Rozdział 17
O szóstej, gdy wszyscy zasiedli w kuchni Dixa nad pieczenia, piure ziemniaczanym, fasolką szparagową i plackiem z kremem z delikatesów Millie, zadzwonił telefon Savicha.
Przeprosił wszystkich, podszedł do drzwi i spojrzał na ekran telefonu. Prywatny.
– Słucham, Savich – powiedział.
– Halo, chłopczyku, już dawno się nie odzywałem, co?
– Starczy głos Mosesa Grace brzmiał radośnie i tak wyraźnie, jakby stał tuż obok Savicha.
Agent szybko podszedł do stojącego na blacie otwartego laptopa i nacisnął „enter”.
Savich czekał na kolejny telefon od Mosesa Grace i oto zadzwonił po czterech dniach, od kiedy usłyszał jego głos po raz pierwszy. Przeszedł do holu, nie chciał, żeby ktokolwiek podsłuchał ich rozmowę.
– Zastrzegłeś numer, Moses. To słodkie. Za ten telefon też kogoś zabiłeś?
W uchu rozbrzmiał mu nieprzyjemny śmiech zakończony atakiem mokrego kaszlu.
– Hej, chłopcze, ty jesteś gliną, to ty powinieneś umieć znaleźć igłę w stogu siana. Ale wiesz co? Nie mógłbyś mnie znaleźć, nawet jeśli podjechałbym i pomachał ci w twarz. Chcesz podpowiedź? – Tak, chcę.
– Może ci dam. Jak tam ta twoja śliczna żonka?
Savich poczuł przypływ wściekłości.
– Jest daleko poza twoim zasięgiem.
– Naprawdę w to wierzysz? Myślałem, żeby wziąć tę twoją żonkę, zrzucić ją z jakiegoś milutkiego, ostrego klifu i patrzeć, jak toczy się w dół i rozbija się na kawałki, patrzeć, jak leży martwa na dnie. Ty też będziesz mógł patrzeć, chłopcze.
Savich nienawidził tego, brzydził się do głębi swojego jestestwa. Ale słowa nie mogły zabijać, a on musiał sprawić, żeby Moses Grace mówił jak najdłużej.
– Nie czujesz się chyba za dobrze, Moses. Pewnie nie ma już takich leków, które mogłyby ci pomóc, co?
– Ja? Niedobrze? Mam tylko mały papierosowy kaszelek, nic więcej. Jak na chorego człowieka całkiem dobrze poradziłem sobie z wami, superagentami, w Arlington. A może pójdę wysadzić kwatery FBI?
– Pewnie, dlaczego nie? A może jeszcze raz spróbujesz zapolować na mnie, ty szatański skurczybyku?
Starzec milczał przez chwilę.
– Ja? Szatański? Może. Może mój papa oblał twarz mamy płynem do czyszczenia rur, kiedy naskoczyła na niego o jeden raz za dużo. Zawsze miała niewyparzoną buzię, ta moja mama. Tata rąbnął ją w głowę tyle razy, że mózg jej się zlasował, ale i tak na niego zrzędziła. A nawet jeżeli jestem szatanem, to co z tego? Dobry Bóg może opiekować się swoimi, a ja zajmę się swoimi. Nie cieszysz się, że dzwonię, agencie specjalny Savich? Agent specjalny, podoba mi się to, brzmi zupełnie tak, jakbyście wszyscy byli warci choćby splunięcia. Cztery długie dni, a żaden z was nawet nie zbliżył się ani do mnie, ani do Claudii. Ona pęka ze śmiechu za każdym razem, gdy mijamy glinę, czasem nawet wystawia do nich palec. Taki gest od mojej słodkiej laleczki zawsze szokuje gliny, nie mogą uwierzyć, że ktoś tak młody i słodki może być tak wulgarny. Może przegina lam, gdzie nie powinna. Może nie jest najmądrzejszym dzieckiem na świecie, ale jest moja.
Czego chcesz?
– Powiedziałem ci – odrzekł Moses, przeciągając samogłoski. – Chciałem zobaczyć jak się masz i poprosić cię o przy sługę. Chcę, żebyś zadzwonił do panny Lilly z Bonhornie Club i powiedział jej, że wczorajsze przyjęcie ku czci Pinky'ego było cudowne. Moses Grace i Claudia nie byli zeszłego wieczoru w klubie, gdzie czekało na nich sześciu agentów w cywilu i kamery, ale siedzieli na zewnątrz i patrzyli, kto wchodził.
Twój szef, Maitland, wyglądał bardzo elegancko w tym ciemnym garniturze i żółtym krawacie we wzorki.
– Dobra, powiedz mi, w co był ubrany James Quinlan.
– Ciemny garnitur, czerwony krawat w niebieskie trójkąty, całkiem poważna mina jak na gościa z saksofonem. Podobało mi się, jak grał. Byłem zaskoczony, mnóstwo gości szlochało. To było wzruszające, bardzo wzruszające.
