Выбрать главу

Tęsknił za nią tak bardzo, że przerwanie połączenia odczuł jak pociągnięcie nożem po skórze.

Gdy George Leland wprowadził wynajętą furgonetkę chevroleta na wyasfaltowany parking przed Lazy Time Motel, ujrzał napis WSZYSTKIE POKOJE ZAJĘTE utworzony z zielonych, neonowych liter. Nie przejmował się tym, ponieważ nigdy nie zamierzał zatrzymać się tutaj. Nie był tak bogaty jak Doyle, nie miał tyle szczęścia; nie stać go było nawet na wynajęcie pokoju w tym motelu. Jechał po prostu wzdłuż krótkiego skrzydła, a następnie wzdłuż długiego, aż dostrzegł thunderbirda.

Uśmiechnął się, zadowolony z siebie.

– Zgodnie z notatnikiem – powiedział. – Jesteś bardzo dokładny, Doyle.

Po chwili oddalił się od Lazy Time Motel, zanim ktoś zdołałby go zauważyć. Jechał dalej, mijając ze dwa tuziny moteli, niektóre typu Lazy Time, inne bardziej luksusowe. W końcu dotarł do obskurnego, drewnianego budynku ze znakiem informującym o wolnych pokojach i skromnym, surowym neonem przy wejściu: KRAINA MARZEŃ. Miejsce to wyglądało jak tani zajazd, gdzie spędza się noc za osiem dolarów. Podjechał pod motel i zaparkował obok recepcji.

Opuścił szybę i ustawił boczne lusterko tak, by móc spojrzeć za siebie. Gdy wyciągał z kieszeni grzebień, zauważył kilka ciemnych smug na twarzy. Potarł brud, powąchał rękę, potem dotknął językiem. Krew. Zdumiony, otworzył drzwi i przyjrzał się swojemu ubraniu. W świetle wewnętrznej lampki dostrzegł, że spodnie i koszula z krótkimi rękawami poplamione są krwią. Miękkie, białe włosy na lewym ręku były teraz sztywne i czerwone.

Skąd się wzięła?

I kiedy się pobrudził?

Wiedział, że nie skaleczył się, nie mógł jednak pojąć, do kogo należała ta krew, jeśli nie do niego. Gdy się nad tym wszystkim zastanawiał, poczuł, że zbliża się jeden z tych ostrych napadów migreny. I wtedy, gdzieś w głębi jego umysłu, coś obrzydliwego zadrżało i przewróciło się z hukiem; i choć wciąż nie mógł sobie przypomnieć, czyja to krew wylała się na niego, wiedział, że nie odważy się wynająć pokoju na najbliższą noc, mając na sobie poplamione ubranie.

Modląc się, by ból głowy ustąpił choć na chwilę, poprawił lusterko, zamknął drzwi, uruchomił silnik i oddalił się od motelu. Przejechał pół mili i zaparkował przed opuszczoną stacją benzynową. Otworzył walizkę i wyjął czyste, świeże ubranie. Rozebrał się, wytarł twarz i ręce chusteczkami papierowymi i własną śliną, a następnie włożył czyste ubranie.

Wciąż czuł zmęczenie po podróży i ból głowy, ale wyglądał na tyle dobrze, że mógł pokazać się recepcjoniście w motelu.

Kwadrans później był w swoim pokoju w Krainie Marzeń. Trudno było to nazwać pokojem. Dziesięć stóp na dziesięć plus maleńka, osobna łazienka. Bardziej przypominał miejsce, do którego człowiek jest wpychany siłą, niż takie, do którego wchodzi z własnej woli. Ściany były brudnożółte, porysowane, poplamione odciskami palców, nawet upstrzone pajęczynami w rogach pod sufitem. Fotel był wygodny, choć wiekowy. Biurko opierało się na zielonych stalowych nogach, a na jego blacie widniały ślady po niedopałkach, przypominające robaki. Łóżko było wąskie, miękkie, a kołdra połatana.

George Leland w gruncie rzeczy nie zdawał sobie sprawy ze stanu, w jakim znajdował się pokój. Było to dla niego tylko miejsce, jak każde inne.

