Te osiem kroków przypominało osiemset. Gdy już pokonał ten dystans, musiał zatrzymać się i odpocząć. Czuł ucisk w klatce piersiowej i miał kłopoty z oddychaniem. Oparł się o ścianę tuż przy drzwiach, tak, by nie można było go zobaczyć z korytarza drugiego piętra.
Musisz bardziej się starać, powiedział sobie zamykając oczy, by nie widzieć tańczącego pokoju. Nawet jeśli znajdziesz tego szaleńca, to i tak nie będziesz w stanie powstrzymać go przed zrobieniem z Courtney i Colinem, czego tylko zapragnie. Nie możesz ulegać słabości. To szok. Postrzelono cię. Krwawisz. I odczuwasz skutki tego szoku. Każdy by odczuwał. Jeśli ich szybko nie przezwyciężysz, to możesz równie dobrze usiąść na podłodze i wykrwawić się na śmierć.
Leland zerwał taśmę z ust dziewczyny i dotknął jej bladych warg.
– Wszystko w porządku, Courtney. Doyle nie żyje. Nie musimy już się nim przejmować. Jesteśmy tylko ty i ja naprzeciwko całego świata.
Nie była w stanie mówić. Nie była już złotą dziewczyną, ale bladą jak mleko.
– Teraz cię uwolnię – powiedział z uśmiechem. – Jeśli będziesz grzeczna, oczywiście. Jeśli będziesz odpowiednio się zachowywać, to rozwiążę ci nogi i ręce – tak, abyśmy mogli się kochać. Chciałabyś? – Pokręciła przecząco głową. – Na pewno byś chciała.
Na pierwszym piętrze, gdzieś na tyłach domu, pękła szyba, a szkło rozsypało się na podłodze.
– To policja – powiedziała, nie mając pewności, kto to naprawdę jest, ale chciała go wystraszyć.
Wstał, nie uwolniwszy jej.
– Nie – odparł. – To chłopiec. Jak mogłem o nim zapomnieć? – Czerwony z wściekłości, odwrócił się od łóżka i ruszył pędem do drzwi.
– Nie zrób mu krzywdy! – krzyknęła. – Na litość boską, zostaw go w spokoju.
Leland nie słyszał jej. Był w stanie przyjąć do wiadomości i myśleć w danej chwili tylko o jednej sprawie. Teraz był to chłopiec. Musi go znaleźć i zabić, a tym samym usunąć ostatnią przeszkodę pomiędzy nim a Courtney.
Wybiegł z sypialni i ruszył korytarzem w kierunku schodów.
Kiedy Alex usłyszał dobiegający z dołu dźwięk tłuczonej szyby, pomyślał, że Colin sprowadził pomoc. Ale wtedy przypomniał sobie, że drzwi frontowe stale były otwarte. Dlaczego ktoś miałby z nich nie skorzystać?
Od razu pojął, że Colin nie poszedł po pomoc. Zamiast tego wyjął ze schowka pistolet, ten sam pistolet, o którym Doyle nie pomyślał we właściwym czasie. Colin nie ufał drzwiom wejściowym i skierował się na tyły domu, żeby poszukać wejścia.
Sam spieszył na ratunek. Była to z jego strony wielka odwaga. Mógł przecież zginąć.
Doyle odepchnął się od ściany w chwili, gdy usłyszał krzyk Courtney, i niemal wywrócił się o własne stopy, zaskoczony. Żyła! Oczywiście wmawiał sobie przez cały czas, że nic jej nie jest – ale nie wierzył w to. Spodziewał się znaleźć zwłoki.
Odwrócił się w stronę drzwi prowadzących na korytarz i zdążył jeszcze zobaczyć szaleńca, który dotarł do schodów i ruszył pędem w dół.
Z sypialni znajdującej się w drugim końcu korytarza dobiegł krzyk Courtney.
– Nie rób mu krzywdy! Nie zabijaj również mojego brata!
Również? A więc sądzi, że jestem już martwy, myślał Doyle.
– Courtney! – Nie dbał o to, że człowiek na dole może go usłyszeć. – Nic mi nie jest. Colinowi też się nic nie stanie.
– Alex? To ty?
– To ja – powiedział.
Ściskając w ręku prymitywną broń, przebiegł przez podest i ruszył schodami w dół, pędząc za szaleńcem.
