Выбрать главу

Roześmiał się, wyobrażając sobie szczupłą, długowłosą dziewczynę o dziecięcej twarzy, szalejącą na łóżku, jak na trampolinie.

– I wiesz co, Alex?

– Co?

– Byłam naga, gdy przeprowadzałam tę próbę. Co ty na to?

Przestał się śmiać.

– Wspaniale. – Głos uwiązł mu w gardle.

Czuł, że jego uśmiech musi być idiotyczny, pomimo obecności Colina, który słuchał i patrzył.

– Dlaczego tak mnie torturujesz?

– Nie mogę opędzić się od myśli, że spotkałeś na drodze jakąś niezłą dziewczynę i zwiałeś z nią. Nie chcę, byś mnie zapomniał.

– Nie mógłbym – powiedział, mając na myśli coś więcej niż seks. – Nie mógłbym zapomnieć.

– Lubię mieć pewność. Aha, słuchaj, wydaje mi się, że znalazłam pracę.

– Tak szybko?

– Zaczyna się ukazywać nowy magazyn i potrzebują fotografa na cały etat. Żadna tam nudna robota w redakcji. Fotografia w najczystszej postaci. Umówiłam się z nimi na jutro, pokażę im teczkę z moimi zdjęciami.

– Brzmi wspaniale.

– Colin też na tym skorzysta – powiedziała. – To nie jest praca biurowa. Będę biegać po całym mieście i robić zdjęcia. Czeka go pracowite lato.

Rozmawiali jeszcze tylko przez parę minut, po czym pożegnali się. Gdy Doyle odłożył słuchawkę, bębnienie deszczu zdawało się raptownie nasilać.

Później, gdy leżeli w głęboko zaciemnionym pokoju w swoich łóżkach, czekając na sen, Colin westchnął i powiedział”

– No i co, domyśliła się, że coś jest nie tak, prawda?

– Tak.

– Nie można oszukać Courtney?

– W każdym razie niezbyt długo – odparł Doyle, wpatrując się w nieoświetlony sufit i myśląc o swojej żonie.

Ciemność zdawała się pęcznieć i kurczyć, i znów pęcznieć, pulsując jak żywa i otulając ich niczym koc.

– Naprawdę sądzisz, że go zgubiliśmy?

– Pewnie.

– Przedtem też tak myśleliśmy.

– Tym razem możemy być pewni.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz – powiedział Colin. – Ten facet jest naprawdę szalony, kimkolwiek jest.

Po chwili uspokajająca muzyka wiosennego deszczu ukołysała do snu najpierw chłopca, a potem Doyle’a.

Deszcz wciąż lał, gdy Colin obudził Alexa. Stał przy łóżku Doyle’a, szarpiąc go za ramię i szepcząc nagląco.

– Alex! Alex! Obudź się. Alex!

Doyle usiadł na łóżku, osłabiony i nieco otumaniony. W ustach czuł niesmak. Mrugał bezustannie, starając się coś zobaczyć, dopóki nie zorientował się, że jest środek nocy i że w pokoju panuje smolista ciemność.

– Alex, nie śpisz już?

– Co się stało?

– Ktoś jest przy drzwiach – powiedział chłopiec.

Alex wpatrywał się w miejsce, z którego dochodził głos Colina, ale nie mógł dostrzec chłopca.

– Przy drzwiach? – spytał głupio, wciąż zbyt zaspany, by zrozumieć co się dzieje.

– Obudził mnie – wyszeptał Colin. – Słyszę go od jakichś trzech czy czterech minut. Chyba próbuje otworzyć drzwi.

10

Przy akompaniamencie deszczu, Alex posłyszał odgłosy manipulowania przy zamku, docierające zza drzwi. W ciepłej, przytulnej, nieprzeniknionej ciemności dźwięk drutu przesuwanego tam i z powrotem w zamku wydawał się znacznie głośniejszy, niż był w rzeczywistości. Strach, który odczuwał Doyle, działał jak wzmacniacz.

– Słyszysz go? – spytał Colin.

Jego głos zmienił się raptownie przed drugim słowem, przybierając wysoki ton.

Doyle wyciągnął rękę, odszukał w ciemności chłopca i położył dłoń na jego chudym ramieniu.

– Słyszę go, Colin – wyszeptał, mając nadzieję, że jego własny głos nie zmienił się. – Nie bój się. Nikt tu nie wejdzie. Nikt cię nie skrzywdzi.

– Ale to musi być on.

