Выбрать главу

– Żadnych rozbojów – przestrzegał. – Wyłącznie ostrożne przepytywanie się między ludźmi. Musimy zdobyć ich zaufanie, a tego nie osiąga się rabunkiem.

– Nie, ale można z pomocą noża przystawionego do gardła – zachichotał któryś.

Trond spojrzał na niego badawczo.

– A co są warte takie informacje? W strachu pytani powiedzą wszystko, byle tylko ujść z życiem. Potrzebuję ludzi, którzy potrafią zadawać rozsądne pytania i mają odwagę znaleźć się bez broni pośród wrogów.

Nieokrzesani knechci, którzy nie lubili słuchać takich wyjaśnień, co prawda dość niechętnie, ale kiwali głowami. Nie mieli pojęcia, kim jest ten człowiek, mundur wskazywał na „czerwony regiment”, a tam służyli prawie wyłącznie Duńczycy. Jego oficerskiego stopnia jednak nie byli w stanie rozszyfrować. Zwiadowca – owszem, tytuł zasługiwał na szacunek, ale taki młodzieniec…?

To, o czym mówił, brzmiało jednak podniecająco. W końcu będzie jakieś inne zajęcie po tym nieustannym, nie kończącym się, śmiertelnie nudnym marszu.

Wyprosił z pomieszczenia kilku, którzy sprawiali wrażenie jedynie naśladowców pozostałych zabijaków. I znowu wygrał. Ci, którzy zostali, spoglądali na niego z coraz większym respektem.

– I nie chcę widzieć w obozie żadnych kobiet ani dzieci – dodał Trond. – To jest wyprawa wojenna, a nie majówka! Żadnych cywilów! Coś takiego możliwe jest tylko w rozpuszczonych i obdartych oddziałach Wallensteina. Mają się natychmiast stąd wynosić!

Wśród knechtów i ich kobiet rozległy się szemrania.

– Chcecie się bić, czy macie zamiar gnuśnieć tu z babami? – zapytał. – Z takich żołnierzy nie będziemy mieć żadnego pożytku. Poszukam sobie innych.

Odwrócił się na pięcie i ruszył ku wyjściu.

– Nie, zaczekajcie chwilę, łaskawy junkrze – powiedział przywódca knechtów powoli, lecz kategorycznie.

Trond zatrzymał się natychmiast.

– Dobrze! Ty odpowiadasz, by wszyscy twoi ludzie byli gotowi jutro wcześnie rano, zaraz po jedzeniu. Jeśli zobaczę tu choćby jednego cywila, osobiście zamelduję o tym Najjaśniejszemu Panu.

Powiedziawszy to, bez zwłoki wyszedł, bo szmer niezadowolenia narastał.

Nie wiedzieli, kim jestem, myślał przejęty, wracając do swojego regimentu. Gdyby się dowiedzieli, że jestem prostym wiejskim chłopakiem z Grastensholm, posiekaliby mnie na kawałki.

W określonym czasie Trond na czele dziesięciu knechtów zameldował się u pułkownika Kruse.

– Panie pułkowniku, zwiadowca Jego Wysokości melduje się na służbę ze swoimi ludźmi. Chciałbym także powiadomić, że obóz został oczyszczony z cywilów. Jesteśmy gotowi wyruszyć w drogę. Czy są jakieś dodatkowe rozkazy, panie pułkowniku?

Kruse mało nie dostał czkawki ze zdumienia, robił jednak dobrą minę, udzielił im kilku przestróg, zalecił ostrożność i pozwolił iść.

– Na Boga! – powiedział jeden z kolegów pułkownika. – Nie w ciemię bity ten młodzieniec. Widziałeś jego dystynkcje?

Kruse pękał ze śmiechu.

– No, ma chłopak charakterek! Szkoda tylko, że knechci zbiją go na kwaśne jabłko, kiedy odkryją, że ta cała wyprawa to tylko manewr.

– Ale jeśli uda mu się ich oszukać, uważam, że zasłuży na awans.

– A co to ja mu obiecałem?

– Nominację na lejtnanta – drażnił się kolega, który wiedział, że tamtego wieczora pułkownik miał porządnie w czubie.

Kruse przestraszył się.

– Rany boskie! – zawołał. – Co Jego Wysokość na to powie? Czy naprawdę mu to obiecałem?

– Nie – roześmiał się przyjaciel. – Ale mało brakowało.

– O, Bogu dzięki! – odetchnął Kruse. – No, nic to. Żaden awans i tak nie będzie potrzebny. Chłopak nigdy nie wykona swojego zadania.

Już następnego ranka mały oddział zameldował się ponownie u pułkownika, który z najwyższym zdumieniem wysłuchał raportu Tronda.