Savich wziął głęboki oddech. Rozmawiali już przez kilka minut, może wystarczająco długo, ale nie był pewny. Najlepiej, żeby mówił jeszcze, żeby się upewnić.
– Powiedz mi, Moses, dlaczego wybrałeś akurat mnie? Co takiego ja ci zrobiłem?
Moses milczał przez chwilę.
– A więc myślisz, że to coś osobistego, chłopcze? Cóż, prawda jest taka, że masz rację. Mam w sobie więcej nienawiści do ciebie niż sam Lucyfer.
– Dlaczego?
– Skrzywdziłeś ją, chłopcze, skrzywdziłeś ją tak bardzo, że krzyczała. – Przerwał. Savich słyszał, że oddech starca stał się szybszy.
– Kogo, Moses?
– Może ci powiem, zanim umrzesz, chłopcze. Wiesz, że moja Claudia wciąż ma na ciebie ochotę?
No dobrze. Moses nie zamierzał mu powiedzieć. Postanowił potrząsnąć nim trochę. Może to będzie najlepszy sposób, żeby się nie rozłączył.
– Myślisz, że zgodziłbym się uprawiać seks z tą krowiooką, zwariowaną nastoletnią dziwką? – spytał rozbawionym, pełnym pogardy głosem. – Założę się, że Claudia jest już tak wygłodzona, że aż się ślini, zwłaszcza że jest z tobą. – Roześmiał się złośliwie i okrutnie. – Kopnąłbym tę szaloną sukę w głowę, zanim pozwoliłbym jej zbliżyć się do siebie. Kim ona jest, staruszku, twoją wnuczką? Czy jakąś żałosną, zaćpaną nastolatką, którą zgarnąłeś?
Zaskoczył Mosesa, który milczał jak grób. Savich odczekał, aż w końcu usłyszał charkot, jakby Moses Grace miał zacząć kaszleć. Był tak brutalny, jak tylko mógł – czyżby ta dziewczyna była kochanką Mosesa?
Wtedy starzec wybuchnął śmiechem, od którego Savich dostał gęsiej skórki.
– Musiało ci być naprawdę trudno, chłopczyku, używać takich słów. Ale uwierz mi, zmienisz zdanie, kiedy Claudia się za ciebie weźmie. Widziałem już, jak mój pączuszek dogadza kobiecie, powiedziałem jej, że co za dużo, to niezdrowo, i kazałem wyłupić babie oczy i wykopać z samochodu.
Tak, powiedz mi więcej, ty stary wariacie, tak.
– Tak, pewnie, ty stary łgarzu! A świstak siedzi i zawija je w te sreberka.
Podniósł wzrok i zobaczył stojącą parę kroków od niego Sherlock.
– Musi być ci ciężko, Moses – powiedział dobitnie. – Wiesz, że jesteś zbyt niedołężny i zbyt chory, żeby zerżnąć własną żonę.
Poczuł, jak ogarnia go zimna furia. Moses Grace zarechotał, wydając obrzydliwy, soczysty dźwięk.
– Nie podobają mi się takie słowa w twoich ustach, jakoś do ciebie nie pasują. Wiesz, Claudia ma swoje fantazje na twój temat, a ja mam swoje. Zobaczymy, co powiesz, jak będę patrzył, jak uchodzi z ciebie życie. Wygram i ty dobrze o tym wiesz. Do zobaczenia wkrótce, Savich.
Zapadła cisza. Moses Grace się rozłączył.
Sherlock podeszła do niego i przytuliła się do jego ramienia. – Nigdy nie słyszałam, żebyś tak mówił.
– Starego Mosesa też to zaskoczyło – odpowiedział i zobaczył, że Dix idzie w ich stronę.
Savich skinął mu głową i wybrał numer centrum komunikacyjne w Budynku Hoovera.
– Mówi Savich. Namierzyliście komórkę Mosesa Grace? Usłyszał, jak mężczyzna krzyczy do kogoś:
– Muszę mieć natychmiast tę lokalizację! – A potem w słuchawce rozległ się zdyszany głos: – Jest w promieniu dwóch mil na zachód od Dulles, jedzie w stronę Leesburga. Wysłaliśmy tam lokalną policję i agentów. Poruszał się i niestety był na tyle mądry, żeby wyłączyć telefon, więc straciliśmy sygnał. Długo go przytrzymałeś, Savich, ale on nam tego nie ułatwił. Skorzystał z innego operatora niż ty, więc musieliśmy go szukać przez Automatyczny System Identyfikacyjny, a to zajęło nam chwilę. Będziemy cię informować na bieżąco.
Savich wyłączył telefon i odwrócił się do Sherlock i Dixa: – Moses jedzie w. stronę Leesburga. Gliny i agenci już są w drodze, ale wydaje mi się, że nic z tego nie będzie.