W tej chwili był głównie zajęty zwalczaniem bólu głowy, który narastał za prawym okiem. Postawił walizkę u stóp zapadającego się łóżka i zdjął ubranie. Zamknął się w kabinie z prysznicem i spłukał z siebie zmęczenie strumieniem ciepłej wody. Stał przez długie minuty, pozwalając, by woda rozpryskiwała się na potylicy i karku, ponieważ odkrył kiedyś, że ta metoda czasem łagodzi, a nawet skutecznie zapobiega zbliżającej się migrenie. Tym razem jednak woda nie przyniosła ulgi. Gdy się wytarł, czuł wszystkie oznaki nadchodzącej migreny: zawrót głowy, wirowanie świetlistego punkciku, który rósł na siatkówce prawego oka, niezdarność, słabe, ale uporczywe mdłości…

Przypomniał sobie, że nie jadł śniadania i kolacji, a jedynie pół lunchu w połowie dnia. Być może ból głowy został wywołany brakiem posiłku. Nie był głodny – w każdym razie nie cierpiał z powodu podświadomego ćwiczenia woli. Ubrał się jednak, wyszedł z pokoju i kupił jedzenie w automatach ustawionych obok telefonu w skąpo oświetlonym pasażu motelowym. Pożywił się zawartością dwu puszek coli, paczką krakersów z masłem orzechowym i batonem Herseya z migdałami.

Jednak ból głowy nie ustępował. Pulsował gdzieś w samym środku jego wnętrza, napływał rytmicznymi falami, zmuszając go do absolutnego bezruchu, który pozwalał znieść tę agonię. Nawet gdy podnosił dłoń do czoła, natychmiastowe uderzenie bólu doprowadzało go do granic delirium. Wyciągnął się na łóżku, płasko na plecach, ściskając szarą pościel w obu potężnych dłoniach, i po chwili nie zbliżał się już nawet do granic delirium, ale zapadł w jego głębinach. Przez ponad dwie godziny leżał sztywno jak kloc, podczas gdy pot spływał po jego ciele niczym wilgoć po szklance z lodowato zimną wodą. Wyczerpany, wyżęty jak ścierka, cicho pojękując, przeszedł wreszcie z tego na wpół świadomego transu w niespokojny, ale względnie bezbolesny sen.

Jak zwykle dręczyły go koszmary. W jego chorym umyśle pojawiały się i znikały groteskowe obrazy, jak wizje zrodzone na samym dnie diabelskiego kalejdoskopu, nie związane ze sobą, każdy stanowiący odrębną całość, każdy będący przerażającym akordem, który jeszcze powróci: długie, wąskie noże, z których kapała krew do miseczki utworzonej z kobiecej dłoni, robaki pełzające po zwłokach, ogromne piersi obejmujące go i przykrywające w ciepłej, wilgotnej pieszczocie, mnóstwo rozbiegających się karaluchów, stada czujnych szczurów o czerwonych oczach, czekających na dogodny moment, by skoczyć na niego, skrwawieni kochankowie wijący się w ekstazie na marmurowej podłodze. Courtney, naga i także wijąca się na zakrwawionej posadzce, rewolwer wystrzelający pociski prosto w smukły, kobiecy brzuch…

Koszmary przeminęły. W chwilę później minął też sen. Leland zajęczał i usiadł na łóżku, ściskając dłońmi głowę. Ból zniknął, ale jego wspomnienie stanowiło jeszcze jedną mękę. Po tych atakach zawsze czuł się straszliwie bezradny, bezbronny. I samotny. Bardziej samotny, niż może znieść to człowiek.

– Nie czuj się samotny – powiedziała Courtney. – Jestem przy tobie.

Leland podniósł wzrok i ujrzał ją, siedzącą u stóp łóżka. Tym razem jej magiczna materializacja nie zaskoczyła go nawet w najmniejszym stopniu.

– To było takie straszne, Courtney – powiedział.

– Ból głowy?

– I koszmary.

– Czy poszedłeś ponownie do doktora Penebakera? – spytała.

– Nie.

Jej delikatny głos dobiegł do niego jakby z drugiego końca tunelu. Głuchy, odległy ton dziwnie harmonizował z obskurnym pokojem.

– Powinieneś pozwolić doktorowi Penebakerowi…

– Nie chcę słyszeć o doktorze Penebakerze!

Nie odezwała się.

Kilka minut później powiedział”

– Byłem przy tobie, gdy twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Dlaczego nie byłaś przy mnie, gdy po raz pierwszy pojawiły się kłopoty?

– Nie pamiętasz, co ci wtedy mówiłam, George? Byłabym przy tobie, gdybyś pozwolił sobie pomóc. Ale nigdy nie chciałeś przyjąć do wiadomości faktu, że twoje bóle głowy i problemy emocjonalne mogą być spowodowane przez jakieś…

– Och, zamknij się na litość boską! Zamknij się! Jesteś parszywą, dokuczliwą, zarozumiałą dziwką, a ja nie mam ochoty cię słuchać.

Nie zniknęła, ale też nie odezwała się więcej.

Jakiś czas później powiedział”

– Wszystko znów mogłoby być tak jak dawniej, Courtney. Nie sądzisz? – Chciał, by się zgodziła, chciał tego bardziej niż czegokolwiek innego w świecie.