Выбрать главу

– Siedzi nam na ogonie – powiedział. Po chwili opadł na fotel i chwycił pas.

– Niezły z ciebie rozrabiaka, co? – spytał Alex.

– Mną się nie martw – powiedział chłopiec. – Powinniśmy się martwić tym facetem, który jedzie za nami.

O 8.15 zatrzymali się przy restauracji Howarda Johnsona przed Harrisburgiem. Gdy Alex wjeżdżał na parking przed budynkiem o pomarańczowym dachu, Colin szukał furgonetki.

– Jest. Tak jak się spodziewałem.

Alex spojrzał przez boczną szybę i zobaczył, jak furgonetka mija restaurację i kieruje się ku stacji benzynowej po drugiej stronie.

Na bocznej ścianie białej furgonetki jaskrawe niebiesko-zielone litery tworzyły napis BAGAŻÓWKA – PRZEWÓZ MEBLI – ZRÓB TO SAM!

Po chwili samochód zniknął.

– Chodźmy – powiedział Alex. – Czas na śniadanie.

– Owszem – odparł Colin – Zastanawiam się, czy będzie na tyle bezczelny, by wejść za nami do środka?

– Przyjechał tu, żeby zatankować. Zanim wyjdziemy z restauracji, będzie już na trasie, pięćdziesiąt mil stąd.

Gdy prawie godzinę później znów znaleźli się przed budynkiem, wszystkie stanowiska na parkingu były zajęte. Nowy cadillac, dwa pozbawione wieku volkswageny, błyszczący czerwienią triumph, pognieciony i zabłocony stary buick, ich własny, czarny thunderbird i tuzin innych samochodów stało przodem do krawężnika, niczym zwierzęta różnych gatunków korzystające z tego samego żłobu. Nigdzie nie było widać furgonetki.

– Pewnie zatelefonował do swych przełożonych, gdy jedliśmy i dowiedział się, że jest na niewłaściwym tropie – powiedział Alex.

Colin zmarszczył brwi. Wepchnął ręce w kieszenie dżinsów i powiódł wzrokiem po rzędzie samochodów, jak gdyby sądził, że naprawdę kryje się wśród nich sprytnie zamaskowany chevrolet. W przeciwnym razie musiałby wymyślić zupełnie nową grę.

W przekonaniu Doyle’a znikniecie furgonetki było szczęśliwym zrządzeniem losu. Wydawało się mało prawdopodobne, by nawet Colin mógł wymyślić dwie gry, usprawiedliwiające odpinanie pasa co kwadrans.

Szli powoli do samochodu, Doyle rozkoszując się rześkim, porannym powietrzem, Colin wpatrując się zmrużonymi oczami w parking i mając nadzieję, że dostrzeże gdzieś furgonetkę.

Gdy byli przy samochodzie, chłopiec powiedział”

– Założę się, że zaparkował po drugiej stronie restauracji. – Zanim Doyle zdążył go powstrzymać, Colin wskoczył z powrotem na chodnik i pobiegł za róg budynku, głośno tupiąc tenisówkami o beton.

Alex wsiadł do samochodu, uruchomił go i zwiększył nawiew, by usunąć stęchłe powietrze, które zebrało się w wozie podczas ich nieobecności.

Zanim zdążył zapiąć pas, Colin był z powrotem. Chłopiec otworzył drzwi po stronie pasażera i wgramolił się do środka. Był przygnębiony.

– Tam też go nie ma. – Zamknął i zablokował drzwi, po czym opadł na siedzenie i skrzyżował na piersiach chude ramiona.

– Pas. – Alex wrzucił bieg i wyjechał tyłem z parkingu.

Mrucząc pod nosem, Colin zapiął pas.

Przecięli szosę w kierunku stacji benzynowej i zatrzymali się przy dystrybutorach, by napełnić bak.

Człowiek, który wyszedł pospiesznie z budynku stacji, żeby ich obsłużyć, był po czterdziestce i przypominał muskularnego farmera o czerwonej twarzy i spracowanych dłoniach. Żuł tytoń, co było niezbyt częstym widokiem w Filadelfii czy San Francisco, i wyglądał pogodnie. – Pomóc w czymś, chłopaki?

– Proszę nalać zwykłej – powiedział Alex, podając przez okno kartę kredytową. – Wejdzie prawdopodobnie pół baku.

– Robi się. – Na kieszeni jego koszuli wyszyto cztery litery – CHET.

Chet pochylił się i jego wzrok powędrował obok Alexa, tam, gdzie siedział chłopiec.

– Jak się masz, szefie?

Colin spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Ś-ś-świetnie – wyjąkał.

