Uśmiechnął się do ciemniejącej drogi.
Gdy blask dnia zamierał, a ziemia tonęła w niemal nierzeczywistej, pomarańczowej poświacie, funkcjonariusz policji stanowej Ohio, Eric James Coffey, zjechał z trasy międzystanowej siedemdziesiąt na przydrożny parking po prawej stronie drogi. Gdy wspiął się na niewielkie wzniesienie i dotarł do osłoniętej przez sosny polanki, od razu dostrzegł pusty radiowóz. Światło alarmowe na dachu wciąż się obracało, rzucając czerwony blask na pobliskie drzewa.
Gdy zegar wybił czwartą, a funkcjonariusz Richard Pulham spóźniał się o godzinę ze zwrotem radiowozu do garażu komendy pod koniec swej zmiany, ponad dwudziestu policjantów już przemierzało trasę i boczne drogi. A teraz Coffey znalazł ten samochód – rozpoznał go po numerach znajdujących się na przednich drzwiach – w najbardziej na zachód wysuniętym krańcu rewiru Pulhama.
Coffey miał nadzieję, że to nie on znajdzie radiowóz, ponieważ domyślał się, co może odkryć w jego wnętrzu. Martwego policjanta. Jak na razie, Coffey nie widział innej możliwości.
Wziął do ręki mikrofon radiostacji i wcisnął kciukiem włącznik.
– Tu sto sześćdziesiąt sześć, mówi Coffey. Znalazłem nasz radiowóz. – Powtórzył wiadomość i podał dyspozytorowi swoją pozycję. Jego głos był gruby i drżący.
Z niechęcią wyłączył silnik i wysiadł z samochodu. Wieczorne powietrze było chłodne. Od północnego wschodu nadciągał wiatr.
– Pulham! Rich Pulham! – krzyknął.
Imię powróciło do niego cichą imitacją jego głosu. Innej odpowiedzi nie otrzymał.
Podszedł z rezygnacją do radiowozu Pulhama, nachylił się i zajrzał przez szybę po stronie pasażera. O tej porze dnia wnętrze samochodu było pełne cieni.
Otworzył drzwi. Zapaliła się wewnętrzna lampka, słaba i przyćmiona, ponieważ światło alarmowe na dachu prawie wyczerpało akumulator. Jej blask wydobył jednak z mroku ciemniejącą krew i ciało wepchnięte brutalnie między przednie siedzenie a deskę rozdzielczą.
– Dranie – wyszeptał Coffey. – Dranie, dranie, dranie. – Jego głos nabierał mocy z każdym słowem. – Zabójcy policjantów – powiedział w stronę napływającej ciemności. – Dopadniemy tych sukinsynów.
Pokój w Lazy Time Motel był duży i wygodny. Ściany miały szary odcień, a sufit znajdował się o parę stóp wyżej niż w motelach, które zaczęto budować pod koniec lat pięćdziesiątych. Meble były ciężkie i praktyczne, choć w żadnym wypadku spartańskie. Obydwa fotele były miękkie i obite ładną materią, a biurko, choć miało plastikowy blat, oferowało mnóstwo miejsca na nogi i dużo przestrzeni do pracy. Dwa podwójne łóżka były solidne, a pościel pachniała świeżością, mydłem i środkiem zmiękczającym. Na porysowanym, mahoniowym nocnym stoliku, między łóżkami, stał telefon i leżała Biblia, rozprowadzana przez jedno z towarzystw chrześcijańskich.
Doyle i Colin usiedli na łóżkach, twarzami do siebie, oddzieleni jedynie wąskim przejściem. Ustalili wspólnie, że Colin będzie rozmawiał z Courtney jako pierwszy. Trzymał słuchawkę w obu dłoniach. Grube okulary zsunęły mu się z nosa i trzymały się niepewnie na jego końcu, choć chłopak zdawał się tego nie dostrzegać.
– Byliśmy śledzeni przez całą drogę z Filadelfii! – powiedział Courtney, jak tylko posłyszał jej głos po drugiej stronie.
Alex skrzywił się.
– Człowiek w chevrolecie – powiedział Colin. – Nie. Nie widzieliśmy go. Był na to za sprytny. – Opowiedział jej wszystko o tym wymyślonym agencie FBI. Gdy zmęczył się tą historią, powiedział siostrze, jak wygrał od Doyle’a dolara. Słuchał jej przez chwilę i roześmiał się. – Próbowałem, ale nie chciał już się zakładać.
