– Pamiętam, że pytałam Marilyn o rodziców Tommy'ego i Tammy, a ona powiedziała, że ich mama nie żyje. Nie wiedziała, kim był ojciec. Nie pytałem o innych krewnych, wtedy zbyt dużo się działo. Pomysł, że Moses Grace jest ich dziadkiem, wydaje się sensowny. Od kogoś musieli dostać te geny szaleństwa, a Moses byłby doskonałym dawcą.
– Nie udało się wam namierzyć Mosesa po wczorajszym telefonie? – spytał Dix Savicha.
– Nasi ludzie zlokalizowali miejsce, z którego dzwonili, z parkingu restauracji w Juniperville w Wirginii, jakieś czterdzieści minut drogi stąd, ale identyfikacja telefonu trwała zbyt długo i zniknęli, zanim policja zdążyła tam dojechać. Jestem pewny, że Moses dobrze wie, ile czasu zajmuje nam namierzenie ich przez komórkę. Używa telefonów komórkowych, bo uwielbia, kiedy gliny pędzą na złamanie karku tylko po to, żeby zobaczyć pusty parking.
– Będziecie musieli znaleźć inny sposób – powiedziała Ruth.
– Mam kilka pomysłów – odrzekł Savich, ale nie zdradził żadnych szczegółów.
Sherlock ścisnęła go za rękę.
– Dillon poprosił Dane'a Carvera, żeby znalazł Marilyn Warluski. Ostatnio słyszeliśmy, że była na Karaibach, więc najpierw sprawdzi wyspy. To nie powinno długo potrwać, chyba że Marilyn ukrywa się z jakiegoś nieznanego nam powodu.
– Jest jeszcze coś – powiedział Savich, popijając herbatę.
– Czasami, kiedy rozmawiam z Mosesem, jego gramatyka jest fatalna, ale innym razem mówi bezbłędnie. Myślę, że gra ze mną w jakąś grę, chce, żebym odniósł wrażenie, że jest niewykształcony, ale potem zapomina się i mówi normalnie. Tak samo jest z jego południowym akcentem, raz go ma, a raz nie. Naprawdę nie sądzę, żeby był aż takim nieukiem, jakiego udaje.
Rafe i Rob weszli do kuchni, Sean biegł między nimi, a Graciella podążała za całą trójką, uśmiechając się jak dumna mama.
– Agencie Savich – powiedział Rob – słyszeliśmy, jak rozmawiacie o tej kobiecie, Marilyn Warluski, że ona ma stodołę koło Plum River i że jej szukacie. Zapytaliśmy Graciellę, jak to się pisze, i wrzuciliśmy jej nazwisko w Google na laptopie. Marilyn Warluski mieszka w Summerset, w Maryland, pod numerem trzydziestym ósmym na Baylor Street. Znaleźliśmy Summerset na mapie, leży jakieś dziesięć mil na północ od Plum River. Mogliśmy od razu do niej zadzwonić, ale Graciella uznała, że najpierw powinniśmy was zapytać. Powiedziała, że miło by było, gdybyśmy zostawili wam coś do zrobienia.
Savich wstał, podszedł do chłopców i mocno ich przytulił. – Lepiej nauczcie Seana wszystkiego, co umiecie, dobrze? Ruth popatrzyła na Dixa.
– Jeśli chłopcy nas słyszeli, to raczej nie odbywamy tu prywatnej konferencji. Może za małą łapówkę zgodzą się wyjść z Graciellą. Co ty na to, Sherlock?
Dziesięć minut później Graciella poprowadziła całą gromadkę w stronę lodziarni na Prospect Street.
– No dobrze – powiedział Savich, siadając. – Pora, żebyście opowiedzieli nam o postępach w dochodzeniu w Maestro.
– Musieliśmy porzucić wątek balsamowania – powiedziała Ruth. – Nie ma mowy, żebyśmy namierzyli źródło zakupu, ten płyn jest wszędzie dostępny, można go nawet kupić na ulicy. Niektórzy narkomani są wystarczająco głupi, żeby nasączać nim marihuanę.
Co do gazu BZ, to dowiedziałam się, że mimo iż używa się go do produkcji bomb dla wojska, też jest powszechnie dostępny.
Rob i Rafe mogliby zamówić go przez internet. Przejrzałam kilka artykułów medycznych na Medline i okazało się, że używa się go do badań nad neuroprzekaźnikami. Jest dostarczany do tysięcy laboratoriów na całym świecie. Tak samo jak w przypadku płynu do balsamowania namierzenie konkretnego źródła jest niemożliwe.
