Z największym szacunkiem zajęto się ciałem Tronda, Tarjei zaś mógł wrócić do ciemnego i nieprzyjemnego, ogromnego i przytłaczającego szpitala polowego.
Im więcej ludzi pozbawisz życia, tym bardziej będziesz podziwiany, myślał udręczony. A ktoś, kto nie chce nikogo zranić, jest odrzucany i otoczony nienawiścią.
Brand i Jesper, załamani i milczący, ruszyli z powrotem do swojej kompanii. To, co się stało, było tak trudne do pojęcia i tak nimi wstrząsnęło, że nie bardzo widzieli, dokąd idą.
Nagle znaleźli się znowu w samym środku walki.
Ze świstem nadleciała kula i trafiła Jespera w stopę.
Chłopak zawył z bólu i przerażenia.
– Teraz umrę – wrzeszczał, wijąc się na ziemi. – Umieram. Matko! Matko, ja chcę do domu!
– Cicho! Chodź tu, oprzyj się o mnie i nie wrzeszcz tak – szepnął Brand. – Musimy stąd uciekać. Idziemy do szpitala, tam jest Tarjei.
– Matko! Ojcze, mój drogi ojcze – szlochał Jesper, kuśtykając w stronę szpitala. – Ja nie chcę tu już dłużej być. Wszystko jest takie okropne. Nie chcę, żeby ludzie byli dla siebie tacy źli.
Można zatem wyrazić to tak prosto. To, co politycy wyrażają używając tak wielu i tak wielkich słów.
Alexander Paladin ocknął się znowu. Oszołomiony. Nadal zamroczony.
Wciąż nie odczuwał żadnego bólu.
Był dzień. Zewsząd dobiegały go jęki. Pojął, że jest w szpitalu.
Zastanawiał się, od jak dawna tu już leży. Miał wrażenie, że całą wieczność.
Rozpoznawał paskudny zapach, odór starej krwi, bowiem już przedtem bywał w takich namiotach. Ten jednak sprawiał wrażenie niebywale czystego, o ile mógł sądzić na podstawie tej ograniczonej przestrzeni, którą widział. Żadnych zwalonych na kupę amputowanych kończyn, jak to zwykle w szpitalach polowych. Czuł natomiast zapach dymu, pewnie z ogniska, w którym palono wszystko, co straszne i tragiczne.
Powieki wydawały się takie ciężkie, ramiona takie słabe. Nóg w ogóle nie czuł.
Miał niejasne wrażenie, że od czasu do czasu widzi nad sobą czyjąś twarz. Przyjazną, o oczach i rysach, które jakby już kiedyś widział w jakimś innym miejscu. Albo raczej które kogoś mu przypominały.
Zdawało mu się, że łagodny głos mówił coś do niego, lecz on nie był w stanie odpowiadać.
Teraz znowu słyszał ten głos, ale gdzieś daleko, w głębi namiotu, tak że nie rozumiał niczego.
Ponownie był bliski omdlenia.
Nagle w pobliżu ktoś zaczął wołać.
– Tarjei! – krzyczał rozpaczliwie. – Tarjei, chodź tutaj! Ja umieram, jestem tego pewien?
A tamten ciepły głos odpowiedział w języku, który Alexander tylko częściowo rozumiał:
– Spokojnie, Jesper, nic ci nie będzie.
Tarjei?
I naraz Alexander odzyskał świadomość.
Takie rzadkie imię, jak Tarjei…
Czy to kuzyn Cecylii, ten lekarz?
Oczywiście! To przecież norweski akcent Cecylii słyszał w jego głosie. To jej twarz i jej oczy rozpoznawał, jak mu się zdawało, u młodego lekarza.
Próbował zawołać.
Tarjei usłyszał i natychmiast do niego podszedł.
– A więc już pan nie śpi? To dobrze.
Alexander polubił tego chłopca od pierwszego wejrzenia. Nieczęsto miał okazję widzieć równie sympatyczną twarz. Jego oczy spoglądały tak sugestywnie, jakby trochę z ukosa, a usta uśmiechały się przyjaźnie.
– Ty musisz być Tarjei, kuzyn Cecylii – wykrztusił ochrypłym głosem.
Lekarz spojrzał na niego zaskoczony.
– Tak. Czy pan ją zna?
– Ona jest moją żoną – uśmiechnął się Alexander.
– Cecylia wyszła za mąż? Nie wiedziałem o tym. Spotkałem ją w czasie świąt Bożego Narodzenia, ale wtedy…
– Pobraliśmy się w lutym. Nazywam się Alexander Paladin.
– Ale…
Tarjei nie umiał ukryć swego poruszenia.
