Выбрать главу

Dane miał ochotę porządnie mu przyłożyć za taką chciwość i głupotę.

– On nie kłamał. Nie miał petardy, tylko bombę.

– Dlaczego oni mnie okłamali, agencie Carver? – wyszeptał Dykes. – Dlaczego? Zrobiłem to, o co mnie prosili, zadzwoniłem do ich pokoju, kiedy się zjawiliście, odczekałem trzy sygnały. To było szalone, podłe i szalone. Zrujnowali mnie.

– Nie, panie Dykes – zaprzeczył Savich – sam pan to sobie zrobił. – Wciąż próbował przyjąć do wiadomości, co ten człowiek zrobił za pięćset dolarów.

– To przez tę dziewczynę z pięknymi włosami. To ona mi zapłaciła, żebym dał im znać, jak się pojawicie. Ale ja nie urodziłem się wczoraj, ludzie zawsze próbują mnie wykiwać, bo im się wydaje, że pokoje są tanie, a nazwa motelu * to żart, ale im uwierzyłem. Ona była taka ładna j polubiła mnie. Miała taki biały brzuch i… chyba nie rozegrałem tego najlepiej, co? Jestem idiotą.

– Tak, powiedziałbym, że dziś zachował się pan jak idiota – przyznał Dane.

Dykes, chudy jak szczapa, owinięty o wiele za dużym płaszczem, z grubą warstwa żelu błyszczącą na sześciu długich, przyklejonych do czaszki włosach, w końcu zdał sobie w pełni sprawę, jak poważne ma kłopoty.

– Nie, ja… ja… ja nie jestem idiotą i to nie jest miłe, że pan tak mówi. Ja nie chciałem, żeby stało się coś złego, agencie Carver, musi mi pan uwierzyć. Nie miałem pojęcia, co oni planują. Och, Jezus, Maria i Józefie Święty, Marlene mnie zabije.

– Wziął pan pięćset dolarów, wiedząc, że stawką jest nasze życie. – W cichym głosie Dane' a nie było wściekłości, ale gdyby Dykes podniósł wzrok na agenta, zobaczyłby ją wyraźnie w jego oczach. Ale mężczyzna potrząsnął głową ze wzrokiem wbitym we własne buty.

– Poprosili o pokój dwieście dwanaście? – spytał Savich. Dykes przytaknął.

– Tak, to najlepszy pokój, bo jest na końcu budynku i ma okno w łazience.

– Teraz rozumie pan – powiedział Dane – że oni albo wycięli dziurę w cienkiej ścianie w łazience, albo wyszli przez tylne okno i zniknęli, zanim my weszliśmy do pańskiego biura. Chcieli zabić tak wielu z nas, ilu tylko mogli. Ładunek był bardzo potężny. Czy ma pan rodzinę, panie Dykes, czy pozostaje pan na łasce siostry, Marlene?

– Tak, Joyce zostawiła mnie dwa lata temu dla kierowcy ciężarówki, którego tir zasmradza każdy stan, przez który przejeżdża. Pewnie obiecał Joyce, że pokaże jej wszystkie widoki, i idiotka uwierzyła.

– No to siedząc w miłej i zacisznej celi więziennej, będzie pan mógł myśleć o Joyce podziwiającej Wielki Kanion – podsumował Savich.

– Może Marlene odwiedzi pana w celi – dodał Dane i wziął od jednego z policjantów parę kajdanek, które zamknął na kościstych nadgarstkach Dykesa, po czym przekazał aresztanta funkcjonariuszowi, który patrzył na mężczyznę tak, jakby nie mógł uwierzyć w to, co tamten zrobił. Policjant popchnął Dykesa, niezbyt delikatnie, w stronę samochodu.

– Przeczytajcie mu jego prawa, Wiggins – zawołał szeryf Turni. – Wielka szkoda, że głupota nie jest przestępstwem. – Zwrócił się,do Savicha: – Zatem te dwa strzały, które słyszeliśmy… To naprawdę były strzały, prawda?

– Cokolwiek to było, zostało doskonale zaplanowane w czasie – powiedział Dane. – Może brygada od podpaleń znajdzie na pogorzelisku resztki magnetofonu. Może rozmowa, którą słyszeliśmy, tak samo jak strzały, została nagrana i odtworzona w odpowiednim czasie.

Szeryf Turni skinął głową i popatrzył na swojego człowieka, który sadzał Dykesa na tylnym siedzeniu samochodu.

– Roy, nie zostawiaj tego głupa samego. Zaraz do ciebie przyjdę.

– Jednego możemy być pewni – powiedział Savich do Dane'a. – Kiedy usłyszeliśmy strzały, ani ich, ani Pinky'ego już dawno nie było w pokoju. Mogli na obserwować.

