– Jesteś naprawdę niesamowity – powiedział Doyle.
Colin zaczerwienił się.
– Ty też.
– Tworzymy niezłą parę.
– No nie?
– Pędząc ku nieznanemu – powiedział Alex – bez zmrużenia powiek. Wilbur i Oriville.
– Lewis i Clark * – dodał chłopiec, uśmiechając się szeroko.
– Kolumb i Hudson.
– Abbott i Costello ** – powiedział Colin.
Może było to związane z okolicznościami, ale Doyle pomyślał, że jest to najzabawniejsze stwierdzenie, jakie słyszał w ciągu ostatnich lat. Rozbawiło go do łez.
– Flip i Flap – powiedział, gdy przestał się śmiać. Wrzucił bieg i oddalił się od posterunku policji.
Furgonetka przypominała upartą krowę. Po półgodzinnej, nieprzerwanej mordędze Lelandowi udało się zablokować koła i podnieść furgonetkę przy pomocy lewarka na tyle, by móc zdjąć uszkodzone koło. Wiejący po piaszczystych równinach wiatr poruszał lekko chevroletem stojącym na metalowym podnośniku. I gdyby meble znajdujące się w części bagażowej przesunęły się bez ostrzeżenia…
Po godzinie Leland przykręcił na zapasowym kole ostatnią śrubę i opuścił furgonetkę. Kiedy wpychał przebitą oponę do samochodu, uświadomił sobie, że powinien zatrzymać się na najbliższej stacji obsługi i naprawić ją, ale… Doyle z dzieciakiem i tak już uzyskali sporą przewagę. Choć mógł ich znów dopaść tego wieczoru w Salt Lake City, nie chciał tracić szansy rozprawienia się z nimi tutaj, na otwartej drodze. W miarę jak zbliżali się do San Francisco, tracił pewność siebie i wiarę we własne możliwości.
A gdyby nie udało mu się wyłączyć ich z gry, co pomyślałaby Courtney? Przecież miała do niego zaufanie. Gdyby nie zajął się odpowiednio tamtą dwójką, wówczas on i Courtney nie mogliby być razem, tak jak tego pragnęła.
W takim razie opona mogła zaczekać.
Zatrzasnął tylne drzwi furgonetki, zamknął na klucz i skierował się do kabiny. W pięć minut później pędził z prędkością dziewięćdziesięciu pięciu mil na godzinę po płaskiej, wyludnionej szosie.
Detektyw Ernie Hoval z policji stanowej Ohio jadł kolację w restauracji przy skrzyżowaniu, która stanowiła ulubione miejsce większości policjantów w tej okolicy. Atmosfera była do niczego, ale jedzenie było w porządku. Policjanci mieli dwadzieścia procent zniżki.
Był już w połowie posiłku, składającego się z ogromnego sandwicza i frytek, gdy przysiadł się do niego żółtawy, wyszczekany technik, zajmując miejsce vis-a-vis.
– Nie ma pan nic przeciwko towarzystwu? – spytał.
Hoval drgnął. Miał, ale wzruszył tylko ramionami.
– Nie wiedziałem, że taki człowiek jak pan korzysta z zakamuflowanych łapówek pod postacią zniżek – stwierdził technik, otwierając menu, które przyniosła mu kelnerka.
– Nie korzystałem, kiedy zacząłem się tu stołować – powiedział Hoval zdumiony tym, że chce rozmawiać z tym człowiekiem. – Ale wszyscy inni tak robili… z niewielu rzeczy można ciągnąć korzyści jeśli chce się pozostać dobrym gliniarzem.
– Ach, więc jest pan taki sam jak my wszyscy – stwierdził technik, machając lekceważąco ręką.
– Równie biedny.
Mężczyzna wykrzywił twarz w uśmiechu, a nawet pozwolił sobie na ciche parsknięcie.
– Jak pański sandwicz?
– Doskonały – odpowiedział Hoval z pełnymi ustami.
Technik zamówił jednego, bez frytek, i kawę. Kiedy kelnerka odeszła, spytał”
– Co ze śledztwem w sprawie Pulhama?
– Nie jest to już jedyna sprawa, którą się zajmuję – powiedział Hoval.
– Och?
– Niewiele mogę zrobić – wyjaśnił Hoval. – Jeśli zabójca jechał tą bagażówką do Kalifornii, to jest teraz daleko poza granicami mojego rejonu. FBI sprawdza listę nazwisk kierowców, którą otrzymało z centralnego spisu bagażówek. Zacieśnili krąg podejrzanych do kilkudziesięciu nazwisk. Wygląda na to, że znalezienie tego faceta to kwestia kilku tygodni.
