Ogromna ciężarówka przemknęła po drugiej stronie drogi, zmierzając w kierunku miasta. Był to pierwszy pojazd, oprócz furgonetki, jaki ujrzeli tego ranka.
– Trzy tysiące sto mil – powiedział Colin. – To mniej więcej jedna ósma trasy dookoła świata.
Alex musiał pomyśleć przez chwilę.
– Słusznie.
– Gdybyśmy kontynuowali jazdę i nie zatrzymywali się w Kalifornii, potrzebowalibyśmy około czterdziestu dni, by okrążyć ziemię. – powiedział Colin, obejmując dłońmi wyimaginowany globus, w który wpatrywał się z uwagą.
Alex przypomniał sobie chwilę, gdy chłopiec po raz pierwszy poznał słowo „okrążać” i zafascynował się jego brzmieniem oraz znaczeniem. Przez całe tygodnie nie chodził po pokoju czy domu – wszystko „okrążał”.
– Chyba potrzebowalibyśmy więcej niż czterdzieści dni – powiedział Alex. – Nie wiem ile czasu zabrałoby mi przejechanie Pacyfiku.
Colin pomyślał, że to niezły dowcip.
– Miałem na myśli to, że moglibyśmy tego dokonać, gdyby był most na oceanie.
Alex spojrzał na szybkościomierz i zobaczył, że jadą z umiarkowaną prędkością pięćdziesięciu mil na godzinę, o dwadzieścia mniej, niż planował osiągnąć w pierwszym etapie jazdy. Colin był dobrym towarzyszem podróży. Nawet zbyt dobrym. Gdyby wciąż rozpraszał uwagę Alexa, potrzebowaliby miesiąca, by przejechać ten cholerny kraj.
– Czterdzieści dni – zastanawiał się Colin. – To połowa czasu, jakiego bohaterowie Juliusza Verne potrzebowali na okrążenie ziemi.
Alex wiedział, że Colin poszedł rok wcześniej do szkoły i że swoim oczytaniem wyprzedzał o parę lat innych uczniów, ale zakres wiedzy chłopaka wciąż go zaskakiwał.
– Czytałeś „W 80 dni dookoła świata”, co?
– Pewnie – powiedział Colin. – Dawno temu. – Wyciągnął dłonie w kierunku nawiewu i suszył je tak, jak to zaobserwował u Alexa.
Choć nie miało to wielkiego znaczenia, ten drobny gest zrobił na Doyle’u wrażenie. On także był niegdyś chudym, nerwowym dzieciakiem, którego dłonie były zawsze wilgotne. Był, podobnie jak Colin, nieśmiały w towarzystwie nieznajomych, nie osiągał dobrych wyników w sporcie i czuł się wśród rówieśników jak wyrzutek. W college’u zaczął z uporem trenować podnoszenie ciężarów, zdecydowany wyrosnąć na kolejnego Charlesa Atlasa *. Zanim mięśnie jego klatki piersiowej zaczęły się odznaczać a bicepsy stwardniały, znudził się podnoszeniem ciężarów i skończył z tym. Mierząc pięć stóp i dziesięć cali i ważąc sto sześćdziesiąt funtów, nie mógł się równać z Charlesem Atlasem. Ale był szczupły i wytrzymały i nigdy już nie przypominał chudego dzieciaka. Wciąż jednak czuł się niepewnie w towarzystwie nowo poznanych ludzi i często pociły mu się ze zdenerwowania ręce. W głębi duszy wciąż pamiętał, co znaczy wieczna nieśmiałość i brak pewności siebie. Obserwując, jak Colin suszy swe szczupłe dłonie, Alex zrozumiał, dlaczego od razu polubił tego chłopca i dlaczego, od dnia, w którym się poznali, osiemnaście miesięcy wcześniej, było im ze sobą dobrze. Dzieliło ich dziewiętnaście lat życia. Ale niewiele więcej.
– Wciąż tam jest? – spytał Colin, przerywając tok myśli Alexa.
– Kto?
– Ten facet w furgonetce.
Alex spojrzał w lusterko.
– Jest. FBI nie ustępuje tak łatwo.
– Mogę spojrzeć?
– Nie odpinaj pasa.
– Zapowiada się koszmarna podróż – powiedział Colin posępnie.
– Owszem, jeśli nie zaakceptujesz pewnych zasad już na samym początku – zgodził się Alex.
Ruch na drugim pasie autostrady nasilał się, gdy spieszący do pracy o tak wczesnej godzinie zaczęli już swój dzień i gdy od czasu do czasu przejeżdżała z hałasem jakaś ciężarówka, pokonująca ostatni etap długiej podróży. Ich samochód i furgonetka były jedynymi widocznymi pojazdami na zachodnim pasie drogi.
