Brewster próbował wspiąć się na kolana Ruth. Pochyliła się, żeby go pogłaskać i dała mu kawałek parówki, ale psiak nie był głodny, tylko miał ochotę na pieszczoty. Rozcierał parówkę na jej stopie, aż musiała unieść nogi. Chłopcy śmiali się, dopóki nie wzięła psa na ręce i nie przytuliła do siebie.
– Co ty kombinujesz, rozsmarowując parówkę po mojej nodze, aż wszyscy się ze mnie śmieją? Myślałam, że jesteś moim bohaterem.
– Ale bohater – powiedział Rob, dokładając sobie sałatki ziemniaczanej. – Brewster był tak mały, jak był szczeniakiem, że baliśmy się, żeby go nie zgnieść, jak spał z nami w nocy.
Dix roześmiał się, patrząc na psiaka.
– Wykazał się wystarczającym męstwem, żeby znaleźć Ruth. Sam parę razy go przygniotłem i przeżył. No dobrze, Rafe, co powiedział pan Fulton?
Rafe przełknął kęs hotdoga.
– Kazał mi napisać gżegżółka. To nie było fair, tato.
– Chociaż spróbowałeś? – spytała Ruth.
– Tak, spróbowałem. Pomyliłem drugie „ż”. To nie było fair – powtórzył.
– Rozumiem, że pan Fulton cię nie zatrudnił? – upewnił się Dix.
– Powiedział mi, żebym przyniósł dzienniczek z ocenami.
Wtedy będzie chciał jeszcze raz porozmawiać z tobą.
– Stup Fulton lubi niespodzianki – wyjaśnił Dix Ruth.
– Ach, spytał mnie, co robisz w sprawie tego całego bałaganu, tato. Powiedziałem mu, że ty i trójka agentów FBI pracujecie nad tym naprawdę ciężko, ale on tylko odchrząknął. – Wbił wzrok w talerz. Kiedy się odezwał, jego głos był cichy jak pisk myszy. – I jeszcze dzieciaki w szkole. Mówią, że nie jesteś taki dobry, jak się wszystkim wydawało, skoro ciągle kogoś w mieście mordują.
– No cóż – powiedział Dix. – Nie masz siniaków, więc rozumiem, że nie wdałeś się w żadną bójkę. – Było blisko – mruknął Rafe.
– Rozumiem. Ale udało ci się załagodzić konflikt?
– Pewnie, tato, oczywiście – odpowiedział za brata Rob.
Ruth zauważyła, że Rob ma poobijane kostki. To nie była M, tak poważna bójka, skoro skóra nie była zdarta i Ruth uśmiechnęła się szeroko.
– W holu widziałam rękawicę do baseballu. Kto jest Barrym Bondsem? *
– Ja – odpowiedział Rob szybko. – Tata ci nie mówił, że będę grał w drużynie reprezentacyjnej w liceum?
– Przepraszam, Rob, ale miałem zamiar powiedzieć. – Rob w ogóle się tym nie przejął, pomyślał Dix, gdy chłopiec z zapałem opowiadał dalej:
– Rzecz polega na tym, Ruth, że jestem dopiero w drugiej klasie. Billy Caruthers jest w ostatniej i cholernie się wkurzył, że trener wybrał mnie.
Dix posłał synowi ostre spojrzenie, a Rob odchrząknął.
– Ach, tato, wszyscy tak mówią. No dobrze, Billy Caruthers jest dupkiem…
– Rob, pamiętasz, jak kiedyś twoja mama wyszorowała ci buzię mydłem? – przerwał mu Dix. – Naprawdę ostrym, którym można było ścierać skórę z dłoni?
Rob wbił. wzrok w talerz.
– Pamiętam. Wypaliło mi wszystkie włosy w nosie.
– Teraz zasłużyłeś na dwa takie zabiegi – powiedział Rafe, stukając brata w ramię.
– Ty też – odparł Rob i uniósł pięść w stronę Rafe'a.
– Chłopcy – powiedział Dix cicho i obaj natychmiast przestali. – Dobrze. Rob, skończ to, o czym mówiłeś.
– No dobrze, on był tak wściekły, że wyglądał jakby miał pęknąć.
– Za następnego Dereka Lowe *! – Ruth uniosła szklankę.
– Proszę, proszę! – Dix wypił resztę herbaty. – Jesteście gotowi na pudding ziemniaczany?
– Pudding? – Ruth aż podskoczyła. – Kiedy miałeś czas, żeby go zrobić, Dix?
Rafe parsknął.
– Nie, tata go nie zrobił, tylko pani Denver, nauczycielka fizyki. Lata za tatą od początku roku szkolnego. Naprawdę dobrze gotuje, więc Rob i ja nie mamy nic przeciwko, poza tym, że… – Wystarczy, Rafe.