– Możesz przypiec Rolly'ego, jak go zamknę – powiedziała Connie i potrząsnęła głową. – To podkopie zaufanie Ruth do jej wtyczek. Wiesz, że ten mały skunks przypomniał mi o dodatkowych litrach krwi, bo zamierzał urządzić przyjęcie w stylu gotyckim?

– Moi ludzie nie natrafili jeszcze na żaden ślad, ale znajdziemy ich – zapewnił szeryf Turni Savicha. – Dzwoniłem do policji stanowej, przekazałem im opisy, powiedziałem o Pinkym. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.

Savich wiedział, że zostało jeszcze wiele pracy, ale głównie dla specjalistów medycyny sądowej.

– Ta stara ciężarówka – zauważyła Connie – to była przynęta, żeby nas tu zatrzymać. Ciekawa jestem, czy oni rzeczywiście pojechali na cmentarz w Arlington.

– Czy to kolejna pułapka? – głośno zastanawiała się Sherlock.

Ale Savich wiedział, że nie mają innego wyjścia, jak tylko przygotować następną skomplikowaną operację, na co mieli nie więcej niż cztery godziny. Nie potrafił sobie wyobrazić, ilu ludzi będą potrzebowali, żeby obstawić tak ogromny teren, z tysiącami białych płyt, pomników i nagrobków.

– Nie chcę tego mówić, naprawdę nie chcę, ale mam wrażenie, że oni naprawdę tam będą. Znajdź Rolly'ego, Connie.

– Dillon, chcesz zadzwonić do Ruth, prosić ją, żeby wróciła? Savich już miał skinąć głową, ale potem przypomniał sobie, jak bardzo czekała na tę wyprawę, jak była podekscytowana jaskinią i jak mówiła, że niech no on tylko zobaczy, co przywiezie z powrotem.

– Nie, dajmy jej spokój. Jest nas tutaj wystarczająco dużo.

Wróci w poniedziałek.

Nagle zobaczyli starszą kobietę maszerującą w ich stronę zdecydowanym krokiem, w kozakach do kolan, z twarzą owiniętą szalikiem, w grubym wełnianym płaszczu, który łopotał wokół jej nóg. Zatrzymała się przy samochodzie policyjnym, pochyliła i wrzasnęła:

– Coś ty narobił, Raymondzie?! Savich uniósł brew.

– Marlene, jak mniemam.

Rozdział 4

Maestro, Wirginia

Piątek wieczór

Szeryf Dixon Noble włożył skórzaną kurtkę i rękawiczki i wyszedł z biura mieszczącego się pod numerem jeden na High Strett parę minut przed piątą. Uderzył go powiew zimniejszy niż nos Brewstera w środku zimy. Zapowiadali, że spadnie jakieś półtora do dwóch stóp śniegu. Szeryf naprawdę nie miał ochoty myśleć o tych wszystkich telefonach, o awariach prądu i karambolach, starszych mieszkańcach bez ogrzewania, chorych, którzy nie mogli dostać się do szpitala – lista nie miała końca. Już dawno temu skompletował zespół „funkcjonariuszy od katastrof', jak go nazywał, których sam wyszkolił tak, żeby potrafili poradzić sobie z najgorszymi psikusami, które pech i natura mogły im spłatać.

Luty i tak był spokojny, pomyślał, poza Walentynkami. Will Garber przyniósł swojej żonie, Darlene, trzyfuntowe pudło czekoladek w ramach przeprosin, ale Darlene ich nie przyjęła. Złapała garść czekoladek i wtarła je w twarz męża, na co on walnął ją na odlew, wypadł z domu, upił się w barze Calhouna, złamał nos właścicielowi i wylądował w więzieniu.

– Hej, Dix, masz jakieś plany na weekend?

Dix zatrzymał się na chwilę, i kiwnął głową Stupperowi Fultonowi, właścicielowi sklepu z artykułami żelaznymi, który był w jego rodzinie od pokoleń:

– Nic szczególnego, Stup. Jeśli spadnie dosyć śniegu, chłopcy, połowa dzieciaków w mieście i ja będziemy zjeżdżali na sankach ze Wzgórza Breakera. A jeśli spadnie za dużo, będę biegał z łopatą po mieście i wykopywał ludzi z zasp.

– Nie myśl, że chcę się przyłączyć do saneczkowania – powiedział Stup. – W moim wieku połamałbym wszystkie kości, gdybym wpadł na drzewo.

Dix widział, że Stup zmarzł, ale nie ruszał się z miejsca.

– Coś cię trapi?

– Cóż, Dix, chodzi o to, że Rafer prosił mnie o robotę.

вернуться

* Hooter (ang.) – klakson (przyp. tłum.).