Выбрать главу

Nie były to miłe rozważania.

Wstrząsany bezlitosnymi dreszczami, próbował nie myśleć o tym wszystkim, odsuwając się od poręczy i idąc wzdłuż tarasu w stronę swojego pokoju.

14

Gdy Doyle skończył suszyć włosy, Colin złożył biały ręcznik i zaniósł go do łazienki, gdzie rozwiesił na suszarce razem z przemoczonym ubraniem. Starając się zachować spokój i godność, choć miał na sobie tylko szorty i okulary i choć był niewątpliwie przestraszony, chłopiec wrócił do pokoju i usiadł na środku swojego łóżka. Wpatrywał się w prawy, posiniaczony bok Doyle’a.

Alex ostrożnie badał koniuszkami palców obolałe ciało, aż stwierdził z satysfakcją, że nic nie jest złamane ani uszkodzone na tyle poważnie, by wymagało to interwencji lekarza.

– Boli? – spytał Colin.

– Jak cholera.

– Może powinniśmy skombinować trochę lodu i przyłożyć na to miejsce?

– To tylko siniak. Niewiele można na to poradzić.

– To ty myślisz, że to siniak.

– Najgorszy ból już minął. Ciało będzie nadwerężone i obolałe przez kilka dni, ale nie da się tego uniknąć.

– Co teraz zrobimy?

Doyle oczywiście opowiedział chłopcu ze szczegółami o siekierze i wysokim, chudym mężczyźnie o szalonych oczach. Wiedział już, że Colin wyczułby kłamstwo i tak długo by drążył, aż dokopałby się prawdy. To nie było dziecko, które można było traktować jak dziecko.

Doyle przestał masować swoje sine ciało i zastanowił się nad odpowiedzią.

– No cóż… z pewnością musimy zmienić planowaną trasę stąd do Salt Lake City. Zamiast jechać trasą czterdzieści, pojedziemy albo międzystanówką osiemdziesiąt, albo trasą dwadzieścia cztery i…

– Przedtem też zmieniliśmy plany – stwierdził Colin, mrugając jak sowa, za grubymi, okrągłymi szkłami okularów. – I nic to nie dało. Znów nas znalazł.

– Znalazł nas tylko dlatego, że wróciliśmy na siedemdziesiątkę, drogę, którą on też jechał – powiedział Doyle. – Tym razem w ogóle nie wrócimy na główne drogi. Zrobimy większy objazd. Znajdziemy jakąś nową trasę do Reno z Salt Lake City, a potem jakąś boczną trasę z Reno do San Francisco.

Colin zastanawiał się nad tym przez minutę.

– Może powinniśmy także zatrzymywać się w innych motelach. Wybierać je na chybił trafił.

– Mamy rezerwacje i wpłacone zaliczki – powiedział Doyle.

– Właśnie o to chodzi – chłopiec był śmiertelnie poważny.

– To wygląda na paranoję – odrzekł Doyle zaskoczony.

– Tak sądzę.

Doyle oparł się o krawędź łóżka i wyprostował jeszcze bardziej.

– Myślisz, że ten osobnik zna miejsca naszych noclegów?

– Odnajduje nas każdego ranka – nie ustępował chłopiec.

– Ale skąd zna nasze plany?

Colin wzruszył ramionami.

– To musiał być ktoś, kogo znamy – powiedział Doyle, który nie wierzył i bał się uwierzyć w tę teorię.

– Ja go nie znam. A ty?

Colin ponownie wzruszył ramionami.

– Już ci go opisywałem – powiedział Doyle. – Duży mężczyzna. Jasne, prawie białe włosy, obcięte na krótko. Niebieskie oczy. Przystojny. Trochę wychudzony… Przypomina ci kogoś?

– Nie potrafię nic powiedzieć na podstawie takiego opisu – odparł Colin.

– Właśnie. Takich facetów są miliony. Więc będziemy działać z założeniem, że jest to ktoś absolutnie obcy, przeciętny amerykański szaleniec, z rodzaju tych, o których czyta się codziennie w gazetach.

– Czekał na nas już w Filadelfii.

– Nie czekał. Po prostu przypadkiem…

– Wyruszył razem z nami – powiedział Colin. – Towarzyszy nam od samego początku.

