Выбрать главу

– Ach tak?

– Wydaje mi się, że jest za ciasny.

– Nie może być za ciasny. Jest bezwładnościowy.

– Nie wiem… – Colin wypróbował go obiema dłońmi.

– Nie uda ci się pozbyć pasów przy pomocy tak idiotycznych argumentów.

Colin spojrzał na odkryte pola, potem na stado tłustych krów, pasących się na wzgórku nad biało-czerwoną stodołą.

– Nie wiedziałem, że na świecie jest tyle krów. Od chwili, gdy wyjechaliśmy z domu, wszędzie widzę krowy. Jeśli zobaczę jeszcze jedną, to się porzygam.

– Nie porzygasz – powiedział Alex. – Kazałbym ci posprzątać.

– Czy reszta Ameryki też tak wygląda? – spytał Colin, wskazując chudą dłonią na niezmienny krajobraz.

– Wiesz, że nie – powiedział Doyle cierpliwie. – Zobaczysz rzekę Missisipi, pustynie, Góry Skaliste… Odbyłeś w wyobraźni dostatecznie wiele wędrówek dookoła świata, żeby wiedzieć to lepiej ode mnie.

Colin przestał szarpać swój pas, gdy zorientował się, że w ten sposób niedaleko zajedzie z Doyle’em.

– Zanim znajdziemy te interesujące miejsca, mój umysł zgnije od środka. Jeśli napatrzę się na tę nicość, to zmienię się w zombie. Wiesz jak wygląda zombie? – Zrobił odpowiednią minę specjalnie dla Doyle’a: rozdziawione usta, sflaczała skóra, szeroko otwarte oczy bez cienia myśli.

Z jednej strony Alex lubił Colina i jego żarty, ale z drugiej był zirytowany. Wiedział, że upór chłopca, jeśli chodzi o uwolnienie się z pasów, był w takim samym stopniu sprawdzianem jego, Doyle’a, umiejętności utrzymania dyscypliny, jak i wyrazem prawdziwego niezadowolenia. Zanim Alex poślubił Courtney, chłopiec słuchał jej kandydata na męża jak własnego ojca. Nawet gdy nowożeńcy po spędzeniu miodowego miesiąca powrócili do domu, żeby pozałatwiać sprawy w Filadelfii, Colin zachowywał się bez zarzutu. Ale teraz, gdy był tylko z Doyle’em, z dala od siostry, zaczął poddawać próbie ich wzajemny stosunek. Jeśli mógł postawić na swoim, robił to. Pod tym względem nie różnił się niczym od innych chłopców w jego wieku.

– Słuchaj – powiedział Alex – kiedy będziesz rozmawiał dziś wieczorem z Courtney, nie chcę, żebyś narzekał na pasy i krajobraz. Ja i Courtney sądziliśmy, że ta podróż dobrze ci zrobi. Sądziliśmy również, że pozwoli mnie i tobie poznać się lepiej i przyzwyczaić się do siebie, a także zlikwidować wszelkie ewentualne tarcia. Więc nie chcę słyszeć jak narzekasz i jęczysz, kiedy zadzwonimy do niej z Indianapolis. Pojechała do San Francisco, żeby pilnować rozkładania dywanów, wieszania zasłon, przywozu mebli… ma już dostatecznie dużo na głowie, żeby jeszcze martwić się tobą.

Colin myślał o tym, gdy zmierzali szybko na zachód, w kierunku Columbus.

– OK – powiedział w końcu. – Poddaję się. Masz nade mną przewagę dziewiętnastu lat.

Alex zerknął na chłopca, który posłał mu pokorne spojrzenie spode łba, i roześmiał się.

– Dojdziemy do porozumienia. Zawsze tak sądziłem.

– Powiedz mi jedną rzecz – odezwał się chłopiec.

– O co chodzi?

– Jesteś starszy ode mnie o dziewiętnaście lat i o sześć od Courtney.

– Zgadza się.

– Czy dla niej też ustalasz zasady i przepisy?

– Nikt nie ustala zasad i przepisów dla Courtney – powiedział Doyle.

Colin skrzyżował swe chude ramiona na piersi i przytaknął z zadowoleniem.

– Święta prawda. Cieszę się, że rozumiesz moją siostrę. Nie wróżyłbym waszemu małżeństwu nawet sześciu miesięcy, gdybyś sądził, że możesz kazać Courtney zapiąć jej własny pas.

Płaskie pola po obu stronach drogi ciągnęły się bez końca. Krowy skubały trawę. Po niebie płynęły leniwie rzadkie obłoki.

Po chwili Colin odezwał się”

– Założę się o pół dolara, że będę w stanie odgadnąć, ile minie nas samochodów jadących z przeciwka – z dokładnością do dziesięciu.

– Pół dolara? – spytał Alex. – Przyjmuję.

Zegar na tablicy rozdzielczej odmierzał pięć minut, podczas gdy obydwaj liczyli głośno samochody zmierzające na wschód. Colin pomylił się tylko o trzy.