Słuchając opowieści chłopca, Doyle był przez chwilę zazdrosny o ten pełen ciepła, intymny związek między Courtney i Colinem. Byli ze sobą całkowicie swobodni i żadne z nich nie musiało udawać – czy skrywać – swej miłości. Zazdrość zniknęła, gdy Doyle uświadomił sobie, że jego związek z Courtney był bardzo podobny i że wkrótce on i chłopiec będą tak blisko siebie jak obaj byli blisko tej kobiety.
– Mówi, że kosztuję cię zbyt dużo – powiedział Colin, podając słuchawkę Doyle’owi.
Alex wziął ją do ręki.
– Courtney?
– Jak się masz, kochanie. – Jej głos był czysty i dźwięczny. Mogłaby równie dobrze siedzieć obok niego, zamiast być po drugiej stronie przewodu liczącego dwa i pół tysiąca mil.
– Jak się czujesz?
– Samotna.
– Już niedługo. Co z meblami?
– Dywany leżą już na podłogach.
– Żadnych kłopotów?
– Pojawią się, gdy przyjdą rachunki.
– Malarze?
– Byli i poszli.
– Więc martwisz się już tylko o meble? – spytał.
– Nie mogę się doczekać, kiedy dostarczą naszą sypialnię.
– Największa troska każdej panny młodej.
– Nie to miałam na myśli, ty maniaku seksualny. Chodzi o to, że śpiwór przyprawia mnie o ból pleców.
Roześmiał się.
– Poza tym – powiedziała – czy kiedykolwiek próbowałeś rozbijać obozowisko na środku pustej, przykrytej dywanem sypialni, o rozmiarach dwadzieścia stóp na dwadzieścia? To niesamowite.
– Może powinniśmy byli polecieć razem – powiedział Alex. – Może łatwiej znosiłabyś to nie umeblowane mieszkanie, gdybyś nie była sama.
– Nie – zaprzeczyła. – Czuję się dobrze. Po prostu lubię sobie ponarzekać. Jak układają się twoje stosunki z Colinem?
– Znakomicie – powiedział, patrząc jak chłopiec poprawia sobie okulary na zadartym nosie.
– Co z tym facetem, który jechał za wami furgonetką? – spytała.
– Nie przejmuj się tym.
– Jedna z gier Colina?
– Tylko i wyłącznie – zapewnił ją.
– Słuchaj, czy naprawdę ograł cię na dolara?
– Naprawdę. To sprytny chłopak. Macie wiele wspólnych cech.
Colin roześmiał się.
– Jak się jedzie? – spytała Courtney. – Czy sześćset mil dziennie to nie za dużo jak na ciebie jednego?
– Absolutnie – powiedział. – Plecy bolą mnie chyba mniej niż ciebie. Uda nam się dojechać na miejsce zgodnie z planem.
– Miło to słyszeć. Sama jestem maniakiem seksualnym – i nie mogę się doczekać, kiedy będę miała cię w tym nowym łóżku.
– Ja też – odrzekł z uśmiechem.
– Już od kilku nocy mogę podziwiać widok z tego cholernego okna sypialni – powiedziała. – Dziś wieczór jest jeszcze bardziej niesamowity niż wczoraj. Widać światła nad zatoką, wszystkie są otoczone aureolą i migoczą.
– Tęsknię za tym domem, w którym jeszcze nie spałem – powiedział Doyle.
Tęsknił też za jej ciałem, a brzmienie głosu Courtney rozpalało go jeszcze bardziej.
– Kocham cię – wyznała.
– Ja też.
– Powiedz to.
– Mam tu publiczność – odparł Doyle, patrząc na Colina.
Chłopiec słuchał, skupiony, jak gdyby docierały do niego wypowiedzi obu uczestników tej konwersacji.
– Colin nie będzie zakłopotany – powiedziała. – Miłość w ogóle nie wprawia go w zakłopotanie.
– OK – powiedział. – Kocham cię.
Colin wyszczerzył zęby w uśmiechu i objął się ramionami.
– Zadzwoń jutro wieczorem.
– Według rozkładu – przyrzekł.
– Pożegnaj ode mnie Colina.
– Pożegnam.
– Dobranoc, kochanie.
– Dobranoc, Courtney.