Wystarczyło jednak tylko zapytać. Okazało się, że odległość od Kopenhagi nie była wielka.
Ale czy zdąży pojechać tam i wrócić? A co będzie, jeżeli statek odpłynie bez niego?
Pragnienie odwiedzenia Cecylii narastało.
Powinienem naturalnie spotkać się z nią, skoro jestem już tak blisko, myślał. Zawsze bardzo dobrze się czuł w towarzystwie Cecylii. No i Alexander. Co z nim? Czy żyje jeszcze, sparaliżowany i nieszczęśliwy?
Początkowo Tarjei zamierzał przenocować w niewielkiej gospodzie niedaleko portu, lecz niepokój stawał się coraz silniejszy, więc zmienił decyzję. Natychmiast wyruszył z miasta, kierując się do Gabrielshus.
Cecylia siedziała przy łóżku Alexandra ze złożonymi rękami, pogrążona w modlitwie. Nie należała do osób, które naprzykrzają się Panu Bogu czy trzeba, czy nie trzeba, teraz jednak uznała, że ma powody prosić Stwórcę, by zechciał spojrzeć na Gabrielshus i jego pana.
Alexander leżał na brzuchu, by nie urażać obolałych pleców, a twarz miał rozpaloną od gorączki. Przymknął oczy i oddychał ciężko, urywanie.
– Cecylio – wyszeptał.
– Tak, najdroższy.
– Już nie mogę tak leżeć. Odwróć mnie na plecy!
– Ale…
– Mam skurcze żołądka. Leżę tak już ponad dwie doby! Zrób, jak proszę!
Posłuchała, choć niechętnie. Alexander skrzywił się boleśnie, gdy obrzękłe plecy dotknęły prześcieradła, po czym długo leżał w milczeniu.
– Wiesz – powiedział w końcu szeptem. – Jest coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać.
– Jestem przy tobie, mój przyjacielu. Wilhelmsen pojechał po cyrulika, ale ten człowiek podobno sam jest chory.
– Cecylio, całkiem zapomniałem dać ci rodowe klejnoty Paladinów. Biżuterię. Wszystko jest twoje. Powinnaś była dostać to już dawno.
– Nie, klejnoty należą chyba do Ursuli?
Z wysiłkiem potrząsnął głową.
– Ona ma swoje. Te należą do ciebie. Wilhelmsen pokaże ci, gdzie są schowane.
– Och, Alexandrze, nie rozmawiajmy o takich sprawach. To nie ma znaczenia. Czy mogłabym zrobić coś dla ciebie?
– Nie, dziękuję. Cecylio, to chyba najlepiej, że tak się wszystko skończy. Zarówno dla ciebie, jak i dla mnie.
– Nie wolno ci tak mówić! – zawołała zrozpaczona.
Alexander z trudem wymawiał słowa, wymagało to od niego wielkiego wysiłku.
– Niestety, mam rację, kochanie! Moje życie było nieudane od początku do końca.
– To nieprawda!
– Nikt mnie nigdy nie kochał, Cecylio. Matka kochała mnie dla własnej przyjemności, tylko ze względu na samą siebie. Sama widziałaś, że mój przyjaciel, młody Germund, nigdy się nawet nie domyślał, jakie uczucia dla niego żywiłem. Hans Barth… tak, on był ze mną, dopóki mu się to opłacało.
– Ty mu coś dawałeś? – zapytała zdumiona.
– Pieniądze. W prezencie albo pożyczałem, czasami. On zawsze był bez pieniędzy. Kiedy znalazł bardziej szczodrego mężczyznę, porzucił mnie. A zatem… co mi pozostało?
Cecylia przytuliła policzek do jego piersi.
– O, Alexandrze, ty byłeś kochany. Kochany, kochany! Bardziej niż mam odwagę wypowiedzieć.
Leżał bez ruchu i czuł, że koszula robi się mokra od jej łez.
– Cecylio! – szepnął w końcu ledwie dosłyszalnie. – Moja biedna mała.
Po chwili ręce chorego opadły bezwładnie na łóżko. Cecylia podniosła się i przerażona patrzyła na jego zamknięte oczy.
– Boże, bądź miłościw – bezradnie szeptała w rozpaczy.
W drzwiach stanął Wilhelmsen.
– Wasza wysokość – zwrócił się do niej. – Jakiś młody pan pyta o panią.
– Nie. Nie teraz, Wilhelmsenie – wyszlochała. – Kto to jest?
– Nie zrozumiałem nazwiska. Coś jakby Tar… i Lind z czegoś.
– Tarjei? – jęknęła zdumiona Cecylia. – Dzięki ci, dobry Boże!
