– Co się stało, Dix? Co to za złe wieści?
– Pojechali tam dopiero dzisiaj rano. Walt nie żyje, prawdopodobnie od piątku. Zamordowany, zapewne przez tego samego potwora, który zabił Erin i próbował zabić ciebie. Ukrył twoją beemkę w szopie.
– W jaki sposób zginął McGuffey, szeryfie?
Dix wziął się w garść.
– Ktoś wbił mu w serce jego własny nóż kuchenny.
– Walt nie należał do rytuału – odezwała się Sherlock. – To była konieczność, nic więcej. Może staruszek zobaczył coś, czego nie powinien.
Dix skinął głową.
– Może bardzo szybko musiał ukryć samochód Ruth i pozbył się Walta, bo mu przeszkadzał. Może w samochodzie coś znajdziemy.
Dix położył dwudziestkę obok pieniędzy Savicha i pomógł Ruth włożyć starą skórzaną kurtkę Roba.
– Bardzo mi przykro, Dix – powiedziała. – Długo znałeś tego Walta McGuffeya?
Skinął głową.
– Odkąd tylko tu zamieszkałem. Walt miał osiemdziesiąt siedem lat i ciągle o tym opowiadał, mieszkał tutaj całe swoje życie. Chappy mówił mi, że kiedyś był najlepszym stolarzem w tym stanie. Jego żona, Martha, zmarła w latach siedemdziesiątych, chyba na raka. Christie zapraszała go na obiad w Święto Dziękczynienia i… sam go zapraszałem przez ostatnie dwa lata.
Ponieważ restauracja Maurie znajdowała się naprzeciwko biura szeryfa, Dix poszedł prosto na posterunek, gotowy rozszarpać Emory' ego za to, że tak długo czekał z wysłaniem ludzi do domu McGuffeya.
Za biurkiem recepcji siedziała Penny Oppenheimer z szerokim bandażem na głowie. Dix był zaskoczony, widząc ją w pracy, przez kilka dni miała odpoczywać.
Zanim zdążył się odezwać, Penny powiedziała:
– Szeryfie, Emory nie posłał nikogo wcześniej do domu starego McGuffeya, bo wszyscy pracowaliśmy po godzinach, pilnując twojego domu i badając te trzy zgony, które już mieliśmy, nie mówiąc o zerwanych liniach wysokiego napięcia. Poza tym Emory odbierał setki telefonów z pytaniami, co się dzieje, nie wspominając o prasie i trzech pijanych nastoletnich kierowcach.
– Prasie?
– Tak; sir. Milton domagał się nowin co pięć minut, powiedział, że społeczeństwo ma prawo wiedzieć i że musi napisać o wszystkim w środowym wydaniu.
Dix parsknął.
– Milton Bean jest właścicielem i dziennikarzem „Maestro Daily Telegraph”. Ma siedemdziesiąt cztery lata i bez przerwy kaszle od cygar. Nie miał dobrej strony tytułowej od piętnastu lat. – Przysięga, że będzie ją miał, jak tylko nasze biuro zgodzi się współpracować…
– Dziwię się, że nie przyjechała jeszcze prawdziwa prasa. Wtedy naprawdę będziecie mieli pełne ręce roboty. Gdzie jest Emory?
– Chyba w toalecie – odpowiedziała Penny. – Do tego wszystkiego mówił coś jeszcze o biegunce. Jemu jest naprawdę przykro, szeryfie, bardzo to przeżywa.
– Tak, zaraz sprawię, że poczuje się jeszcze gorzej. Ruth uśmiechnęła się.
– Ale ty, Penny, świetnie sobie poradziłaś, przekazując te wiadomości szeryfowi. Wszyscy wiedzieli, że nie wścieknie się na biedną funkcjonariuszkę, która ma bandaż na głowie, bo ryzykowała dla niego swoje życie. Masz bardzo mądry personel, Dix.
– Jak twoja głowa, Penny? – spytał Dix. – Może powinnaś była zostać w domu. Czy to Emory posadził cię tutaj, żebym nie skopał mu tyłka?
Penny potrząsnęła głową.
– Uwierz mi, wolę być tutaj. W domu Tommy każe mi leżeć na kanapie i oglądać telewizję. Nie mogłam już tego znieść. Zajmuję się tylko recepcją, odbieram telefony i udzielam informacji. Słuchaj, wszyscy jesteśmy tym bardzo zmartwieni. Walt był świetnym facetem.
– To prawda – mruknął Dix i ruszył do swojego biura.
– Niezły dodatek, ten wielki bandaż – powiedziała Sherlock do Penny, mijając jej biurko. – Żaden mężczyzna nie mógłby z tobą dyskutować, nawet by o tym nie pomyślał.
