Выбрать главу

– Lepiej, żebyś dłużej tu nie siedział – powiedziała, czując do siebie pogardę za drżenie głosu. – Alex będzie tu za parę minut.

Leland uśmiechnął się.

– No pewnie. Wiem o tym.

Nie mogła pojąć, czego chce, o co mu jeszcze chodzi oprócz krótkiego, brutalnego zniewolenia jej.

– Więc co tu jeszcze robisz?

– Rozmawialiśmy już o tym.

– Nie. Nie rozmawialiśmy.

– Pewnie, Courtney. Pamiętasz. W furgonetce. Kiedy tu jechaliśmy. Ty i ja. Rozmawialiśmy o tym przez kilka dni – jak ich załatwimy, a potem będziemy razem.

Już nie była tylko przestraszona. Była przerażona. W końcu przekroczył granicę obłędu. Cokolwiek było przyczyną – jakieś fizyczne schorzenie czy choroba psychiczna – wypchnęło go ostatecznie poza granice normalności.

– George, musisz posłuchać. Czy mnie słuchasz?

– Oczywiście, Courtney. Lubię twój głos.

Nie mogła opanować drżenia.

– George, nie jesteś zdrowy. Cokolwiek ci dolegało przez ostatnie dwa lata…

Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy jej przerwał.

– Jestem zdrów jak ryba. Dlaczego zawsze upierasz się, że jest inaczej?

– Czy widziałeś kiedykolwiek te prześwietlenia, które lekarz…

– Zamknij się! – warknął. – Nie chcę o tym mówić.

– George, jeśli jesteś chory, to może jest jeszcze jakieś…

Zdążyła zauważyć, że wymierza jej cios, ale nie była w stanie uchylić się dostatecznie szybko. Wielka, twarda dłoń Lelanda spadła ciężko na jej skroń. Poczuła jak zgrzytnęły jej zęby. Courtney przyszło do głowy, że ten dźwięk jest prawie zabawny…

Ale wówczas zaczęła pogrążać się w ciemności, wiedząc, że zaraz zemdleje. Gdyby straciła przytomność, byłaby jeszcze bardziej bezradna. I nagle uświadomiła sobie, że gwałt to najmniejsze zło, jakie może ją spotkać. Mógł w ogóle jej nie zgwałcić. Mógł ją zabić.

Krzyknęła, albo tak jej się tylko wydawało, i wpadła do smolistego dołu.

Leland wyszedł z domu i wziął z furgonetki pistolet, który zapomniał zabrać za pierwszym razem. Wrócił do living-roomu i stanął obok sofy, spoglądając w dół na dziewczynę, podziwiając jej złote włosy i pieprzyki na skórze oraz doskonałą linię jej twarzy.

Dlaczego nie mogła być dla niego miła? Była taka przez całą drogę. Kiedy jej mówił, żeby przestała go dręczyć w jakiejś sprawie, to przestawała. Natychmiast. Ale znów wylazła z niej dziwka, która go krytykuje i wmawia mu, że zawodzi go umysł. Czy nie widziała, że jest to niemożliwe? To właśnie dzięki swemu umysłowi dostawał te wszystkie stypendia, lata temu. To dzięki swemu wyjątkowemu umysłowi wydostał się z tej cholernej farmy i uciekł od biedy, klepania Biblii i ręki ojca. Więc to niemożliwe, by umysł go zawodził. Powiedziała tak, żeby go przestraszyć.

Przystawił lufę pistoletu do jej ucha.

Ale nie był w stanie pociągnąć za spust.

– Kocham cię – powiedział, choć nie mogła go usłyszeć.

Usiadł na podłodze obok kanapy i zaczął płakać. Po jakimś czasie powrócił do rzeczywistości i stwierdził, że ją rozbiera. Gdy myśli Lelanda wędrowały gdzieś daleko, on zdjął cienki, niebieski sweter Courtney, a teraz manipulował przy zamku jej dżinsów. Przestał to robić i popatrzył na nią.

Naga do pasa, wyglądała jak mała dziewczynka, pomimo wyraźnie zarysowanych piersi. Wydawała się bezbronna, słaba i spragniona opieki.

Wszystko było nie tak. Nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy.

Leland uświadomił sobie nagle, że gdyby ją tylko związał i poczekał do chwili, gdy rozprawi się z Doyle’em i chłopcem, to wszystko byłoby dobrze. Gdy będą martwi, ona zrozumie, że Leland jest wszystkim, co jej pozostało. A wtedy będą mogli żyć razem.

