Выбрать главу

Ackeridge obserwował go przez moment, po czym oparł się o krzesło i skrzyżował ciężkie ramiona.

– Chce pan wiedzieć, dlaczego zadaję te wszystkie pytania?

Alex nie odpowiedział, ponieważ nie był pewien, czy chce wiedzieć.

– Powiem panu – ciągnął Ackeridge. – Mam dwie teorie na temat tej pańskiej opowieści – o człowieku w bagażówce. Pierwsza – że nic takiego się nie wydarzyło. Doznał pan halucynacji. To możliwe. Tak właśnie mogło być. Jeśli faktycznie był pan na haju, może po LSD, to mógł się pan nieźle wystraszyć.

Jedyne, co można było zrobić to słuchać. Nie spieraj się. Pozwól mu się wygadać, a potem wiej stąd jak najdalej.

Alex nie mógł się jednak powstrzymać od pytania”

– A co z bokiem mojego samochodu? Odpadł lakier. Karoseria jest rozdarta. Drzwi się nie otwierają.

– Nie twierdzę, że pan to sobie wymyślił – powiedział Ackeridge. – Mógł pan uderzyć bokiem o jakiś murek albo wystającą skałę, cokolwiek.

– Niech pan spyta Colina – zaproponował Doyle.

– Chłopca w samochodzie? Pańskiego szwagra?

– Tak.

– Ile ma lat?

– Jedenaście.

Ackeridge potrząsnął swoją masywną głową.

– Jest zbyt młody, żebym mógł go przesłuchiwać i prawdopodobnie powiedziałby tylko to, co jak przypuszczam, odpowiadałoby panu.

Alex odchrząknął, by ulżyć gardłu, które było ściśnięte i suche.

– Proszę przeszukać wóz. Nie znajdzie pan żadnych narkotyków.

– Cóż – stwierdził Ackeridge, upajając się swoim akcentem – pozwoli pan, że przedstawię panu tę drugą teorię, zanim się pan zdenerwuje. Sądzę, że jest lepsza od tej pierwszej. Wie pan, co mam na myśli?

– Nie.

– Wydaje mi się, że pędził pan tym swoim wielkim czarnym wozem, zgrywając się na króla szos, i wyminął pan jakiegoś miejscowego chłopaka, który jechał jakimś starym, zdezelowanym pick-upem. – Ackeridge znów się uśmiechnął, tym razem szczerze. – Zobaczył pewnie to pańskie niesamowite ubranie, długie włosy i ten babski sposób bycia i zaczął się zastanawiać, dlaczego pan ma taki duży samochód, podczas gdy on musi się zadowolić furgonem. No i, oczywiście, im dłużej o tym myślał, tym bardziej się wściekał. Więc dogonił pana i stoczył z panem mały pojedynek na szosie. Jego gruchotowi nie mogło to zbytnio zaszkodzić. Tylko pan miał coś do stracenia.

– Więc po co miałbym panu mówić, że to była bagażówka? Po co miałbym wymyślać historię o pościgu przez cały kraj? – spytał Doyle, z trudem panując nad gniewem, ale mając bolesną świadomość, że jego uzewnętrznienie skończyłoby się dla niego więzieniem, albo czymś gorszym.

– To proste.

– Chciałbym to usłyszeć.

Ackeridge podniósł się, odsunął krzesło, po czym obszedł biurko i stanął przy fladze z rękami założonymi do tyłu.

– Pomyślał pan sobie, że nie będę chciał ścigać miejscowego chłopaka, że będę po jego stronie, a nie po stronie kogoś takiego jak pan. Więc wykombinował pan sobie tę całą historyjkę z bagażówką, żeby zmusić mnie do podjęcia odpowiednich kroków. Jakbym wszystko zaprotokołował i rozpoczął regularne śledztwo, nie mógłbym już się tak łatwo wycofać, kiedy poznałbym prawdziwą wersję.

– To naciągnięte – powiedział Doyle. – I pan o tym wie.

– Mnie wydaje się przekonujące.

Alex wstał z krzesła, przyciskając spocone pięści do boków. Kiedyś bez trudu znosił tego typu oskarżenia i odchodził bez słowa protestu. Ale teraz, po tych wszystkich zmianach, jakie w nim zaszły w ciągu paru ostatnich dni, nadmierna uniżoność nie była w jego stylu.

– Więc nie ma pan zamiaru nam pomóc?

Ackeridge patrzył teraz na niego z prawdziwą nienawiścią. Po raz pierwszy w jego głosie pojawiła się niekłamana złośliwość.

– Nie jestem człowiekiem, którego może pan nazywać jednego dnia świnią, a drugiego prosić o pomoc.