26
Colin usiłował otworzyć drzwi kuchenne. Były zamknięte. Nie chciał marnować czasu próbując dostać się przez któreś z okien i nie zamierzał wejść do środka przez główne drzwi, w których Alex zniknął na dobre. Zawahał się tylko przez sekundę, obrócił w dłoniach pistolet, ujął go za lufę i kolbą stłukł jedną z dużych szyb w drzwiach.
Pomyślał, że powinien wejść do środka na tyle szybko, by znaleźć dobrą kryjówkę, nim szaleniec dotrze do kuchni. Wówczas mógłby wyjść z ukrycia i strzelić temu człowiekowi w plecy.
Ale nie mógł znaleźć zasuwki. Wepchnął rękę przez otwór po szybie, rozcinając sobie skórę o sterczące kawałki szkła i przesuwał dłonią po wewnętrznej strome drzwi. Ale nie mógł wyczuć pod palcami żadnego mechanizmu. Wszystko wskazywało na to, że przy drzwiach nie ma zatrzasku.
Spojrzał w drugi koniec dobrze oświetlonej kuchni, na drzwi, w których powinien pojawić się mężczyzna.
Mijały cenne sekundy, a Colin szukał hałaśliwie, niewidocznego zamka.
Nagle znalazł go. Krzyknął radośnie, przekręcił gałkę, pchnął drzwi i potykając się wpadł do kuchni, trzymając w wyciągniętej dłoni pistolet.
Zanim zdążył poszukać jakiejś kryjówki, do pomieszczenia wszedł George Leland. Colin rozpoznał go od razu, choć nie widział go przez ostatnie dwa lata. Ale widok tego człowieka nie sparaliżował go. Wycelował pistolet w pierś Lelanda i nacisnął spust.
Odrzut strzału pozbawił dłonie chłopca czucia aż do łokci.
Leland ruszył do przodu jak pociąg ekspresowy, rycząc coś niezrozumiale. Machnął potężną, otwartą dłonią i Colin runął jak długi na błyszczące płytki podłogi.
Pistolet Colina potoczył się z brzękiem pomiędzy nogi stołu i krzeseł, w niedostępne miejsce. Poza tym chłopiec wiedział, patrząc, jak broń sunie po podłodze, że jego pierwszy i jedyny strzał chybił celu.
Alex był już w połowie jadalni, zbliżając się do nie osłoniętych pleców nieznajomego, który nie uświadamiał sobie obecności Doyle’a, gdy w kuchni rozległ się strzał. Usłyszał krzyk szaleńca i zobaczył, jak rzuca się do przodu. Do uszu Alexa dotarł pisk Colina, a w chwilę później coś się przewróciło.
Ale nie wiedział, kto do kogo strzelił.
Pokonując kilka ostatnich stóp, dzielących go od kuchni, uniósł nad głową nabijaną gwoździami deskę.
Colin, który leżał na podłodze obok lodówki, próbował wstać.
Oddalony o dwa jardy nieznajomy podniósł pistolet…
Wydając okrzyk przerażenia i jakiejś dzikiej radości, Alex opuścił swoją maczugę, wkładając w cios całą siłę. Trzy gwoździe rozorały potylicę mężczyzny.
Nieznajomy zawył, upuścił broń i chwycił się za głowę obiema dłońmi. Zrobił dwa niepewne kroki i natknął się na ciężki, okrągły stolik.
Alex uderzył ponownie. Gwoździe tym razem przeszyły dłonie, przybijając je na chwilę do czaszki, zanim Doyle zdołał wyrwać deskę.
Szaleniec odwrócił się i spojrzał na swego prześladowcę, wyrzucając w górę zakrwawione ręce, by zasłonić się przed kolejnym ciosem.
Alex napotkał wzrokiem szeroko otwarte niebieskie oczy i pomyślał, że jest w nich z pewnością ślad normalności, coś czystego i racjonalnego. Obłęd ustąpił na chwilę.
Alex nie dbał o to. Ponownie uderzył. Gwoździe przesunęły się po twarzy nieznajomego i rozdarły ciało, pozostawiając trzy czerwone pręgi na jego policzku.
– Proszę – powiedział mężczyzna, pochylając się nad stołem i zasłaniając się skrzyżowanymi ramionami. – Proszę. Przestań, proszę.
Ale Doyle widział, że jeśli teraz się zawaha, to w tych oczach bardzo szybko może pojawić się obłęd i chęć zemsty. Ogromny mężczyzna mógłby rzucić się na niego i odzyskać przewagę. I wtedy on nie okazałby litości.