Выбрать главу

– Ona nie odeszła, Cynthio, nie pojechała na przedłużone wakacje. Nie żyje i ty dobrze o tym wiesz.

Cynthia wzruszyła ramionami.

– Tak, pewnie tak..

– Tak jak powiedziałem, oboje z Tonym powinniście wyprowadzić się z tego domu, jak najdalej od Chappy'ego.

– Tyle że ja naprawdę nie chcę wyjeżdżać z Tary. Może Chappy wkrótce kopnie w kalendarz i Tony odziedziczy to wszystko.

– Nie liczyłbym na to. Ja mu daję jeszcze jakieś dwadzieścia lat. Powinniście przeprowadzić się z Tonym do Richmond. On mógłby stanąć na czele tamtejszego banku, do oddziału w Maestro zatrudniłby menedżera, którego Chappy mógłby torturować do woli. A gdy kiedyś Chappy umrze, wrócicie do Tary, jeśli będziecie mieli ochotę.

Cynthia podeszła do okna, rozsunęła ciężkie, brokatowe zasłony i wyjrzała na zewnątrz. Do pokoju wpadło zimne powietrze. Zamknęła okno i powiedziała przez ramię:

– Tony boi się wyjechać, obawia się, że sobie nie poradzi, że Chappy go wydziedziczy.

Wzruszyła ramionami.

– Christie potrafiłaby namówić go do wyjazdu, ale ja nie umiem. Tak bardzo bym chciała, żeby ona żyła, Dix, tęsknię za nią.

– Wydawało mi się, że niezbyt ją lubiłaś, kiedy żyła, Cynthio. Skąd ta zmiana?

– Chyba zmądrzałam. – Odwróciła się od okna i przecięła bibliotekę. – Przyszliście na lunch? Pani Goss nic mi nie mówiła.

– Nie, nie przyszliśmy na lunch. Przede wszystkim chciałem zadać ci kilka pytań na temat rozkładu zajęć Chappy'ego w zeszły piątek wieczór.

Wielkie nieba, to wtedy, kiedy znalazłeś Ruth, prawda? Wiem tylko, że Chappy wrócił późno. Co on wam powiedział?

– Że był w domu, pracował w swoim gabinecie. A Tony? Gdzie on był?

– Zajmował się uszczęśliwianiem mnie, przynajmniej od około dziesiątej wieczorem. Domyślam się, że cały dzień spędził w banku. Zwykle tak robi. Po kolacji wyszedł na kilka godzin. Nie powiedział, dokąd idzie, a ja nie pytałam. Kiedy wrócił, miał pod pachą butelkę szampana, a na twarzy szeroki uśmiech. Chciał od razu ze mną być, więc poszliśmy na górę do lóżka. Pamiętam, że Chappy był w domu, bo około jedenastej zapukał do drzwi naszej sypialni i chciał wiedzieć, co robię jego synowi. Cieszyłam się, że zamknęłam drzwi na klucz, to nie był pierwszy raz, kiedy nam przeszkadzał.

Dix nie sądził, że Chappy był zainteresowany seksem, odkąd wiele lat temu zmarła jego żona.

– Pewnie chciał wam dokuczyć. Tony nie powiedział ci, gdzie był po kolacji?

– Pewnie wrócił do banku. Robi, co może, żeby nie spotyka/ się z ojcem. Pokłóciłam się wtedy z matką przez telefon i byłam wściekła, nie zwracałam na nikogo uwagi. – Ziewnęła. – Kłótnie z Chappym zawsze mnie wyczerpują. Chyba pojadę do Richmond na zakupy, to pomoże mi zapomnieć.

– Nie wybierasz się na koncert ku pamięci Erin? – spytała Ruth.

Przecież nie znałam jej tak dobrze, prawda? – Cynthia znów ziewnęła i wstała.

– Nie wiem, po co w ogóle zawracam sobie tym głowy – powiedział Dix, gdy kilka minut później szli do range rovera.

– O tak, Tony pracował w piątek do późna, potwierdził to strażnik, a pracownicy i jego sekretarka powiedzieli, że był w banku przez cały dzień. Co do Chappy'ego, pani Goss twierdzi, że w ciągu dnia go nie było, ale nie wie, dokąd poszedł. On nigdy nikomu się nie tłumaczy. Sam go o to spytam.

– Są jakieś nowiny z Richmond na temat osoby, która wynajęła Dempseya i Slatera, żeby mnie zabili?

– Nic nowego ani od tamtejszej policji, ani od agentów. Zadzwonię do detektywa Moralesa, może obiecam, że zjesz z nim kolację, jeśli coś odkryje. Lubisz włoską kuchnię, prawda?

Ruth błysnęła zębami w uśmiechu.

– Musiałabym rzucić monetą, Dix, czy wybrać twoją potrawkę czy spaghetti Bolognese.

