Выбрать главу

I co zrobił Courtney? Jeśli skrzywdził ją w jakikolwiek sposób…

Alexem targała wściekłość i jednocześnie przerażenie. Najgorsze było to, że nie można było obronić bliskich, nawet jeśli miało się odwagę stawić czoło przemocy. Co więcej, nie można było przewidzieć, skąd nadejdzie niebezpieczeństwo albo jaką przybierze postać.

Dotarł do drzwi frontowych, pchnął je i wszedł do środka, zanim zdążył pomyśleć, że być może wchodzi w zasadzkę. Nagle przypomniał sobie aż nadto wyraziście cały ten spryt i zawziętość, okazywane przez szaleńca, gdy wymachiwał siekierą…

Doyle przypadł do podłogi tuż przy ścianie, chowając się za stolikiem na telefon, by nie stanowić łatwego celu. Rozejrzał się szybko po pokoju.

Pomieszczenie było puste.

Paliły się wszystkie światła, ale szaleńca w pokoju nie było. Nie było też Courtney.

Dom był cichy.

A może zbyt cichy?

Przyciskając plecy do ściany, przeszedł z living-roomu do jadalni, podczas gdy włochaty dywan tłumił odgłos kroków. Ale jadalnia była pusta. W kuchni na stole rozłożono trzy talerze, noże, widelce i łyżki, a także inne dodatki. Courtney przygotowała dla nich późną przekąskę.

Serce waliło mu boleśnie. Oddech był tak chrapliwy i głęboki, że Doyle był przekonany, iż słychać go w całym domu.

Powtarzał w myślach: Courtney, Courtney, Courtney…

Mały gabinet i tylny ganek były także puste. Wszędzie panował porządek i ład – jak na dom, w którym mieszkała Courtney. Był to dobry znak. Czyż nie? Żadnych śladów walki, przewróconych mebli, krwi…

– Courtney!

Początkowo chciał się zachowywać cicho. Ale teraz wymówienie jej imienia wydawało się niezwykle ważne, jak gdyby to głośno wypowiedziane słowo było magicznym zaklęciem zdolnym odwrócić to, co szaleniec jej uczynił.

– Courtney!

Brak odpowiedzi.

– Courtney, gdzie jesteś?

Gdzieś w głębi duszy Doyle wiedział, że powinien zachowywać się cicho. Powinien zamilknąć na minutę i przemyśleć sytuację, zastanowić się nad wariantami działania przed zrobieniem następnego kroku.

Nie pomoże Courtney ani Colinowi, jeśli będzie działał głupio i pochopnie i w rezultacie da się zabić.

Jednak pod wpływem przygniatającej ciszy panującej w domu nie był w stanie zachowywać się racjonalnie.

– Courtney!

Pochylony, niczym żołnierz lądujący na wrogiej plaży, wbiegł po schodach na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz… Gdy dotarł na szczyt, chwycił się poręczy, by nie stracić równowagi i złapać oddech.

Wszystkie drzwi w korytarzu pierwszego piętra były zamknięte, jak wieka pudełek z niespodzianką.

Gościnna sypialnia znajdowała się najbliżej. Pokonał trzema krokami szerokość korytarza i otworzył drzwi.

Przez chwilę nie mógł zrozumieć tego, na co patrzy. Kartony, pudełka, papiery i inne śmieci zalegały środek pokoju, tworząc górę zakrywającą nowy dywan. Zrobił kilka kroków do przodu, przestępując próg, dziwnie zaniepokojony tym bezsensownym bałaganem.

Zza jego pleców, od strony drzwi, dobiegł niski, niespieszny głos”

– Odebrałeś mi ją.

Alex odwrócił się, rzucając się jednocześnie w lewo. Na próżno. Pomimo tego manewru pocisk uderzył go i zwalił z nóg.

W drzwiach stał wysoki, barczysty mężczyzna i uśmiechał się. Trzymał w ręku pistolet bardzo podobny do tego, który Doyle kupił w Carson City i bezmyślnie pozostawił w samochodzie wtedy, gdy potrzebował go najbardziej.

Myślał: to dowodzi, że pacyfista nie może zmienić się w brutala w ciągu jednej nocy. Można napompować go odwagą, ale nie można sprawić, by myślał w kategoriach przemocy…

To było głupie, że takie myśli przelatywały przez jego głowę właśnie teraz. Więc przestał o tym myśleć i dał się porwać ciemności o rubinowym kolorze.

Gdy George Leland ocknął się z majaczeń o farmie i ojcu, stwierdził, że siedzi na brzegu łóżka Courtney. Pieścił jej twarz jedną ręką.

Jej ciało było sztywne jak gipsowy posąg, gdy wiła się skrępowana. Próbowała coś powiedzieć, pomimo taśmy samoprzylepnej, i zaczęła płakać.

