Выбрать главу

– Popatrz na tę bliznę – wyszeptał Rafe do brata. – Niezła co? Założę się, że ktoś go postrzelił.”

– Tak, grupa kolumbijskich handlarzy narkotyków ukryła się w magazynie i wdarliśmy się tam siłą – rzucił Morales przez ramię. – A to moja pamiątka. – Przesunął palcami po bladej bliźnie. – Moja żona też uważa, że jest niezła. Ach, Linus, te dwa pistolety to Rob i Rafe Noble. Mam nadzieję, że kiedy ja będę rozmawiał z ich tatą, szeryfem Noble, i agentką specjalną Warnecki ty będziesz mógł oderwać się na chwilę od ścigania rabusiów bankowych i pokażesz im nasze włości.

Oficer Linus Craig nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia dwa lata, pomyślała Ruth, ściskając jego mięsistą dłoń. Miał chyba ze dwa metry wzrostu i ważył pewnie ponad sto dwadzieścia kilo. Dałaby sobie rękę uciąć, że grał w szkole w piłkę, na pewno w ataku. Jego złamany nos nie zrósł się do końca prosto i chłopak miał wyjątkowo słodki uśmiech. Wyszczerzył zęby do Roba i Rafe'a, uścisnął im dłonie i nachylił się konspiracyjnie.

– Chłopaki, chcecie zobaczyć pokój okazań? Jest na końcu korytarza, w oddziale dla detektywów. Powieszę wam na szyi numery, zobaczycie, jak to jest. Przy okazji możemy sprawdzić, ile macie wzrostu.

Chłopcy nawet się nie obejrzeli. Detektyw Morales, ciemnowłosy i ciemnooki, zbliżający się do pięćdziesiątki, roześmiał się i zaprowadził Dixa i Ruth do małej sali konferencyjnej na końcu korytarza.

– Sam mam trzech nastolatków. Chcieli, żebym zamknął ich na noc w celi, ale zgodziłem się tylko na okazanie. Przez cały dzień nie mówili o niczym innym. – Otworzył drzwi i poprosił gestem, żeby weszli do środka.

– Ładnie się tu urządziliście – powiedział Dix, przyjmując kubek kawy.

– Ten budynek jest nowiutki, zaczął funkcjonować w dwutysięcznym drugim roku. Żadnego smrodu komisariatu, oparów wilgoci czy taniego odświeżacza powietrza i „eau de criminal”. Jeszcze nie. To największa zaleta nowych budynków. A zatem pani jest agentką FBI? – nie przerywając, zwrócił się do Ruth. – Jak poznaliście się z szeryfem Noble? Jesteście małżeństwem? To wasze chłopaki?

– Nie, nie jesteśmy małżeństwem – odpowiedział Dix gładko. – Spotkaliśmy się dopiero tydzień temu, kiedy to wszystko się zaczęło, detektywie Morales.

– Mówi mi Cesar.

Dix skinął głową, pochylił się do przodu i położył ręce na stole.

– Ja mam na imię Dix, a to Ruth. To właśnie do niej strzelali Dempsey i Slater w zeszłą sobotę. Dziś rano widzieliśmy się w Waszyngtonie z szefem Ruth i bardzo się cieszę, że dzisiaj pracujesz, że mogę spotkać cię osobiście.

– Oboje dobrze wiemy, jak to jest pracować w weekendy, szeryfie – dodała Ruth. – Diabeł nie śpi.

– Przepraszam, że zająłem czas twojego człowieka opieką nad chłopcami, Cesar. Mieli ciężki tydzień, zmarli ludzie, których znali, nasz dom został ostrzelany. Chciałem im pokazać, że panujemy nad sytuacją, uspokoić ich trochę i nie chciałem zostawiać ich samych.

– Rozumiem – powiedział Morales. – Craig świetnie sobie z nimi poradzi, a ja będę mógł spokojnie wam opowiedzieć, co robimy.

– Wspomniałeś, że sprawdzacie informacje, które dostaliście od jakiegoś Eddi'ego Skanky'ego?

Detektyw pokiwał głową.

– Tak, poza tym dwójka moich detektywów zajmuje się standardową robotą: karty kredytowe, telefony, konta w bankach. Opierają się na informacjach od dziewczyny Dempseya i jego wspólników w interesach – czy jakkolwiek by ich nazwać – ale takie gnidy nigdy nic nie powiedzą, chyba że ciąży nad nimi oskarżenie i chcą utargować niższy wyrok.

Eddie Skanky to lokalny łobuz, detektyw Marilyn Honniger przyskrzyniła go już dwa razy. Teraz też go zamknęła za złamanie warunków zwolnienia, a on obiecał, że będzie węszył, byle tylko nie trafić znowu do więzienia. Chyba znał Slatera i Dempseya w więzieniu. Czekamy, aż poda jakieś nazwiska.