Doyle nie chciał przyjąć do wiadomości faktu, że ten człowiek mógł ich znać, że mógł żywić do nich jakiś urojony albo rzeczywisty uraz. Gdyby tak było, cała ta historia nie skończyłaby się wraz z podróżą. Jeśli ten maniak znał ich, to mógł ich ponownie dopaść w San Francisco. Mógł zaatakować w każdym momencie.

– To nieznajomy – upierał się Alex. – To wariat. Widziałem go w działaniu. Widziałem jego oczy. To nie jest typ człowieka, który potrafiłby zaplanować pościg i ruszyć przez cały kraj.

Colin milczał.

– I dlaczego miałby nas ścigać? Jeśli chce nas zabić, to dlaczego nie zrobił tego w Filadelfii? Albo nie czeka, aż dotrzemy do wybrzeża? Po co ten cały pościg?

– Nie wiem – przyznał chłopiec.

– Słuchaj, nie możesz nie dostrzegać w tym wszystkim pewnej przypadkowości – powiedział Doyle. – Jedynie przez zwykły zbieg okoliczności rozpoczął swoją podróż o tej samej godzinie, co my i z tej samej ulicy. I jest szalony. A taki właśnie zbieg okoliczności mógł szaleńca doprowadzić do obsesji. Dostrzegł w nim zbyt dużo i na jego podstawie stworzył sobie jakąś paranoidalną iluzję. A tym samym wszystko, co się od tego czasu wydarzyło, ma swoje logiczne wytłumaczenie.

Colin objął się ramionami i kiwał na łóżku.

– Myślę, że masz rację.

– Ale wciąż nie jesteś przekonany.

– Nie.

Doyle westchnął.

– W porządku. Spiszemy na straty wpłacone zaliczki. Przez następne wieczory będziemy wybierać przypadkowe motele. Jeśli będą jakieś wolne miejsca. – Uśmiechnął się, nieco rozluźniony, choć nie mógł uwierzyć w słabą hipotezę Colina. – Czujesz się teraz lepiej?

– Poczuję się naprawdę dobrze dopiero w San Francisco, w domu – powiedział Colin.

– Ja również – Doyle zmienił pozycję, aż wreszcie położył się płasko na plecach. Ruch sprawił, że siniak znów zaczął pulsować bólem. – Zgasimy światło, żeby przyłożyć głowę do poduszki?

– Możesz spać po tym wszystkim? – spytał Colin.

– Prawdopodobnie nie. Ale spróbuję. Na pewno nie chcę opuszczać motelu w tej chwili, nie po ciemku. I jeśli zamierzamy poruszać się bocznymi trasami i dodać kilka godzin ekstra do planowanego czasu podróży, to muszę wykorzystać tę resztę nocy, jaka pozostała.

Colin zgasił światło, ale nie wśliznął się pod kołdrę.

– Posiedzę sobie trochę – powiedział. – Nie mogę teraz spać.

– Spróbuj.

– Spróbuję. Za chwilę.

Doyle, wyczerpany, zasnął, lecz nie był to spokojny sen. Śnił o połyskujących ostrzach siekier, kroplach krwi i maniakalnym śmiechu i budził się co chwila, oblany zimnym potem. Gdy był przytomny, myślał o nieznajomym i zastanawiał się, kto to może być. I myślał również o swej odwadze. Uświadomił sobie, że to miłość do Courtney i Colina była czynnikiem, który wyzwolił w nim tę siłę. Gdy nie miał o kogo się martwić, z wyjątkiem siebie samego, zawsze mógł uciec, ale teraz… cóż, troje ludzi nie mogło uciec tak łatwo i szybko jak pojedyncza osoba. Dlatego był zmuszony sięgnąć do zasobów, o których istnieniu nie miał pojęcia. Teraz, wiedząc na co go stać, był w zgodzie z samym sobą, bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Zadowolony, usnął. Znów śnił, po czym budził się wstrząsany dreszczami i tłumił je, mając świadomość, że potrafi zwalczyć ich przyczynę.

Colin siedział przez dwie długie godziny na łóżku, otulony ciemnością, nasłuchując oddechu Doyle’a. Mężczyzna budził się od czasu do czasu z jakiegoś koszmaru, przewracał się z boku na bok i mocował z pościelą, aż znów zapadał w sen. Przynajmniej udawało mu się zdrzemnąć. Spokój, jaki w tych okolicznościach okazywał Doyle, robił na Colinie niejakie wrażenie.