Słońce znajdowało się za thunderbirdem, dzięki czemu nie było dokuczliwe. Niebo, które widzieli przed sobą, skażone było tylko dwiema chmurami. Po obu stronach drogi ciągnęły się zielone wzgórza.
Gdy w Valley Forge wjechali na płatną drogę i skierowali się na zachód, w stronę Harrisburga, Colin spytał: – Co z naszym ogonem?
– Wciąż się za nami ciągnie. Jakiś nieszczęsny agent FBI na błędnym tropie.
– Pewnie straci pracę – powiedział Colin. – Zwolni się miejsce dla mnie.
– Chcesz być agentem FBI?
– Myślałem o tym – przyznał Colin.
Alex zjechał na lewy pas i wyprzedził samochód ciągnący przyczepę dla konia. Z tyłu wozu siedziały dwie dziewczynki w wieku Colina. Przycisnęły się do bocznej szyby i zamachały do chłopca, który zaczerwienił się i spoglądał uparcie przed siebie.
– Nie byłoby nudno w FBI – powiedział.
– Och, trudno powiedzieć. Wydaje się, że to dosyć nużące śledzić drania przez całe tygodnie, zanim zrobi coś niezwykłego.
– No cóż, nie może być to nudniejsze niż jazda w zapiętym pasie aż do Kalifornii.
Boże, pomyślał Alex, sam się o to prosiłem. Ponownie zjechał na prawy pas i ustawił dźwignię automatycznego gazu na prędkości siedemdziesięciu mil, by utrzymać przyzwoite tempo, nawet gdyby Colin zbytnio odciągał jego uwagę.
– Kiedy ten facet z tyłu dopadnie nas na pustym odcinku drogi i zepchnie do rowu, będziesz mi dziękował, że kazałem ci zapiąć pas. To ci uratuje życie.
Colin odwrócił głowę i spojrzał na Alexa przez szkła okularów, które jeszcze bardziej powiększały jego duże oczy.
– Obawiam się, że nie masz zamiaru ustąpić!
– Nie mylisz się.
Colin westchnął.
– Jesteś właściwie moim ojcem, prawda?
– Jestem mężem twojej siostry. Ale… ponieważ twoja siostra… sprawuje nad tobą opiekę, to można przyjąć, że mam ojcowskie prawo ustanawiać zasady, które powinny cię w życiu obowiązywać.
Colin potrząsnął głową, odgarniając opadające na oczy długie włosy.
– Nie wiem. Może było lepiej, gdy byłem sierotą.
– Och, naprawdę tak myślisz? – spytał Doyle, pełen udawanego gniewu.
– Gdyby nie ty, nie poleciałbym do Bostonu – przyznał Colin. – Nie udałoby mi się również pojechać do Kalifornii. Ale… nie wiem.
– Jesteś niemożliwy – powiedział Doyle, mierzwiąc ręką włosy chłopca.
Wzdychając głośno, jak gdyby potrzebował cierpliwości Hioba, by wytrzymać z Doyle’em, chłopiec wygładził rozczochrane włosy grzebieniem, który nosił w kieszeni spodni. Schował go i poprawił koszulkę z wizerunkiem King Konga.
– Cóż, będę musiał o tym pomyśleć. Nie jestem jeszcze pewien.
Silnik pracował bezgłośnie. Opony prawie nie wydawały dźwięku, tocząc się po dobrze wygładzonej nawierzchni.
Minęło pięć nie zakłóconych niczym minut; czuli się w swojej obecności na tyle dobrze, by nie przejmować się milczeniem. Colin niepokoił się jednak i zaczął palcami wybijać na swych kościstych kolanach dziko skomplikowany rytm.
– Chcesz poszukać czegoś w radio? – spytał Alex.
– Będę musiał odpiąć pas.
– OK. Ale tylko na minutę albo dwie.
Chłopiec odczuł ulgę, gdy pas uwolnił go ze swego uścisku, zwijając się wężowym ruchem. Po chwili klęczał, odwrócony, na siedzeniu, patrząc przez tylną szybę.
– Wciąż za nami jedzie!
– Hej! – powiedział Alex. – Miałeś zająć się radiem.
Colin odwrócił się i usiadł.
– Pomyślałbyś, że przepuściłem okazję, gdybym nie spróbował. – Nie można było się oprzeć jego szerokiemu uśmiechowi.
– Znajdź w radio jakąś muzykę – powiedział Alex.
Colin manipulował przy odbiorniku AM-FM, aż wreszcie znalazł stację nadającą rock and rolla. Nastawił głośność, po czym, wciąż klęcząc, gwałtownie odwrócił się i spojrzał przez tylną szybę.