– Dziękuję. Musiałam coś zrobić, żeby szeryf nie sflekował Emory'ego. Wydaje się, że on nie ma nic przeciwko waszej obecności. Rozumiem, że nie próbujecie wziąć go pod swój wielki federalny but.
– Czasem tylko lekko przydepniemy mu palce – powiedziała Sherlock i skinęła głową w stronę dużego pomieszczenia za plecami Penny, gdzie szóstka policjantów bardzo się starała udawać zajętych, a tak naprawdę wpatrywała się w trójkę intruzów. Zwłaszcza w Ruth, ubraną w dżinsy Roba, flanelową koszulę i starą skórzaną kurtkę.
Poszli za Dillonem do biura szeryfa. – Ładne biuro – chwaliła Sherlock.
Ruth była zaskoczona. Cała ściana pokryta była fotografiami krajobrazów Wirginii, od starego miasta w Aleksandrii aż po rozległe padoki stadnin. Wisiała tam czarno – biała fotografia skąpanych we mgle gór i kolorowe zdjęcia niewiary godnie zielonych dolin w środku lata, zarośniętych wielkimi sosnami, klonami i dębami. Fotografie miały czarne ramy, tak samo jak stojące na biurku zdjęcie kobiety i dwóch chłopców. To musiała być Christie, pomyślała Ruth. Zobaczyła, że Dix na nią patrzy i uśmiechnęła się.
– Jest piękna, Dix.
– Dziękuję. – Wsunął do kieszeni jakieś papiery, które wyjął z szuflady biurka. – No dobrze, jedźmy do Walta.
Piętnaście minut później, po rozmowie Dixa z czterema policjantami, którzy odgrodzili posiadłość McGuffeya od ciekawskich, weszli do domu z lat czterdziestych, który wyglądał, jakby nie był remontowany od chwili powstania. Tylko meble były przepiękne, bo Walt zachował swoje najlepsze dzieła: sofę, stół, sześć krzeseł i kilka mniejszych stolików. Uroku pomieszczeniu nie dodawał okropny dywan z lat siedemdziesiątych w kolorze spalonego oranżu. Na miejscu był już doktor Himple z ekipą techników z Louden, wszyscy wyglądali na zmęczonych. Doktor Himple wstał, przeciągając się i skinął wchodzącym głową.
– Bardzo mi przykro, Dix. Jeśli to cię jakoś pocieszy, Walt miał lekką śmierć. Cios nożem zabił go natychmiast, pewnie ledwo go poczuł. Nie ma żadnych śladów walki, zapewne nawet nie widział noża. Ale to tylko wstępna diagnoza. Zrobię autopsję jak najszybciej i dam ci znać.
– A zatem pan McGuffey znał mordercę – uznał Savich – i sam wpuścił go do domu.
Doktor Himple skinął głową.
– Tak sądzę.
– Pan McGuffey pewnie zaprosił go do kuchni, powiedzmy, na filiżankę kawy – powiedziała Sherlock. – Morderca wiedział, że musi zabić starszego pana, pewnie rozglądał się za narzędziem zbrodni, zobaczył kuchenny nóż na blacie i go użył.
Doktor Himple przeniósł wzrok z Sherlock na Savicha i pokiwał głową.
– Tak właśnie mogło być.
– Zbierzcie wszystkie odciski palców – polecił Dix Marvinowi Wilkesowi, szefowi techników. – Zwłaszcza w kuchni.
Ukląkł obok staruszka, który przypominał stertę szmat owiniętą wokół starych kości. Położył dłoń na jego ramieniu i zamknął oczy. Wyobraził sobie Walta, jak uśmiechał się do niego, ukazując sześć ostatnich zębów i pytał, czy te jego łobuziaki przyprawiły go już o siwe włosy. Teraz na twarzy staruszka malował się wyraz zaskoczenia, nie było widać na niej bólu, tylko zdziwienie.
Dix poczuł łzy napływające mu do oczu i przełknął ślinę.
Wstał szybko i powiedział do doktora Himple:
– Traktujcie go dobrze, Burt, był wspaniałym człowiekiem.
Moi chłopcy bardzo to przeżyją.
– Zajmę się nim, szeryfie.
– Nie miał żadnej rodziny, więc sam zatroszczę się o pogrzeb.
Przeszukali dom Walta, ale nie znaleźli nic ciekawego oprócz starego drewnianego pudełka ze zrobionymi w latach czterdziestych zdjęciami gospodarza, jego żony i małego chłopca. – To jego syn? – spytał Savich.