Chet odsłonił w uśmiechu rząd poczerniałych zębów.

– Miło słyszeć. – Następnie podszedł do tylnej części samochodu, żeby wlać benzynę.

– Dlaczego nazwał mnie szefem? – spytał Colin. Przezwyciężył już swoje niedowierzanie, ale był teraz zakłopotany.

– Może myślał, że jesteś Indianinem – powiedział Alex.

– Pewnie.

– Albo że dowodzisz oddziałem strażaków.

Colin wcisnął się w fotel i obrzucił Alexa kwaśnym spojrzeniem.

– Powinienem był polecieć z Courtney. Nie będę w stanie znosić twoich kiepskich dowcipów przez pięć dni.

Alex roześmiał się.

– Jesteś niemożliwy. – Wiedział, że percepcja i słownictwo Colina wyprzedzają jego wiek i już dawno przyzwyczaił się do zdumiewającego nieraz sarkazmu chłopca oraz jego umiejętności stosowania różnych zwrotów. Ale w tych przemądrzałych ripostach było coś wymuszonego. Colin za wszelką cenę starał się być dorosły. Zmagał się z dzieciństwem, próbując zachowywać się mężnie i wejść w wiek młodzieńczy, a później dorosłość, samą siłą swej woli. Takie zachowanie nie było obce Doyle’owi, ponieważ w wieku Colina był taki sam.

Chet wrócił i podał Doyle’owi na plastikowej podstawce kartę kredytową oraz rachunek. Gdy Alex wziął pióro i podpisał się, benzyniarz znów wpatrzył się w Colina.

– Daleko jedziesz, szefie?

Colin był tak samo roztrzęsiony jak przedtem.

– Do Kalifornii – powiedział, wlepiając wzrok w swoje kolana.

– Patrzcie – powiedział Chet – Coś takiego! To już drugi klient w ciągu godziny, który jedzie do Kalifornii. Zawsze pytam ludzi, dokąd jadą. To tak jakbym im pomagał, rozumiecie? Godzinę temu ten facet, a teraz wy. Wszyscy jadą do Kalifornii, tylko nie ja – westchnął.

Alex zwrócił mu podstawkę i wetknął swoją kartę do portfela. Rzucił okiem na Colina i zauważył, że chłopiec z namysłem czyści jeden paznokieć drugim, by skupić na czymś wzrok na wypadek, gdyby Chet podjął swój monolog.

– Proszę – Chet wręczył Alexowi kwit. – Jedziecie na wybrzeże? – Przesunął prymkę tytoniu z lewej strony ust do prawej.

– Zgadza się.

– Bracia? – spytał Chet.

– Proszę?

– Jesteście braćmi?

– Och, nie – powiedział Alex. Wiedział, że nie ma czasu ani powodu, by wyjaśniać, jaki łączy ich związek. – To mój syn.

– Syn? – Wydawało się, że Chet nie dosłyszał.

– Tak. – Nie był co prawda ojcem Colina, ale mógłby nim być, jeśli chodzi o wiek.

Chet spojrzał na zmierzwione włosy Doyle’a, które opadały na kołnierz. Popatrzył krytycznie na jego wzorzystą koszulę z dużymi drewnianymi guzikami. Alex był niemal gotów podziękować temu człowiekowi za przypuszczenie, że jest zbyt młody, by mieć syna w wieku Colina – gdy nagle zdał sobie sprawę, że nastrój benzyniarza uległ zmianie.

Temu człowiekowi nie chodziło o to, że Doyle jest zbyt młody, by być ojcem jedenastolatka, ale że ojciec powinien dawać lepszy przykład. Doyle miał prawo wyglądać i ubierać się dziwacznie, gdyby był bratem Colina, ale jeśli był jego ojcem, to zachowywał się niewłaściwie – przynajmniej w rozumieniu Cheta.

– Myślałem, że ma pan jakieś dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat – powiedział, przesuwając językiem tytoń.

– Trzydzieści – odparł Alex, zastanawiając się, dlaczego w ogóle udziela odpowiedzi.

Benzyniarz spojrzał na zgrabny, czarny wóz. W jego wzroku pojawiła się ledwie widoczna twardość. Sądził oczywiście, że o ile nie było niczego złego w tym, że Doyle prowadzi samochód, który mógł należeć do jego ojca, o tyle sprawa wyglądała inaczej, jeśli to Doyle był jego właścicielem. Jeśli człowiek, który wyglądał tak, jak Doyle, mógł mieć wspaniały wóz i pozwolić sobie na jazdę do Kalifornii, podczas gdy o połowę starszy człowiek pracy nie mógł – to nie było sprawiedliwości na świecie.