– Wciąż tam jest – powiedział Colin, wpatrując się przez wąską tylną szybę w furgonetkę.
– Przynajmniej nie próbował jeszcze zepchnąć nas do rowu – stwierdził Alex.
– Nie zrobi tego – powiedział Colin.
– Naprawdę?
– Będzie nas po prostu śledził. To przedstawiciel władzy.
– FBI, co?
– Tak myślę – oznajmił Colin zaciskając usta.
– Dlaczego miałby się nami interesować?
– Prawdopodobnie pomylił nas z kimś innym – powiedział Colin. – Miał za zadanie śledzić jakichś ludzi – na przykład radykałów. Zobaczył nasze długie włosy i to go zmyliło. Sądzi, że to my jesteśmy radykałami.
– No cóż – powiedział Alex – nasi szpiedzy są równie nieudolni, jak rosyjscy, nie uważasz?
Uśmiech na twarzy Doyle’a wydawał się zbyt szeroki, przypominał mocno wygiętą linię, zakończoną przy każdym końcu dołkiem w policzkach. Uśmiechał się, ponieważ czuł się wspaniale i wiedział, że z uśmiechem jest mu do twarzy. W ciągu trzydziestu lat jego życia nikt mu ani razu nie powiedział, że jest przystojny. Pomimo tego, że był ćwierć krwi Irlandczykiem, miał w sobie coś z Włocha o mocno zarysowanej szczęce i rzymskim nosie. W trzy miesiące po ich pierwszym spotkaniu, gdy zaczęli ze sobą sypiać, Courtney powiedziała”
– Nie jesteś przystojnym mężczyzną, Doyle. Jesteś atrakcyjny, to pewne, ale nie przystojny. Gdy mówisz, że wyglądam zabójczo, to chcę ci się zrewanżować tym samym – ale nie mogę cię okłamywać. Lecz twój uśmiech… jest doskonały. Gdy się uśmiechasz, przypominasz nawet odrobinę Dustina Hoffmana.
Byli już ze sobą na tyle szczerzy, że Doyle nie poczuł się urażony tym, co powiedziała. W rzeczywistości był bardzo zadowolony z tego porównania.
– Dustina Hoffmana? Naprawdę tak uważasz?
Przypatrywała mu się przez chwilę, ujmując go za podbródek i obracając jego twarz w jedną lub drugą stronę, w słabym, pomarańczowym świetle nocnej lampki. – Gdy się uśmiechasz, wyglądasz dokładnie jak Dustin Hoffman – kiedy stara się wyglądać brzydko, mówiąc ściśle.
Gapił się na nią szeroko otwartymi oczyma.
– Kiedy stara się wyglądać brzydko, na litość boską?
Skrzywiła się.
– Chodziło mi o to… że… no cóż, Hoffman tak naprawdę nie może wyglądać brzydko, nawet gdy się stara. Kiedy się uśmiechasz, wyglądasz jak Hoffman, ale nie jesteś taki przystojny…
Obserwował, jak próbuje wygrzebać się z kłopotliwej sytuacji, w którą sama się wpakowała, i zaczął się śmiać. Jego rozbawienie udzieliło się także Courtney. Po chwili chichotali jak idioci, ciesząc się do przesady z tego żartu i śmiejąc się, aż rozbolały ich brzuchy, by uspokoić się po chwili i kochać z paradoksalnie gwałtowną czułością. Od czasu tej nocy Doyle pamiętał, by uśmiechać się jak najczęściej.
Po prawej stronie ulicy pojawił się znak informujący o wjeździe na autostradę Schuykill.
– Przestań zajmować się swoim człowiekiem z FBI – powiedział Alex. – Niech sobie nas śledzi. Zbliżamy się do autostrady, więc lepiej się odwróć i zapnij pas.
– Za minutę – powiedział Colin.
– Nie – powiedział Alex – zapnij pas na brzuchu, bo każę ci również zapiąć ten na ramieniu. – Colin nie znosił jazdy w obu pasach.
– Pół minuty – powiedział chłopiec, przyciskając się jeszcze mocniej do oparcia fotela, podczas gdy Alex wjeżdżał na podjazd prowadzący na autostradę.
– Colin…
Chłopiec odwrócił się i opadł na fotel.
– Chciałem tylko sprawdzić, czy wjedzie za nami na autostradę. Wjechał.
– No pewnie, że wjechał – powiedział Alex. – Agenta FBI nie obowiązują granice miasta. Może jechać za nami wszędzie.
– Jak kraj długi i szeroki?