– Nigdy nie nazwałem żadnego policjanta świnią – powiedział Alex.

Ale gliniarz nie słuchał go. Wydawało się, że przebija Doyle’a wzrokiem”

– Przez piętnaście lat, albo i dłużej, ten kraj przypominał chorego człowieka. Był pogrążony w delirium, chwiał się na boki i obijał o różne rzeczy, nie zdając sobie sprawy, gdzie jest, dokąd zmierza, albo czy w ogóle przeżyje. Ale nie jest już taki chory. Zrzuca z siebie te pasożyty, które go toczyły. Wkrótce znikną bez śladu.

– Rozumiem – powiedział Alex, trzęsąc się ze strachu i wściekłości.

– Powstanie i pozabija wszystkie zarazki i będzie tak zdrowy jak niegdyś – powiedział Ackeridge z szerokim uśmiechem, wciąż trzymając dłonie za plecami i kołysząc się na piętach.

– Doskonale pana rozumiem – powiedział Alex. – Czy mogę odejść?

Śmiech Ackeridge’a przypominał krótkie, ostre szczeknięcia.

– Odejść? Chryste, nie marzę o niczym innym.

Colin wygramolił się z samochodu i przepuścił Alexa, następnie wszedł za nim i zamknął drzwi, blokując je.

– No i?

Alex ścisnął kierownicę z całych sił i wpatrzył się w swoje pobielałe kłykcie.

– Kapitan Ackeridge sądzi, że mogłem zażyć narkotyki i wymyślić całą tę historię.

– No to wspaniale.

– Albo że zaczepili nas jacyś miejscowi chłopcy w pick-upie. A on naturalnie nie chce traktować nas lepiej niż paru fajnych chłopaków, którzy mają ubaw.

Colin zapiął pas.

– Było aż tak źle?

– Gdyby nie ty, zamknąłby mnie chyba do więzienia – powiedział Doyle. – Nie bardzo wiedział, co ma zrobić z jedenastoletnim chłopcem.

– Co teraz? – Colin obciągnął koszulkę z wizerunkiem upiora w operze.

– Zatankujemy – odpowiedział Alex. – Kupimy trochę jedzenia na wynos i pojedziemy prosto do Reno.

– A co z Salt Lake City?

– Ominiemy je – powiedział Doyle. – Chcę dostać się do San Francisco jak najszybciej i trzymać się z dala od zaplanowanej trasy, na wypadek gdyby ten drań rzeczywiście ją znał.

– Reno nie znajduje się tuż za rogiem – stwierdził chłopiec, przypominając sobie jak długa wydawała się droga na mapie. – Kiedy tam dotrzemy?

Doyle przyglądał się zakurzonej ulicy, żółto-brązowym domom i samochodom, które pokrywała alkaliczna powłoka. Były to martwe obiekty, pozbawione jakichkolwiek intencji, złych czy dobrych.

Jednak czuł na ich widok strach i nienawiść.

– Jutro wczesnym rankiem.

– Nie śpiąc po drodze?

– I tak bym dziś nie zasnął.

– Jazda wykończy cię. Zaśniesz za kierownicą bez względu na twoje obecne samopoczucie.

– Nie – powiedział Alex. – Jeśli poczuję, że opada mi głowa, zjadę na pobocze i zdrzemnę się przez piętnaście albo dwadzieścia minut.

– A co z tym maniakiem? – spytał chłopiec, wskazując kciukiem za siebie.

– Ta przebita opona zatrzyma go na jakiś czas. Trudno mu będzie samemu zmienić koło, podnieść samochód lewarkiem… a poza tym nie będzie jechał całą noc. Pomyśli, że zatrzymaliśmy się w jakimś motelu. Jeśli wie, że planujemy dotrzeć wieczorem do Salt Lake City – choć wciąż nie rozumiem, skąd wie – to będzie tam na nas czekał. Tym razem możemy oderwać się od niego na dobre. – Włączył silnik. – Jeśli t-bird nie rozpadnie się, oczywiście.

– Chcesz, żebym zaplanował trasę? – spytał Colin.

Alex przytaknął.

– Boczne drogi. Ale takie, które pozwolą na szybką jazdę.

– To może być nawet zabawne – stwierdził Colin. – Jak prawdziwa przygoda.

Doyle spojrzał na niego z niedowierzaniem. I wtedy dostrzegł w jego wzroku błysk lęku, który musiał wyzierać także z oczu Doyle’a, i pojął, że to buńczuczne stwierdzenie było zwykłym popisem. Colin robił co mógł, by znieść ciężar niewiarygodnego strachu – i szło mu nadzwyczaj dobrze, jak na jedenastolatka.