Leland odłożył go i ześliznął się ze swego stołka w chwili, gdy kelnerka zjawiła się z kawą. Pogrzebał w portfelu i rzucił na kontuar dwa dolary.
– Już pan wychodzi? – spytała. Jej głos dochodził z oddali i był tak lodowaty, że Leland poczuł dreszcz.
Nie odpowiedział. Szybko podszedł do drzwi i wyszedł na zewnątrz.
Dzień wydawał się okrutnie jasny, gdy zmierzał pospiesznie w stronę swego samochodu.
Siedząc już za kierownicą chevroleta słyszał, jak serce wali mu dziko w ścianę klatki piersiowej. Oddychał z bolesnym wysiłkiem i drżał jak zmarznięty, przemoczony pies.
Chociaż kelnerki nie było w pobliżu i choć miał zaciśnięte powieki, wciąż ją widział: jej giętkie ciało, długie obnażone nogi, szeroko rozstawione piersi… widział samego siebie, wpychającego w nią ostrze, podczas gdy jej jasna skóra rozstępuje się, widział siebie samego, przeskakującego kontuar i biorącego ją siłą na podłodze. Nikt by go nie powstrzymał, ponieważ to on trzymałby nóż. Wszyscy baliby się. Nawet policjant. On, Leland, mógłby wgniatać dziewczynę w brudne płytki podłogowe za kontuarem i rozdzierać ją ile razy by tylko zechciał…
Pomyślał o nożu i tryskającej krwi, o piersiach dziewczyny, o dotyku jej ciała wijącego się pod nim, i ujrzał przerażone spojrzenia obecnych w restauracji, spojrzenia jakimi by go obdarzyli, gdyby naprawdę to zrobił. Stan, w jakim się znajdował, zaczął stopniowo przemijać. Serce uspokoiło się. Jego oddech stał się bardziej regularny.
Uniósł głowę i niespodziewanie uchwycił swoje odbicie w szerokim lusterku bocznym, znajdującym się przy szybie. Spojrzał we własne oczy i przez chwilę zdawał sobie sprawę, gdzie się znajduje i co robi. W nagłym przebłysku świadomości przypomniał sobie, dlaczego ściga thunderbirda i co chce zrobić ludziom, którzy w nim podróżują.
I wiedział, że to wszystko jest złe. Czuł mdłości, zmieszanie, zagubienie.
Odwracając wzrok od odbicia własnych oczu, czując obrzydzenie do tego, co w nich ujrzał, stwierdził, że policjant wyszedł z restauracji i zbliża się do furgonetki. W jakiś irracjonalny sposób był przekonany, że funkcjonariusz wie o wszystkim. Że jakimś cudem wie o tym, co Leland chciałby zrobić z dziewczyną i o tym, co chciałby zrobić z ludźmi w thunderbirdzie.
Leland uruchomił furgonetkę.
Funkcjonariusz krzyknął coś do niego.
Nie mogąc usłyszeć słów policjanta, pewien, że nie chce ich usłyszeć, Leland wrzucił bieg i wcisnął pedał gazu.
Policjant znów krzyknął.
Furgonetka drgnęła i zatrzęsła się, a spod jej kół wytrysnął żwir.
Leland zwolnił gaz i wyrównał obroty. Wyjechał z parkingu i zaczął przyspieszać jadąc przez gąszcz moteli i stacji benzynowych.
Jego oddech znów stał się ciężki. Z gardła dobywało się łkanie.
Gdy dotarł do wschodniego krańca kompleksu usługowego, skręcił w podjazd prowadzący do trasy numer siedemdziesiąt znacznie szybciej niż powinien.
Nie zainteresował się natężeniem ruchu, tylko obojętnie wjechał na drogę. Na szczęście oba zachodnie pasma były wolne.
Choć Leland pamiętał mgliście, że policja często patroluje trasę i ustawia radary, pozwolił, by wskazówka szybkościomierza pięła się w górę. Gdy zbliżyła się do setki, furgonetka zatrzęsła się lekko i osiągnęła swą maksymalną prędkość, jak koń czystej krwi, który przechodzi w kłus.
Meble w części bagażowej trzęsły się i obijały o burty samochodu. Podręczna lampka przewróciła się z trzaskiem pękającego szkła.