– Tak, tak, wiem, że Tilly stacjonuje pod Paderborn – rzekł w końcu Kruse zniecierpliwiony. – Tkwi tam już od dawna.

– Kilku moich ludzi słyszało jednak pogłoski, że otrzymał rozkaz wymarszu.

– Co? Od księcia elektora Maksymiliana?

– Prawdopodobnie. Tilly zamierza chyba dojść do Wezery i przeprawić się na drugi brzeg pod Hoxter, panie pułkowniku.

Twarz wysokiego oficera pozostawała nieprzenikniona, jakby wyrzeźbiona w drewnie.

– A Wallenstein?

– Nic o nim nie wiemy, panie pułkowniku.

– Czy Tilly już wyruszył?

Trond zwrócił się do jednego z knechtów, który wyjaśnił:

– Ludzie mało co na ten temat wiedzą, panie pułkowniku. Pogłoski są bardzo niepewne.

– Dziękuję! To była dobra robota. Natychmiast powiadomię Najjaśniejszego Pana o tym, czego się dowiedzieliście.

Kruse opuścił pomieszczenie, nie dając Trondowi możliwości przypomnienia o nagrodzie.

Chłopiec nie przejął się tym jednak. Uszczęśliwiony pomyślnym wynikiem misji, odtańczył szalony taniec wojenny, wirował i wrzeszczał z radości. Jego dwaj przyjaciele byli równie zdumieni jak Kruse i inni oficerowie, gdy usłyszeli rewelacje Tronda.

Wśród kolegów pułkownika znajdował się także Alexander Paladin. On też zaśmiewał się z tego młodego, nieposkromionego szaleńca, nie podejrzewając nawet, jak blisko jest z nim skoligacony. Pogłoski okazały się prawdziwe – Tilly był gotów do wymarszu. W końcu będzie mógł pobić bezbożnych protestantów. Jak zwykle zanosił gorące modły do swojej Madonny, był bowiem człowiekiem głęboko religijnym. Oczywiście prosił Madonnę o wstawiennictwo u Pana, by pozwolił mu odnieść zwycięstwo nad bezbożnikami.

W tym samym czasie król Christian i jego najbliżsi ludzie trwali pogrążeni w modłach o to, by Bóg wspierał ich w walce ze znienawidzonymi papistami.

Pan Bóg musiał się czuć cokolwiek zdezorientowany.

Osiemnastego lipca 1625 roku hrabia von Tilly przekroczył Wezerę pod Hoxter i kontynuował zwycięski marsz w górę rzeki. Christian IV nie mógł zrobić nic, bowiem 20 lipca spadł z konia i doznał poważnego wstrząsu mózgu. Z bólem przyglądał się, jak jego oddziały, nie dobywszy nawet mieczy, muszą się cofać, dopóki twierdza Nienburg nie powstrzyma Tilly'ego…

Dopiero tam siły protestanckie mogły nieco spokojniej poczekać na wyzdrowienie króla.

Podczas długotrwałego wycofywania się bez głównego wodza wyszło na jaw, i to bardzo wyraźnie, jak źle wyszkolone są to siły, szczególnie oddziały duńskie. Wśród zaciężnych natomiast brak było jakiejkolwiek dyscypliny. Dlatego odpoczynek pod murami twierdzy Nienburg był ze wszech miar pożądany.

Trond z Ludzi Lodu został kapralem – stopień lejtnanta był, rzecz jasna, zbyt wysoki jak dla niego – i dostał wymarzonego konia. Rozstał się też ze swym bratem i z Jesperem, ich oddziały sąsiadowały jednak ze sobą. Oczy Tronda promieniały szczęściem. Średni z braci, który zawsze znajdował się w cieniu, nareszcie coś znaczył, odnalazł swoje miejsce w życiu.

Teraz chodziło o to, by sprostać nowej godności.

Trond gotów był poświęcić temu wszystko.

ROZDZIAŁ VII

Na zamku Frederiksborg w Danii Cecylia stała przed ochmistrzynią dworu, zdecydowana nie ustąpić. Nie, tym razem nie mogła towarzyszyć swoim podopiecznym do Dalum Kloster. Oczekiwała dziecka i podróż mogła się okazać zbyt ryzykowna. Nie byłaby też w stanie zajmować się królewskimi dziećmi tak, jak powinna, nie może ich już podnosić ani pomagać im w inny sposób.

Ochmistrzyni wpadła we wściekłość.

– Skoro tak, proszę wracać do Gabrielshus, margrabino. Nie mamy zajęcia dla osób słabowitych. Żegnam i to natychmiast!

– Sama miałam zamiar zrezygnować już z pracy. Ale powóz przyjedzie po mnie dopiero wieczorem.