Alexander uśmiechnął się z goryczą.
– Domyślam się, że ona ci o mnie opowiadała. To ty wyjaśniłeś jej moją… słabość, prawda?
Młody lekarz potwierdził skinieniem głowy.
– Nie rozumiem – zaczął niepewnie.
– To jest małżeństwo z rozsądku. Mnie groził pręgierz, a ona oczekiwała dziecka. Uratowaliśmy się nawzajem.
Jemu mógł to powiedzieć. Tarjei wiedział o wszystkim od początku.
– Cecylia oczekiwała dziecka? Ale jak, na Boga…?
– Tak. Ale nie mów nikomu, że dziecko nie było moje, bardzo cię proszę. Nie chcielibyśmy, żadne z nas, żeby ludzie się o tym kiedykolwiek dowiedzieli.
– Nie, oczywiście. Aha, a więc jednak – mruknął Tarjei.
– Co?
– Nie, nic. Tak się tylko zastanawiam… Mamy pewnego przyjaciela i Cecylia zupełnie go oczarowała w czasie świąt. On jest bardzo do ciebie podobny. A ona była taka nieszczęśliwa, kiedy jej opowiedziałem… o tobie.
– To pastor?
Tarjei skinął głową.
– Tak właśnie było – potwierdził Alexander. – Ale Cecylia straciła dziecko. Dostałem właśnie list.
– Biedna Cecylia – szepnął Tarjei sam do siebie.
– Tak, mnie to także bardzo zabolało. Ze względu na nią, lecz także i ze względu na siebie samego. Byłem gotów uznać to dziecko za własne.
Tarjei milczał, marszcząc brwi. Alexander był zdumiony, że tak szybko i tak głęboko zrozumieli się obaj.
On jest kuzynem Cecylii, pomyślał, nie bardzo zdając sobie sprawę, co by to miało znaczyć. Czy to ma być wyjaśnienie, czy też ostrzeżenie?
– No dobrze – uśmiechnął się niepewnie. – A jak wyglądają moje sprawy?
– Ja także bardzo bym chciał to wiedzieć. Jak…?
Przerwał im Brand, który przyszedł odwiedzić Jespera, leżącego na posłaniu obok Alexandra.
– Brand, chodź, przywitaj się z mężem Cecylii – powiedział Tarjei. – To mój młodszy brat – wyjaśnił. – Było nas trzech, ale Trond… zginął przed paroma dniami. A ten młody blondynek na łóżku obok to nasz sąsiad, Jesper.
– Jest pan ranny, panie pułkowniku? – zapytał Brand, który zobaczył oficerskie dystynkcje na płaszczu leżącym na zwyczajnej szpitalnej pryczy.
– Mów do mnie Alexander! Czyż nie jestem członkiem rodziny?
– Tak, naturalnie. Witaj w rodzinie! – uśmiechnął się Brand serdecznie.
– Dziękuję. Właśnie pytałem twojego brata, co mi tak naprawdę jest.
Tarjei zrobił bardzo oficjalną minę.
– Mówisz bez trudu, poruszasz głową, oczami i rękami, jak widzę. To bardzo dobrze. Czy masz bóle?
– Szczerze mówiąc, nie.
Tego się właśnie bałem, pomyślał Tarjei.
– A możesz poruszać stopami?
– Ja ich po prostu w ogóle nie czuję – uśmiechnął się Alexander.
Poważnie zmartwiony Tarjei podszedł do łóżka od strony nóg. Czubkiem noża ukłuł Alexandra w stopę. Żadnej reakcji, najmniejszego drgnienia.
Tarjei westchnął.
– Dostałeś kulę w plecy. Próbowałem ją wyjąć, ale ona utkwiła w bardzo niebezpiecznym miejscu.
Dopiero teraz Alexander uświadomił sobie całą powagę swojego położenia.
– Myślisz, że ja…?
– W tej chwili jesteś sparaliżowany od krzyża w dół. Ale to się może cofnąć. Poczekamy parę dni i zobaczymy.
Wszyscy umilkli, zgnębieni.
W końcu Alexander się opanował.
– A co jest mojemu sąsiadowi?
Brand odpowiedział w imieniu kolegi.
– Jesper ma zmiażdżoną jakąś kość w stopie, ale nigdy nikt na świecie nie był tak ciężko ranny jak on! A Tarjei jest do tego stopnia pozbawiony uczuć, by uważać, że rana sama się zagoi, jeśli tylko Jesper będzie spokojnie leżał. Najcięższą chorobą Jespera jest tymczasem tęsknota za domem.
– Tak, to bez sensu, że wy, Norwegowie, musicie brać udział w tej wojnie! Zgłosiliście się dobrowolnie?