– To byłby dobry początek – uznał Dix – ale musimy być pewni, że nie wziął tych nazwisk z gazet tylko po to, żeby uniknąć więzienia.

– Niektórzy ludzie, związani blisko z ofiarami, to wpływowi, szanowani obywatele – wyjaśniła Ruth. – Miejmy nadzieję, że powie nam coś pewnego, inaczej nas wyśmieją.

– Rozumiem – odrzekł Morales. – Słyszałem o wszystkim i wiem, że niektórzy z nich są twoimi krewnymi, szeryfie. Cieszę się, że nie jestem w twojej skórze.

Dix westchnął głęboko, mruknął coś pod nosem i powiedział, patrząc Moralesowi prosto w oczy:

– Tak, z tego może być nie zły bałagan. Modlę się, żeby nikt z rodziny nie był w to zamieszany, głównie ze względu na chłopców. Nie chciałbym mówić im o czymś takim. Ale zajmiemy się tym, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Parę minut później wyszli, ciągnąc za sobą Roba i Rafe'a, którzy za nic nie chcieli puścić Craiga. Dix otworzył samochód, w którym Brewster szczekał histerycznie, i wszyscy wsiedli. Ruth poczekała, aż chłopcy zagłębią się w grę komputerową, po czym powiedziała cicho:

– Polubiłam Moralesa. Cieszę się, że przyjechaliśmy go poznać, naprawdę inaczej się pracuje, kiedy pozna się kogoś osobiście. To uczciwy facet. Zdobędzie dla nas to nazwisko, tylko nie wiem, czy zdąży. – Gdy Dix uniósł brew, wyjaśniła spokojnie: – Do wtorku.

Dix uśmiechnął się, i zerknął na chłopców w tylnym lusterku: – Wciąż nie mogą sobie poradzić z utratą matki – mruknął.

– Mam nadzieję, że mylimy się co do Gordona.

– Tato, mówiłem ci, jak oficer Craig zabrał nas do punktu rejestracyjnego? Pokazał nam nową maszynę do robienia odcisków palców? Jest nowsza niż twoja.

– Pokazał mi, jak wyglądać na prawdziwego twardziela na okazaniu, jak się garbić i stawać na kantach butów.

– Na okazaniu, co? Może następnym razem Craig zamknie was na kilka godzin w celi, żebyście dotrzymywali towarzystwa co bardziej przyzwoitym obywatelom miasta.

Chłopcy gwizdnęli i spokojnie pogrążyli się w grze. Jeśli dziką kakofonię strzałów i katastrof samochodowych można nazwać „spokojną”, pomyślała Ruth.

Dix wyminął starą furgonetkę, skinął głową do farmera, który im pomachał, i pojechał dalej.

Rozdział 35

Waszyngton

Niedziela w nocy

Savich i Sherlock siedzieli w samochodzie na podjeździe przed swoim domem, z włączonym silnikiem i ogrzewaniem. Savich wpatrywał się w laptopa. MAX łączył się przez satelitę z centrum komunikacji w Budynku Hoovera, a na monitorze widniała powiększona mapa Waszyngtonu.

– Co za ironia – odezwała się Sherlock. – Nasi północni sąsiedzi trzymali Malcolma Gilliama w psychiatryku przez dziewięć lat. Gdyby go nie wypuścili, to wszystko nigdy by się nie wydarzyło.

– Wolałbym, żeby siedział w więzieniu niż w szpitalu – powiedział Savich. – Szkoda, że Najwyższy Sąd Kanady zmienił w dziewięćdziesiątym pierwszym przepisy, teraz łatwiej jest uniknąć odpowiedzialności karnej, powołując się na niepoczytalność.

– Ale to nie zmienia faktu, że on brutalnie zabił w Quebecu dwie osoby. I wypuścili go po dziewięciu latach?

Savich wzruszył ramionami i przeciągnął się.

– Jeśli adwokat przekonał ławę przysięgłych, że Moses nie był odpowiedzialny za popełnione czyny, bo w czasie dokonania przestępstwa miał halucynacje i był sterowany z zewnątrz, nie mieli prawa dłużej trzymać go w zamknięciu. I mówmy o okrutnej i nie adekwatnej karze.

– Chyba że udałoby się im udowodnić, że stanowi zagrożenie dla społeczeństwa, On musiał świetnie poznać prawo. – Popatrzyła przez chwilę na ekran i przesunęła mapę na zachód. – Skoro uznali, że Moses nie jest zagrożeniem, nie mogli go monitorować po wypuszczeniu na wolność, prawda?