Chłopiec skulił się na krześle.
– Tato, złapiesz tych morderców, prawda? – spytał Rob.
– A jak myślisz?
– Powiedziałem chłopakom, że do wtorku ich zamkniesz – odparł bez wahania.
– To dopiero motywacja – uznał Dix, rzucając ponure spojrzenie Ruth, która pochyliła się i oparła łokcie na stole.
– Zgadzam się z tobą, Rob. Miałeś rację, mówiąc o wtorku.
Ale obaj z Rafe'em powinniście wiedzieć, że to nie jest takie proste.
– Sam myślę o poniedziałku – powiedział Dix i skrzyżował ramiona na piersi.
Ruth zobaczy la, że chłopcy za chwilę pękną z dumy.
– Kurczę! – zawołał Rob. – Tato, nie jesteśmy dziećmi. Możesz z nami rozmawiać o wszystkim, naprawdę. Wszyscy w szkole mówią o tym, że pani Rafferty została zamordowana w łóżku i że znalazłeś studentkę pochowaną w Jaskini Winkela. – Przerwał na chwilę i odchrząknął, ale głos mu drżał. – I o panu McGuffey. Och, rany, to było straszne.
Głos Dixa też drżał.
– Walt był wspaniałym człowiekiem. Bardzo go lubiłem.
– Mama zawsze lubiła pana McGuffey'a – powiedział Rafe wciąż niezbyt pewnie. – W ostatnie Święto Dziękczynienia powiedział, że indyk był tak dobry jak mamy, ale nadzienie mu nie smakowało. Wytłumaczyłem mu, że nie mogłeś znaleźć przepisu mamy.
– Dam ci przepis, Dix – zaproponowała Ruth, wiedząc, że poruszają się po bardzo cienkim lodzie. Chłopcy wydawali się podekscytowani i przerażeni i bardzo się starali tego nie okazać. – Mąka kukurydziana z orzechami i żurawiną.
– Lubię orzechy – powiedział Rafe…: Ale w nadzieniu lubię też dużo kiełbasy.
Ruth cała pojaśniała, gdy Rob zdecydował:
– Może spróbujemy zrobić według twojego przepisu, Ruth.
Dzwonek u drzwi Dixa zadzwonił długo po tym, jak chłopcy poszli spać.
– Straciliście zawody w obrzydliwym jedzeniu kukurydzy – powiedział Dix na powitanie.
– Zabiorę wasze płaszcze. – Ruth pomogła zdjąć Sherlock skórzaną kurtkę i cofnęła się o krok. – Co się stało?
– Przepraszamy – odezwał się Savich. – Mieliśmy dużo pracy, nic więcej.
Poszli za Dixem do salonu. Ruth otworzyła usta, ale Savich uniósł dłoń.
– Nie, Ruth, z Seanem wszystko w porządku, rozmawialiśmy z nim dzisiaj. Już postanowił, że chce yorka, który będzie nazywał się Astro.
Sherlock wciąż była trochę spięta, ale próbowała to ukryć, posyłając Ruth i Dixowi szeroki uśmiech.
– Zeszłego lata rozmawialiśmy o położeniu w ogrodzie Astrotorfu pod maleńkie pole golfowe. Chyba Seanowi spodobało się to słowo.
Ale to nie miało nic wspólnego z Astrotorfem ani niczym innym, pomyślała Ruth, spoglądając na gości. Przeniosła wzrok z jednej obojętnej twarzy na drugą, dostrzegła napięcie w oczach Dillona i rumieniec na twarzy Sherlock, co oznaczało, że miała ochotę kogoś pobić – Dillona?
Dillon i Sherlock byli opoką zawodowego życia Ruth. Była dozgonnie wdzięczna Dillonowi za to, że półtora roku temu wciągnął ją do wydziału kryminalnego. Miał intuicję, był urodzonym przywódcą, honorowym i twardym jak skała. Sherlock była zabawna, bystra i skupiona, miała doskonałą intuicję i można było na nią liczyć w każdej sytuacji. Uznawała tylko jeden sposób działania – pełną parą do przodu. Ruth nigdy wcześniej nie widziała ich w takim stanie.
I nagle zrozumiała.
– Nie wierzę w to – powiedziała powoli. – Pokłóciliście się, prawda? Nawet gdybym powiedziała wszystkim w wydziale, kazaliby mi poddać się testowi na wykrywaczu kłamstw, któremu i tak nikt by nie uwierzył, bo wszyscy wiedzą, że potrafię oszukać wykrywacz nawet przez sen. – Podniosła wzrok ku sufitowi. – Jestem gotowa odejść, Panie, bo widziałam już wszystko na tym świecie. – Pogroziła Sherlock palcem. – Co zrobiłaś, Sherlock, prowadziłaś święte porsche?