Technik zmarszczył brwi, podniósł solniczkę i obracał ją w swoich chudych palcach.
– Za kilka tygodni może być za późno. Kiedy świr zaczyna działać, to działa szybko.
– Wciąż pan wierzy w tę teorię? – spytał Hoval, odkładając sandwicza.
– Uważam, że mamy do czynienia z psychopatą. A jeśli tak jest, to lista jego morderstw powiększy się o kilka nowych w ciągu tygodnia albo dwu. Może nawet popełnić samobójstwo.
– To nie jest żaden wariat – upierał się Hoval. – To sprawa polityczna. Nie zabije nikogo więcej, chyba, że natknie się na kolejnego policjanta.
– Jest pan w błędzie – powiedział technik.
Hoval potrząsnął głową i wziął spory łyk soku cytrynowego.
– Wy, liberałowie o krwawiących sercach, zadziwiacie mnie. Wszędzie szukacie prostych odpowiedzi.
Kelnerka przyniosła blademu mężczyźnie kawę. Kiedy odeszła, powiedział”
– Nie zauważyłem na swojej koszuli krwi w okolicy serca. I nie jestem politycznym liberałem. Ponadto wydaje mi się, że pańska teoria jest bardziej uproszczona niż moja.
– Ten kraj się rozpada, a pan zwala winę na psychopatów i świrów.
– Cóż – powiedział technik, odkładając wreszcie solniczkę. – Prawie chciałbym, żeby było tak, jak pan mówi. Bo jeśli to jest wariat, i jeśli pozostanie na wolności przez tydzień lub dwa, to…
PIĄTEK
18
O drugiej rano w piątek, szesnaście godzin po wyjeździe z Denver, Alex czuł się tak, jakby leżał na oddziale szpitalnym dla nieuleczalnie chorych. Nogi miał zdrętwiałe i ciężkie. Pośladki szczypały go i piekły, jak gdyby wbito w nie mnóstwo szpilek, a plecy bolały go od krzyża aż do podstawy czaszki. A był to dopiero początek długiej listy dolegliwości: był mokry od potu, zmiętoszony i brudny, gdyż nie wziął prysznica poprzedniej nocy; oczy miał podkrążone, a pod powiekami czuł piasek i swędzenie; ostry, jednodniowy zarost kłuł paskudnie; w ustach czuł suchość i kwaśny smak; ręce przenikał tępy ból od ciągłego trzymania tej przeklętej kierownicy przez długie godziny i mile…
– Nie śpisz? – spytał Colina.
W tej ciemności i przy włączonym radiu, z którego dobiegała cicha muzyka country, chłopiec powinien był zasnąć.
– Nie śpię – odpowiedział Colin.
– Spróbuj się zdrzemnąć.
– Boję się, że samochód się rozpadnie – powiedział Colin. – Nie mogę spać, kiedy się tym martwię.
– Samochód jest w porządku – odparł Doyle. – Karoseria jest trochę wgnieciona, ale to wszystko. Trzęsie się po przekroczeniu osiemdziesięciu pięciu mil na godzinę tylko dlatego, że koło zaczyna pocierać o wygięty metal.
– Mimo wszystko niepokoję się – stwierdził Colin.
– Zatrzymamy się w jakimś możliwym miejscu i odświeżymy się – powiedział Doyle. – Obydwaj tego potrzebujemy. Poza tym kończy się benzyna.
W czwartek, późnym popołudniem, ruszyli na południowy zachód, jadąc przez Utah siecią bocznych dróg, po czym skorzystali z dwupasmowej trasy dwadzieścia jeden, która zawiodła ich ponownie na północny zachód. Wkrótce zapadł szybki, pustynny zmierzch, przechodząc gwałtownie z ognistej czerwieni o pomarańczowym odcieniu do uroczystej purpury i wreszcie głębokiej pustynnej czerni. Jechali dalej, przekraczając granice Newady i wjeżdżając na trasę pięćdziesiąt, którą zamierzali dotrzeć z jednego końca Srebrnego Stanu do drugiego.
Krótko po godzinie 22.00 zatrzymali się, żeby nabrać benzyny i zadzwonić do Courtney z budki telefonicznej. Udawali, że dzwonią z motelu, ponieważ Alex nie widział powodu, żeby ją martwić właśnie teraz. Choć mieli za sobą ciężkie przeżycie, było już prawdopodobnie po wszystkim. Zgubili swego prześladowcę. Nie było sensu straszyć Courtney. Opowiedzą jej o wszystkim ze szczegółami po przyjeździe do San Francisco.