– Jeszcze raz? – spytał chłopiec.

– Co mam do stracenia? – spytał Alex, uśmiechając się szeroko i czując, że znów jest pewny siebie, chłopca i sensu tej podróży.

Znów zagrali. Colin pomylił się tylko o cztery samochody i wygrał następne pięćdziesiąt centów.

– Jeszcze raz? – spytał ponownie, zacierając dłonie o długich palcach.

– Raczej nie – powiedział Alex podejrzliwie. – Jak ci się to udało?

– To proste. Liczyłem po cichu samochody przez pół godziny, aż ustaliłem średnią przypadającą na pięć minut. Potem spytałem cię, czy chcesz się założyć.

– Może powinniśmy zboczyć z trasy i pojechać do Las Vegas – powiedział Alex. – Będę chodził z tobą po kasynach i obstawiał według twoich wskazówek.

Colin był tak uradowany tym komplementem, że nie wiedział, co powiedzieć. Objął się ramionami i pochylił głowę, po czym spojrzał przez boczną szybę i uśmiechnął się szeroko do swego słabego odbicia w oknie.

Chociaż chłopak nie zdawał sobie z tego sprawy, Doyle dostrzegł to odbicie, gdy zerknął na niego, by poznać przyczynę jego nagłego milczenia. Uśmiechnął się również i rozsiadł się wygodnie, czując, że napięcie opuszcza go całkowicie. Pojął, że zakochał się nie w jednej osobie, ale w dwóch. Kochał tego chudego, bardzo inteligentnego chłopca niemal tak bardzo jak Courtney. Był to jeden z tych faktów, których świadomość pozwalała zapomnieć o niepewności i dręczącej obawie, które przynosił każdy poranek.

Doyle dwukrotnie poinformował LAZY TIME MOTEL, pierwszy raz, gdy wyznaczył trasę i dzwonił z Filadelfii w sprawie rezerwacji, i ponownie, gdy wysyłał pocztą zaliczkę za pokój, że on i Colin przybędą w poniedziałek wieczorem, między 19.00 a 20.00. Zajechali pod motel, leżący na wschód od Indianapolis i zaparkowali przed recepcją o 19.30, dokładnie miedzy godzinami, które podał.

Rezerwacja obejmowała cały czas podróży. Doyle nie chciał przejechać sześciuset mil tylko po to, by spędzić pół nocy na szukaniu miejsca do spania.

Zgasił światła, później silnik. Wokół panowała niepokojąca cisza. Stopniowo dotarły do niego odgłosy ruchu panującego na trasie, jak smutne krzyki rozbrzmiewające w nocnym powietrzu.

– Co mamy w planie? – zwrócił się do Colina. – Gorący prysznic i dobrą kolację. Potem dzwonimy do Courtney – i tniemy komara przez osiem godzin.

– Pewnie – powiedział Colin. – A czy nie moglibyśmy najpierw zjeść?

Podobna prośba była u Colina czymś niezwykłym. Był takim samym niejadkiem jak Doyle w jego wieku. Gdy tego samego dnia zatrzymali się na lunch, Colin poskubał kawałek kurczaka, zjadł trochę sałatki z kapusty, napił się coli – i stwierdził, że jest „napchany”.

– Cóż – powiedział Doyle – nie jesteśmy aż tak brudni, żeby nie wpuszczono nas do restauracji. Ale najpierw załatwię nam pokoje. – Otworzył drzwi i pozwolił, by do środka przeniknęło chłodne lecz parne, nocne powietrze. – Poczekaj tu na mnie.

– W porządku – powiedział Colin. – Jeśli mogę już odpiąć pas.

Alex uśmiechnął się i odpiął swój.

– Dałem ci szkołę, co?

Colin skrzywił się.

– Jeśli patrzysz na to w ten sposób.

– Dobra, dobra – powiedział Doyle. – Odepnij pas, chłopcze. Kiedy wysiadł z samochodu i wyprostował nogi, zobaczył, że Lazy Time Motel wygląda tak, jak opisywał to przewodnik: czysto, przyjemnie, ale niedrogo. Został zbudowany na planie wielkiego L, gdzie recepcja, obramowana neonem, umieszczona była na złączeniu obydwu skrzydeł. W ścianie z czerwonej cegły znajdowało się czterdzieścioro czy pięćdziesięcioro drzwi, wszystkie jednakowe i rozmieszczone w równych odstępach, niczym sztachety w ogrodzeniu. Obydwa skrzydła okalał betonowy chodnik pod daszkiem z falistego aluminium, wspieranym przez wykute z żelaza słupki, ustawione co dziesięć stóp. Przy drzwiach prowadzących do recepcji, szumiąc i brzęcząc, stał automat z napojami. Recepcja był nieduża, ale miała jasnożółte ściany i czystą, wypolerowaną podłogę wyłożoną płytkami. Doyle podszedł do kontuaru i uderzył w dzwonek.