Chociaż Bóg nie jest może najwłaściwszą instancją, jeśli chodzi o telepatyczne zdolności Ludzi Lodu, zdążyła jeszcze pomyśleć.
Tarjei nie tracił czasu. Po bezładnych wyjaśnieniach Cecylii polecił Wilhelmsenowi zapalić wszystkie świece, jakie tylko zdoła ustawić wokół łóżka swego pana.
Ułożył Alexandra na brzuchu.
– Coś ty z nim zrobiła, Cecylio? – pytał zatroskany.
– Ja wiem, że to moja wina – szlochała zrozpaczona. – Ćwiczyliśmy jego nogę. Mówiłam ci przecież, jakie mieliśmy znakomite rezultaty.
– No dobrze, dobrze – przerwał Tarjei niecierpliwie. Widać było, że nie wierzy w te rezultaty.
– Ale któregoś dnia, teraz niedawno, byłam nieostrożna i za mocno ugięłam nogę, Alexander krzyknął i powiedział, że zabolały go całe plecy. Potem jednak mieliśmy coraz lepsze wyniki, chociaż tak w ogóle to były ledwie dostrzegalne. Praktycznie całkiem niewidoczne.
– W to akurat wierzę!
Cecylia opowiadała pospiesznie, łapiąc powietrze:
– A po kilku dniach Wilhelmsen zauważył małą, czerwoną plamkę, tutaj… I z dnia na dzień było coraz gorzej. Próbowałam nawiązać z tobą kontakt. W ponadnaturalny sposób. I…
– I udało ci się – przyznał Tarjei krótko.
Słuchając nieprzerwanego potoku jej słów badał ostrożnie palcami plecy Alexandra. Wszystko wskazywało na to, że centrum bólu znajduje się w samym krzyżu.
– Myślę, że…
– Co takiego?
– Myślę, że kula się przemieściła!
– Ach! O, Tarjei, czy ja go zabiłam?
– Mogłaś była to zrobić, Cecylio. Spróbujemy ją wydobyć.
– Och, Tarjei, chcesz to zrobić? Naprawdę chcesz?
– Ja? Nie. Ja sam nie. Ty musisz mi pomóc! I wy także, Wilhelmsen.
– Naturalnie – odparł kamerdyner z pobladłą twarzą.
– Tarjei, a jeśli on umrze?
– To, niestety, jest możliwe. Ale jeżeli nie spróbujemy, to umrze na pewno.
Świat zawirował Cecylii przed oczami. Za nic nie chciała brać udziału w operacji. W każdym razie nie w operacji Alexandra. Bała się, że jej nerwy tego nie wytrzymają. Nie miała też ochoty oglądać, jak on wygląda od środka. Z drugiej jednak strony gotowa była zrobić wszystko, by go przywrócić do życia.
Tarjei wydawał polecenia.
– Wilhelmsenie, proszę przynieść butelkę wódki! Alexander jest teraz nieprzytomny i to wielkie szczęście. Ale jeśli się ocknie, trzeba go będzie oszołomić porządną porcją alkoholu. Jest do tego przyzwyczajony, bo już go wcześniej operowałem. Najpierw jednak musicie się oboje umyć. A ty, Cecylio, weź ten proszek i rozpuść w gorącej wodzie. To środek do tamowania krwi. Musisz go mieć w misce tu, przy łóżku. Moje ubranie jest po podróży zakurzone. Wilhelmsenie, proszę mi przynieść coś czystego do ubrania!
Kamerdyner przyglądał się gościowi szeroko otwartymi oczyma. Cóż to za dziwne pomysły, do czego on zmierza?
Tarjei był niewątpliwie bardzo postępowym medykiem, lecz nie działał bezbłędnie. Uważał, na przykład, za rzecz całkiem naturalną, że Cecylia uczestniczy w operacji ubrana w ciemną, obszerną suknię, pełną zakładek i fałd, w których gromadzi się kurz. Także kamerdynerowi nie polecił się przebrać, nie zmieniono nawet pościeli, choć była już pomięta i brudna.
Ale swoje narzędzia i przybory medyczne Tarjei utrzymywał w porządku. Lekarski kuferek odbył z nim całą długą drogę przez północną Europę. W chwilę później wszystko było gotowe do operacji.
Kiedy wyjął niewiarygodnie ostry nóż i zaczął go opalać nad płomieniem świecy, Cecylia poczuła, że blednie.
Gdyby tak mogła stąd uciec, zasłonić uszy rękami i trwać tak, dopóki Tarjei nie zawoła, że już po wszystkim i że Alexander jest znowu zdrowy.
Byłoby to jednak tchórzostwo. A wnuczka Silje nie powinna tchórzyć.
Głośno przełknęła ślinę.