– W porządku – rzekł Leland. – Zająłem się nim.

Wygięła się gwałtownie, próbując strząsnąć jego dłoń.

Leland patrzył na pistolet, który trzymał w drugiej ręce, i uświadomił sobie, że postrzelił Doyle’a tylko raz. Może ten sukinsyn nie umarł. Leland powinien wrócić i upewnić się.

Ale nie chciał opuścić Courtney.

Pragnął dotykać jej jeszcze, może nawet kochać się z nią. Czuć jak miękka, ciepła skóra dziewczyny prześlizguje się pod zrogowaciałymi opuszkami jego palców. Cieszyć się nią. Cieszyć się byciem przy Courtney. Obydwoje znów razem… Położył dłonie na jej klatce piersiowej i nacisnął dostatecznie mocno, by znieruchomiała. Głaskał jej twarz i zanurzał palce w złotych włosach dziewczyny.

Przez chwilę niemal zapomniał o Alexie Doyle’u.

O Colinie nie myślał w ogóle.

Chłopiec usłyszał strzał. Stłumiły go ściany, ale nie mogło być żadnych wątpliwości.

Otworzył drzwi i wyskoczył z samochodu. Przebiegł połowę podjazdu, gdy nagle uświadomił sobie, że nie ma dokąd pójść.

W domach u podnóża ulicy wciąż było ciemno, tak jak i w tych, które stały wyżej. Najwidoczniej strzał nikogo nie obudził.

No dobrze. Ale przecież mógł pobiec do sąsiadów i powiedzieć im co się stało, czyż nie? Ale od razu wiedział, że to bezcelowe. Pomyślał o tym, jak kapitan Ackeridge potraktował Alexa. I choć wiedział, że sąsiedzi odnieśliby się do niego z sympatią, wiedział również, że nie uwierzyliby mu, a przynajmniej nie na tyle szybko, by pomóc Alexowi i Courtney. Jedenastolatek? Potraktowaliby go z humorem, może skrzyczeli. Ale nigdy by mu nie uwierzyli.

Odwrócił się i pobiegł z powrotem do samochodu, po czym zatrzymał się przy otwartych drzwiach i spojrzał na dom. Nikt nie wyszedł na zewnątrz.

Rusz się, pomyślał. Alex nie wahałby się. Przecież pospieszył Courtney na pomoc, prawda? Chcesz być dorosłym człowiekiem czy przestraszonym dzieciakiem?

Usiadł na brzegu fotela, otworzył schowek i wyjął z niego małe kartonowe pudełko. Wyciągnął pistolet i położył na siedzeniu, po czym zaczął szukać amunicji. W ciągu jedenastu lat swego życia ani razu nie trzymał broni w ręku, ale czynność ładowania wydała mu się całkiem prosta. Bezpiecznik był oznaczony malutkimi literkami, które z trudnością dostrzegał w przyćmionym świetle górnej lampki: ON – OFF. Przesunął go na pozycję OFF.

25

Alex wpatrywał się w połamane skrzynki, podarte gazety i inne śmieci przez jakąś minutę, zanim uświadomił sobie, gdzie jest, i przypomniał sobie, co się stało. Szaleniec, tym razem z pistoletem…

– Courtney? – spytał cicho.

Poruszenie wywołało ból. Napływał falami i sprawiał, że Doyle czuł się stary i słaby. Został postrzelony w górną część lewej łopatki i miał wrażenie, że ktoś obficie posypał ranę solą.

Przynajmniej nie trafił w serce, pomyślał. Nie trafił w żaden ważny organ. Ale była to słaba pociecha.

Podparł się jedną ręką i ukląkł, brocząc krwią, która kapała na dywan. Ból narastał; jego fale uderzały szybciej i z większą siłą.

Wciąż spodziewał się, że usłyszy kolejny strzał, który rzuci go na stertę pudeł i gazet. Ale podniósł się z trudem na nogi, odwrócił się i stwierdził, że w drzwiach nikt nie stoi, że szaleniec już sobie poszedł.

Ruszył przez pokój, przyciskając ramię zdrową ręką, spod której wyciekały bąbelki krwi. Był już w połowie drogi do drzwi prowadzących na korytarz, gdy pomyślał, że dobrze byłoby poszukać jakiejś broni, zanim wyruszy w ślad za szaleńcem. Ale czego? Znów się odwrócił i spojrzał na stertę śmieci, gdzie dostrzegł to, czego potrzebował. Zawrócił i podniósł deskę, która odpadła z połamanej, drewnianej skrzynki, długą na cztery stopy, szeroką na trzy cale. Z boku deski sterczały trzy wygięte, długie gwoździe. Powinno wystarczyć. Znów się odwrócił w kierunku drzwi i przeszedł przez pokój.