Leland spojrzał w lusterko. Policjant albo nie wyruszył za nim w ogóle albo nie wyruszył dostatecznie szybko. Droga za furgonetką była pusta.
Mimo wszystko Leland utrzymywał prędkość stu mil na godzinę. Jezdnia huczała pod kołami. Płaski teren przepływał za szybami samochodu, jak szybko zmieniająca się dekoracja teatralna. Panika, która go ogarnęła, zamierała po trochu. Słabło stopniowo uczucie, że wszyscy go obserwują, że wszyscy są przeciwko niemu, że jest przezroczysty, że jest nieustępliwie ścigany przez siły, mające w jakimś sensie związek z tym funkcjonariuszem stanowym. Podążając na zachód, szybko stał się częścią swego pojazdu. Prowadził go bezpiecznie i uważnie. Po przejechaniu siedmiu czy ośmiu mil zwolnił do dozwolonej prędkości; choć od chwili w której opuścił restaurację, minęły zaledwie minuty, nie mógł sobie przypomnieć, co było głównym powodem jego paniki…
Lecz nagle przypomniał sobie Doyle’a i Colina. Thunderbird znajdował się gdzieś z tyłu, na wschodzie. Może wciąż parkował w cieniu tego ogromnego znaku na restauracji Harry’ego. Nawet gdyby znów był w drodze, Doyle i dzieciak i tak znajdowaliby się o całe mile z tyłu, poza zasięgiem wzroku. Lelandowi to się w ogóle nie podobało.
Pozwolił, by furgonetka zwolniła jeszcze bardziej. W miarę jak zaczął uświadamiać sobie, że to oni podążają za nim, jego wszechobecny strach zaczął przybierać znajomą formę. Szara droga wyglądała teraz jak tunel, który był pułapką bez wyjścia.
W chwilę później ujrzał majaczący po prawej stronie parking przydrożny, oddzielony od autostrady podwójnym rzędem sosen.
Leland nacisnął na hamulec i wjechał tam, wspinając się na niewielkie wzniesienie. Zaparkował na kwadratowym, żwirowatym terenie, który wychodził na autostradę, dzięki czemu mógł obserwować przejeżdżające samochody, kierując wzrok między grube, brązowe pnie drzew.
Wszystko, co miał teraz do roboty, to czekać i patrzeć na drogę. Gdyby thunderbird przejeżdżał, Leland mógłby podążyć za nim, dogonić go w ciągu dwóch czy trzech minut. Czuł ogromną ulgę.
Policjant zdążył wysiąść z samochodu, zanim George Leland w ogóle się zorientował, że nie jest już sam. Przez całe pięć minut obserwował drogę widniejącą między sosnami, i musiał być nieco zahipnotyzowany jasnym blaskiem słońca i strugą samochodów, zmierzających na zachód. Jeszcze przed chwilą sądził, że jest sam – by nagle uświadomić sobie obecność wozu patrolowego policji stanowej Ohio, który podjechał do furgonetki. Częściowo zanurzony w cieniu sosen a częściowo w promieniach słońca, wyglądał nierealnie. Światło alarmowe na dachu obracało się, choć syrena nie była włączona. Policjant, który wysiadł z wozu, był trzydziestoletnim, poważnym człowiekiem o mocno zarysowanej szczęce. Był to ten sam mężczyzna, który jadł lunch u Breena i który wołał do Lelanda po wyjściu z restauracji.
Leland przypomniał sobie mgliście, dlaczego odczuwał panikę. Świat ponownie zdawał się kurczyć wokół niego. W kącikach oczu pojawiła się ciemność, jak rozlewające się plamy atramentu. Czuł się uwięziony i bezbronny, i miał wrażenie, że stanowi łatwy cel dla tych, którzy chcieli go skrzywdzić. Ostatnimi czasy wszyscy zdawali się go ścigać. Był wiecznym uciekinierem.
Opuścił szybę, gdy policjant zbliżał się do niego.
– Jest pan sam? – spytał pomocnik szeryfa, zatrzymując się dostatecznie daleko od furgonetki, by Leland nie mógł uderzyć go drzwiami, gdyby nagle je otworzył. Trzymał dłoń na kolbie rewolweru, tkwiącego w kaburze.
– Sam? – powtórzył Leland. – Tak, proszę pana.
– Dlaczego się pan nie zatrzymał, kiedy wołałem?