Podniósł ją tak łatwo, jakby była niemowlęciem, zaniósł na górę i położył na łóżku w głównej sypialni. Przyniósł z living-roomu sweter dziewczyny i z trudem ją ubrał.

Kwadrans później związał jej ręce i stopy kawałkiem liny, którą znalazł na stercie śmieci w gościnnej sypialni, a taśmą samoprzylepną zakleił Courtney usta.

Siedział obok niej, na brzegu łóżka, wpatrując się w jej oczy, gdy zatrzepotała powiekami i odszukała go wzrokiem.

– Nie bój się – powiedział.

Z jej zasłoniętych ust wyrwał się zduszony krzyk.

– Nie skrzywdzę cię – powiedział. – Kocham cię. – Dotknął długich, cienkich, delikatnych włosów dziewczyny. – Już wkrótce wszystko będzie dobrze. Będziemy szczęśliwi, ponieważ nie będziemy mieć nikogo więcej prócz siebie.

23

– To już nasza ulica? – spytał Colin, podczas gdy thunderbird wspinał się z mozołem po pochyłej jezdni w kierunku świateł widocznych na szczycie wzniesienia.

– Zgadza się.

Po lewej stronie, za rzędami wyrośniętych drzew wiśniowych, rozciągała się ciemność parku Lincolna. Teren po prawej ginął w jeszcze głębszej ciemności, schodząc stopniowo w dół, ku światłom miasta i linii portu oraz mostu Golden Gate, która przypominała połyskujący naszyjnik. Był to niezwykły widok nawet o trzeciej nad ranem.

– Niezłe miejsce – powiedział chłopiec.

– Podoba ci się, co?

– Bije Filadelfię na głowę.

Doyle roześmiał się.

– Z pewnością.

– Tam na górze to nasz dom? – spytał Colin, wskazując na samotne światła w oddali.

– Tak. I całkiem miła działka z mnóstwem dużych drzew. – Wracając tu po raz pierwszy jako właściciel domu wiedział, że miejsce to było warte każdego centa, którego wydali, choć suma początkowo wydawała się niebotyczna. Pomyślał o Courtney, czekającej z niecierpliwością. Przypomniał sobie drzewo rosnące za oknem sypialni i zastanawiał się, czy będą czuwać wspólnie, aż do świtu, by zobaczyć poranne słońce pochylające się nad niebieską zatoką…

– Mam nadzieję, że Courtney nie będzie się wściekać o te wszystkie kłamstwa – powiedział Colin, wciąż patrząc poza obrzeża miasta, na ciemny ocean. – Popsułaby wszystko.

– Nie będzie się gniewać – zapewnił go Doyle, wiedząc, że zły humor Courtney szybko minie. – Będzie zadowolona, że jesteśmy cali i zdrowi.

Światła domu były już blisko, choć jego kontury skrywała ściana głęboko zacienionych drzew rosnących z tyłu.

Doyle zwolnił, szukając wzrokiem podjazdu. Znalazł go i skrócił. Pod kołami zachrzęściły tysiące owalnych kamyczków.

Gdy wjechali za róg domu, ujrzeli furgonetkę zaparkowaną przed garażem.

24

Doyle wysiadł z uszkodzonego wozu po stronie pasażera i położył dłoń na ramieniu Colina.

– Zostań w samochodzie – powiedział. – Nie ruszaj się nigdzie. Jeśli zobaczysz, że ktoś wychodzi z domu, i że to nie ja, wyskakuj z samochodu i biegnij do sąsiadów. Najbliżsi mieszkają u podnóża ulicy.

– Czy nie powinniśmy wezwać policji i…

– Nie ma na to czasu. Ten facet jest w środku z Courtney. – Alex czuł jak skręca mu się żołądek i myślał, że zwymiotuje. W głębi gardła pojawił się gorzki płyn, ale zdołał go przełknąć.

– Jeszcze kilka minut…

– I może być za późno.

Doyle odwrócił się od thunderbirda i ruszył biegiem przez ciemny trawnik w stronę drzwi frontowych, które były uchylone.

Jak to było możliwe? Kim był ten człowiek, który podążał za nimi gdziekolwiek zmierzali, który pojawiał się blisko nich, bez względu na to, jak bardzo zmieniali plany? Kim u diabła był ten osobnik, który zdołał ich wyprzedzić i czekał teraz na nich? Wydawał się kimś więcej niż maniakiem. Był niemal nadludzki, diabelski.