Dowiedziałam się, że kiedy byłam w jaskini, nie musiałam koniecznie wdychać gazu. On wnika do organizmu także przez dotyk, więc bez trudu mogłam wchłonąć go, jeśli dotknęłam czegoś, na czym osiadł.
– I co zamierzacie dalej robić? – spytała Sherlock.
– Zaczęliśmy szukać dowodów na działalność seryjnego mordercy. Sprawdziliśmy rejestr osób zaginionych w ciągu ostatnich pięciu lat w promieniu pięćdziesięciu mil od Maestro i natrafiliśmy na dziewiętnaście przypadków.
– To chyba dużo – uznała Sherlock. – Sprawdziliście, jakie są statystyki?
Dix skinął głową.
– Tak, to prawie piętnaście procent więcej, niż wskazują statystyki w wiejskich rejonach w Wirginii. Większość zaginionych była młoda, niektórzy z nich mogli uciec z domu. Znaleźliśmy kalendarze Helen Rafferty, wszystkie porządnie schowane w biurze, i próbowaliśmy zestawić daty zniknięć z wyjazdami Gordona z miasta.
– Oczywiście to nie były duże odległości, Gordon nie musiałby wyjeżdżać na noc, mógł po prostu pojechać do sąsiedniego miasta, zauważyć ofiarę i ją porwać – dodała Ruth.
– Ale sześć wyjazdów poza miasto przypadło dokładnie w tym samym terminie, gdy zniknęły nastolatki i młode kobiety. To mógł być zbieg okoliczności.
Sherlock postukała palcami w blat stołu.
– Jeśli morderca jeździł po tych miastach w poszukiwaniu ofiar, ktoś musiał go zobaczyć, może nawet w towarzystwie ofiary.
– Tak, masz rację – zgodziła się Ruth. – Dix wysłał dziś kilku ludzi, żeby porozmawiali z policją w miastach niedaleko Maestro. Chcemy, żeby poznali wszystkie szczegóły tego, co się u nas wydarzyło i co stało się z Erin. Muszą jeszcze raz przyjrzeć się tamtym sprawom i porozmawiać z rodzinami.
– Myślicie, że to Gordon? – spytała Sherlock.
– To trudne – odpowiedział Dix – zwłaszcza że mówimy o wuju mojej żony, ale śmierć Helen wskazuje na kogoś stąd, kogoś, kto zna wszystkich graczy.
– Mimo wszystkich protestów i łez Gordon był z nimi najbliżej – przypomniała Ruth.
– Jak na razie nie mamy dymiącego pistoletu – powiedziała Sherlock. – Oskarżycie Gordona, a on się wkurzy albo was wyśmieje i nigdy więcej nie będzie chciał z wami rozmawiać. – Musimy mieć coś jeszcze – przyznał Dix. – Jakieś konkretne dowody, może świadka.
– Czy li czeka was rutynowa, policyjna robota – podsumował Savich. – Mamy ludzi, którzy mogą pomóc wam przeszukać miasta, o których wspomniałeś. Mogę zadzwonić do Billy Gainera, naszego agenta w Richmond, żeby z wami współpracował.
– Byłoby świetnie.
Kiedy Graciella wróciła z chłopcami, kompletnie zasłodzonymi potrójnymi deserami lodowymi, Ruth uznała, że pora iść. Sean wbił sobie do głowy, że wyjdzie razem z nimi, i zajęło im dziesięć minut, żeby go przekonać, że to nie jest dobry pomysł.
Rozdział 33
Summerset, Maryland
Sobota po południu
Dzień był słoneczny i zimny. Synoptycy przysięgali, że nie będzie opadów śniegu aż do wtorku, ale nikt w to nie wierzył. Savich i Sherlock dotarli do Summerset w stanie Maryland o trzeciej, a dziesięć minut później znaleźli numer 38 na Baylor Street. Savich zaparkował volvo Sherlock na małym podjeździe przed jednopiętrowym domem w dzielnicy, którą dołączono do Summerset trzydzieści lat wcześniej.
– Wynajmuje ten dom od ponad dwóch lat, odkąd skończyła dwadzieścia trzy lata – powiedział Savich, patrząc na mały ogród, obsadzony kilkoma dębami, których gałęzie zwieszały się nad domem. – Właściciel jest świetnym stolarzem i producentem mebli. Ona pracuje u niego.
Savich zapukał do świeżo pomalowanych drzwi wejściowych otoczonych skrzynkami pełnymi bratków. Nikt nie otworzył, nie było też słychać zbliżających się kroków. Savich zapukał jeszcze raz, odczekał chwilę, po czym się cofnął.
– No dobrze, sprawdźmy w garażu. Ona prowadzi toyotę camry z dziewięćdziesiątego szóstego roku. Jeśli auta nie ma, jej też raczej nie będzie w domu.