– Pewnie. Dlaczego nie?
Colin znów położył głowę na oparciu fotela i roześmiał się.
– Zabawne. Co by też zrobił, gdyby przejechał za nami przez cały kraj i w końcu zorientował się, że nie jesteśmy tymi, których miał śledzić?
Gdy wspięli się na szczyt podjazdu, Alex spojrzał w kierunku południowo-wschodnim, na dwa puste pasma czarnej nawierzchni. Nacisnął pedał gazu i ruszył na zachód.
– Zapniesz wreszcie pas?
– Jasne – powiedział Colin, manipulując przy klamerce, umieszczonej na słupku obok drzwi pasażera. – Zapomniałem. – Oczywiście nie było to prawdą.
Colin nigdy niczego nie zapominał. Po prostu nie lubił jeździć w pasach.
Odwracając na moment wzrok od pustej autostrady, która rozciągała się przed nimi, Alex zerknął w bok i zobaczył, że chłopiec mocuje się z dwiema połówkami pasa. Colin skrzywił się i przeklął całe to urządzenie, dając Doyle’owi do zrozumienia, co myśli o podróżowaniu w charakterze więźnia.
– Nie pozostaje ci nic innego, jak robić zadowoloną minę i zaakceptować swój los – powiedział Alex, który sam wyglądał na zadowolonego, gdy ponownie spojrzał na autostradę. – Będziesz jechał w tym pasie, bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie.
– Nie podoba – zapewnił go Colin.
Siedząc w prawidłowo zapiętym pasie, tak długo wygładzał zmarszczki na swojej koszulce z wizerunkiem King Konga, aż umiejscowił fotografię gigantycznej, wściekłej małpy na środku swej chudej klatki piersiowej. Odgarnął z czoła gęste włosy i poprawił grube szkła w drucianych oprawkach, które musiał stale przyciskać do swego okrągłego jak guzik nosa.
– Trzy tysiące sto mil – powiedział, patrząc jak szare pasmo drogi niknie pod kołami samochodu i zostaje gdzieś w tyle. Elektrycznie podnoszone siedzenie thunderbirda umożliwiało mu dobry widok. – Jak długo będziemy jechać?
– Nie będziemy robić długich postojów – powiedział Alex. – Powinniśmy dotrzeć do San Francisco w sobotę rano.
– Pięć dni – powiedział Colin. – Trochę więcej niż sześćset mil dziennie. – Wydawało się, że jest rozczarowany tempem jazdy.
– Gdybyś mógł zastąpić mnie przy kierownicy – powiedział Alex – jechalibyśmy prędzej. Ale nie chcę robić więcej niż sześćset mil dziennie, kiedy sam prowadzę.
– Więc dlaczego Courtney nie pojechała z nami? – spytał Colin.
– Urządza dom. Czekała, aż przywiozą meble, a teraz zajmuje się zasłonami i dywanami – całym tym bałaganem.
– Kiedy leciałem do Bostonu, do ciotki Pauliny, podczas gdy wy spędzaliście miesiąc miodowy – czy wiedziałeś, że to była moja pierwsza podróż samolotem?
– Tak – powiedział Alex.
Colin mówił o tym przez całe dwa dni po powrocie z Bostonu.
– To mi się naprawdę podobało.
– Wiem.
Colin zmarszczył brwi.
– Dlaczego nie sprzedaliśmy samochodu i nie polecieliśmy do Kalifornii razem z Courtney?
– Znasz odpowiedź – powiedział Alex. – Samochód ma tylko rok. Nowy wóz najbardziej traci na wartości właśnie w pierwszym roku. Jeśli chcesz wyjść na swoje przy sprzedaży, to musisz nim jeździć przez trzy albo cztery lata.
– Mogłeś sobie pozwolić na tę stratę – powiedział Colin, zaczynając wybijać palcami cichy, ale uparty rytm na swoich opiętych dżinsem kolanach. – Słyszałem jak rozmawiałeś z Courtney. Będziesz zarabiał w San Francisco fortunę.
Alex wyciągnął spoconą dłoń, by wysuszyć ją w cichym strumieniu powietrza płynącym z nawiewu w desce rozdzielczej.
– Trzydzieści pięć tysięcy dolarów rocznie to nie fortuna.
– Ja dostaję tylko trzy dolary kieszonkowego – powiedział chłopiec.
– To fakt – stwierdził Alex. – Ale mam nad tobą przewagę dziewiętnastu lat doświadczenia i nauki.
Opony szumiały przyjemnie.