wyjdą.
Savich był tak zmęczony, że czuł, jak każda myśl ucieka mu z głowy, zanim zdążył ją skończyć. Tylko przenikający do szpiku kości wiatr prosto z Arktyki powstrzymywał go przed zaśnięciem. Tracił czucie w stopach, aż musiał mocno tupnąć. Siedzieli tutaj od jedenastej. Teraz była prawie trzecia nad ranem, a oni nawet nie mogli zapalić przenośnego piecyka, bo Moses Grace i Claudia mogliby dostrzec światło. Obserwatorzy siedzieli ukryci w gałęziach drzewa naprzeciwko Motelu Hootera, wśród bezkresnych pól zachodniego Maryland.
Dlaczego ten typ, Moses Grace, wybrał Pinky Wormacka, było kolejną zagadką. Pinky był komikiem w średnim wieku, pracował na pół etatu w Bonhomie Club i, jeśli mu się pozwoliło, potrafił opowiedzieć trzydzieści kiepskich dowcipów w dziesięć minut. Sam nie miał dużo pieniędzy, a jedyną jego rodziną był brat, który miał jeszcze mniej. Był ewenementem w Bonhornie Club, bo był jednym z białych asów panny Lilly. Nie było go przez jeden dzień, zanim jego brat, Cluny Wormack, znalazł wiadomość przyklejoną taśmą do kuchennego blatu. „Hej, Savich, mamy Pinky'ego. Do zobaczenia”. I podpisy:
Moses Grace i Claudia. Pismo, pełne zawijasów, wskazywało na młodą dziewczynę, a litera „i” została ozdobiona małymi serduszkami.
Wiadomość była skierowana specjalnie do niego. Moses Grace i Claudia wiedzieli nie tylko, kim Savich był, ale też, że występował w Bonhornie Club, znali także Pinky'ego.
Tkwili w patowej sytuacji, dopóki pewnego wieczoru nie zadzwonił na komórkę agentki Ruth Warnecki jeden z jej informatorów, który przedstawił się jako Rolly. Ponieważ Ruth wyjechała z miasta, telefon odebrała agentka Connie Ashley. Rolly mieszkał na ulicy i tak naprawdę był niezłym świrem, ale już nieraz dostarczył cennych informacji. Ruth nazywała go swoim psychokapusiem, bo ceną za jego rewelacje był litr ciepłej krwi O minus. Ruth miała układ z gościem w lokalnym banku krwi, który dawał jej litry przeterminowanej krwi, kiedykolwiek jej potrzebowała.