Doyle pomyślał o tym, co ten sukinsyn mógł zrobić Courtney, co mógł zrobić Colinowi. Uderzył jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. Za każdym razem uderzał mocniej i szybciej, wbijając gwoździe w ramiona, szyje, skronie nieznajomego… Doyle jęczał, mając bolesną świadomość, że to on jest teraz maniakiem, a człowiek leżący na stole ofiarą. Mimo to nie zatrzymał się, tnąc i uderzając z całych sił.
Nieznajomy upadł na podłogę i rozbił głowę o płytki. Patrzył smutno na Doyle’a i próbował coś odpowiedzieć. Z licznych ran płynęła krew i nagle chlusnęła z nosa, jak woda z kranu. Umarł.
Alex stał nad ciałem przez całą minutę, patrząc na swoje dzieło. Był odrętwiały. Nie czuł nic: gniewu, wstydu, żalu, smutku, w ogóle nic. Zabić człowieka i nie odczuwać wyrzutów sumienia wydawało się czymś niewłaściwym.
Z jego skaleczonego ramienia znów zaczęły wypływać fale bólu. Uświadomił sobie, że trzymał swą pałkę w obu dłoniach, że w każde brutalne uderzenie wkładał siłę obu ramion. Rzucił deskę na zwłoki i odwrócił się.
Colin stał w kącie przy lodówce. Był blady jak ściana i trząsł się.
Wyglądał na mniejszego i chudszego niż kiedykolwiek.
– Wszystko w porządku? – spytał Doyle.
Chłopiec spojrzał na niego, nie mogąc wydusić słowa.
– Colin!
Chłopiec tylko drgnął.
Doyle zrobił krok w jego stronę.
Nagle Colin krzyknął i rzucił się do przodu, wpadając na Doyle’a i obejmując go w talii. Łkał histerycznie. Podniósł w górę oczy, które lśniły za grubymi szkłami i spytał”
– Nie opuścisz nas nigdy, prawda?
– Opuścić was? Oczywiście, że nie – powiedział Doyle. Chwycił chłopca pod pachy, podniósł i przytulił mocno.
– Powiedz, że nas nie opuścisz – żądał Colin. Łzy spływały mu po twarzy. Trząsł się tak gwałtownie, że nie mógł się uspokoić, bez względu na to, jak mocno przytulał go Doyle. – Powiedz to! Powiedz to!
– Nigdy was nie opuszczę – obiecał Doyle, ściskając go jeszcze mocniej. – O Boże, Colin, mam teraz tylko was dwoje. Straciłem wszystko inne.
Chłopiec płakał wtulony w jego szyję.
Alex wyszedł z kuchni z Colinem na ręku, przeszedł przez jadalnię i skierował się w stronę schodów.
– Zobaczymy jak czuje się Courtney – powiedział, mając nadzieję, że jego głos uspokoi Colina.
Ale tak się nie stało.
Byli w połowie schodów prowadzących na pierwsze piętro, gdy chłopiec zaczął trząść się jeszcze bardziej.
– Mówisz prawdę? Nie kłamiesz? Naprawdę nas nie opuścisz?
– Naprawdę – Doyle pocałował chłopięcy nos, mokry od łez.
– Nigdy?
– Nigdy. Mówiłem ci już… Jesteście tym, co mi pozostało. Właśnie straciłem wszystko inne.
Idąc do Courtney i przyciskając chłopca do piersi, Alex stwierdził, że jedną z tych utraconych rzeczy była zdolność do dziecięcego płaczu. I teraz, najbardziej ze wszystkiego, pragnął płakać.
Dean R. Koontz