Uroczystość ku pamięci Erin Bushnell odbywała się w dużym audytorium w Gainsborough Hall. Wokół sceny ułożono tuzin ozdobnych wieńców, a z sufitu zwisało ogromne, kolorowe zdjęcie Erin grającej na skrzypcach. Wyglądała na nim bardzo młodo, pomyślała Ruth.

Audytorium było wypełnione po brzegi. Dix był pewien, że przyszli wszyscy studenci i profesorowie, zauważył też wielu miejscowych. Goście, którzy nie znaleźli miejsc siedzących, tłoczyli się pod ścianami lub siedzieli na schodach.

Wszyscy przyglądali się jemu i Ruth, niektórzy patrzyli na nich spod zmarszczonych brwi, inni witali się serdecznie. Rodzice Erin sprawiający wrażenie konserwatywnych, bladzi i milczący, wciąż nie mogli pogodzić się z okrutną śmiercią córki. Dix spotkał ich już wcześniej, gdy tylko przyjechali, złożył im kondolencje. Sam stracił żonę, ale nie potrafił sobie wyobrazić, jak czuje się człowiek po utracie dziecka. Pomyślał o Rafie i Robie i poczuł, jak serce mu się ściska w piersi.

Jeśli to będzie od niego zależało, Bushnellowie nigdy nie dowiedzą się, co dokładnie stało się z ich córką. Oszołomiona lekami i zakłuta nożem – to wystarczająco okropne, bez makabrycznych szczegółów. Dix mógł mieć tylko nadzieję, że nikt z szóstki ludzi, którzy znali całą prawdę, nic im nie powie.

Przez całą uroczystość przyglądał się siedzącym wokół ludziom i wiedział, że Ruth robi to samo. Wygłoszono sześć mów pochwalnych, Gloria Stanford mówiła wzruszająco i pięknie, a Gordon wyglądał, jakby ostatnim wysiłkiem woli powstrzymywał się od łez. Prezbiteriański ksiądz skupił się na opatrzności bożej i wzywał do wiary w to, że Bóg nie pozostawi śmierci Erin bez kary, co znalazło szeroki oddźwięk wśród sześciuset słuchaczy.

Dix widział, że Tony i Gloria Stanford siedzieli po obu stronach Gordona, Gloria trzymała go za rękę. Zobaczył też Miltona Beana z „Mestro Daily Telegraph”.

Nikt nie zachowywał się podejrzanie. Tak naprawdę Dix czuł, że umysł odmawia mu posłuszeństwa. Był zmęczony patrzeniem na wszystkich jak na potencjalnych podejrzanych i mimo że ubolewał nad śmiercią Erin, miał dosyć słuchania, jak wychwalano ją pod niebiosa.

Pomyślał o Helen, jej ciało koroner wydał bratu, który w końcu zgodził się na wyprawienie uroczystości w Stanislausie w przyszłym tygodniu i o starym Walcie, nie na tyle ważnym, by urządzać mu oficjalne wspominki, pochowanym już na dwustuletnim cmentarzu w Coyote Hill. Dix był zaskoczony, widząc na pogrzebie sporą grupkę mieszkańców, prawdziwych przyjaciół Walta. Staruszkowi byłoby miło.

Po uroczystości Dix zatrzymał się w kwiaciarni i kupił bukiet goździków, po czym razem z Ruth pojechali na cmentarz, żeby odwiedzić grób Waha McGuffeya. Dix przyklęknął na jedno kolano i położył bukiet w głowach.

– Zamówiłem tablicę, powinna być gotowa w przyszłym tygodniu.

– Przyszłabym z tobą wczoraj na pogrzeb, gdybyś tylko mnie poprosił – powiedziała Ruth.

– Rozmawiałaś z Waszyngtonem, nie chciałem ci przeszkadzać. Poza tym jesteś zmęczona, Ruth, oboje jesteśmy. Dużo przeszłaś. Zimno tu, nie chcę, żebyś się rozchorowała. Wracajmy do domu.

Skinęła głową, chociaż uderzył ją sposób, w jaki powiedział „dom” – jakby należał do nich obojga. To było dziwne i trochę przerażające, ale poczuła się z tym dobrze. Mieszkała z tym mężczyzną i jego dziećmi od tygodnia i z każdym dniem ta sytuacja wydawała się jej bardziej naturalna. Dix był szlachetnym człowiekiem i bardzo się troszczył – przede wszystkim o synów, ale też o swoje miasto, o to, żeby postępować tak, jak powinien. Nie chciała zastanawiać się nad tym, jak jego wielkie, wysportowane ciało wyglądało w tych obcisłych dżinsach.

Miała ochotę porozmawiać z nim o Christie, ale wiedziała, że to nie jest odpowiednia chwila. Jeszcze nie. Może i nie znała go długo, ale w głębi duszy była przekonana, że jeśli Christie była choć trochę podobna do niej, nigdy nie zostawiłaby Dixa ani chłopców. Nie z własnej woli. Christie Noble musiało spotkać coś strasznego i wszyscy o tym wiedzieli.