Doyle spojrzał na swój zegarek, który stanowił jedyne źródło światła w tym małym pokoju. Na tarczy zamigotały cyfry, wyraźne i jasne: siedem po trzeciej rano. O tej godzinie nikt nie miał żadnego sensownego powodu, by włamywać się do pokoju, który… Co mu w ogóle przychodziło do głowy? Nie było sensownego powodu, by robić taką rzecz o jakiejkolwiek godzinie, dniem czy nocą.

– Alex, co zrobimy, jeśli dostanie się do środka?

– Szszsz – uciszył go Doyle, odrzucając nogami pościel i ześlizgując się z łóżka.

– Co zrobimy, jeśli się dostanie?

– Nie dostanie się.

Doyle zbliżył się do drzwi, czując za plecami Colina. Nachylił się, by przystawić ucho do zamka. Metal tarł o metal, brzęczał, uderzał, znowu tarł.

Doyle zrobił krok w kierunku jedynego okna, na lewo od drzwi. Ostrożnie, by nie robić hałasu, podniósł grube zasłony, a następnie chłodne w dotyku żaluzje. Próbował spojrzeć w prawo, wzdłuż zadaszonej promenady, tam gdzie powinien znajdować się pochylony nad zamkiem mężczyzna, ale stwierdził, że przestrzeń za szybą jest otulona rzadką mgłą, która dokładnie przystania okno. Nie mógł dostrzec niczego oprócz niewyraźnego, rozmazanego blasku kilku pojedynczych świateł motelu, które sprawiały, że ciemność na zewnątrz była nieco mniej intensywna i bardziej przyjazna niż w pokoju.

Opuścił żaluzje i zasłony z taką samą ostrożnością, z jaką je podniósł. Nie widział żadnego sensownego powodu, by zachowywać się cicho, ale chciał w ten sposób zyskać na czasie. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał podjąć decyzję, że będzie musiał w jakiś sposób zareagować na to, co się dzieje – nie był jednak pewien, czy jest zdolny do działania przeciwko osobnikowi, który był na zewnątrz.

Znów podszedł do drzwi.

Dywan był szorstki i kłuł go w gołe stopy.

Colin pozostał przy drzwiach, milczący i niewidoczny w czarnej jak onyks ciemności, zbyt przestraszony, by się poruszyć albo odezwać.

Lodowaty dźwięk drutu drapiącego wewnątrz zamka był uporczywy i równie głośny, jak poprzednio. Alex pomyślał o skalpelu chirurgicznym, który uderza o twardą powierzchnię kości.

– Kto tam? – spytał wreszcie Doyle.

Był zaskoczony siłą i opanowaniem swego głosu. Prawdę powiedziawszy był zaskoczony, że w ogóle jest w stanie mówić.

Drut przestał się poruszać.

– Kto tam? – spytał Doyle, tym razem głośniej, ale nie tak odważnie jak poprzednio i z udawaną zuchwałością.

Pospieszne kroki – z pewnością potężnego mężczyzny – zadudniły na betonowej promenadzie i szybko rozpłynęły się w nieustępliwym grzmocie burzy.

Czekali, nasłuchując uważnie. Ale mężczyzna już odszedł.

Alex odnalazł po omacku kontakt i przekręcił go.

Przez moment obaj byli oślepieni nagłym blaskiem. Po chwili ich świadomość zaczęła stopniowo oswajać się z wnętrzem typowego, hotelowego pokoju.

– On wróci – powiedział Colin.

Chłopiec stał przy biurku, mając na sobie jedynie spodenki i podkoszulek, a na nosie grube okulary. Cienkie, opalone nogi drżały tak bardzo, że kolana niemal uderzały o siebie. Doyle, który również miał na sobie tylko bieliznę, zastanawiał się, czy jego ciało też zdradza stan jego umysłu.

– Może nie wróci – powiedział. – Skoro już wie, że nie śpimy, chyba nie zechce ryzykować powrotu.

Colin był nieustępliwy.

– Wróci.

Doyle wiedział, co powinien w tej sytuacji zrobić, ale nie chciał stawić czoła niebezpieczeństwu. Nie chciał wyjść na deszcz i szukać człowieka, który próbował otworzyć drzwi.

– Moglibyśmy wezwać policję – powiedział Colin.

– Naprawdę? Wciąż nie mamy nic do powiedzenia, żadnego dowodu. Sprawialibyśmy wrażenie rozhisteryzowanych wariatów.

Colin wrócił do łóżka i usiadł na jego brzegu, otulając się kocem, co sprawiło, że wyglądał jak miniaturka amerykańskiego Indianina.