Выбрать главу

– Myślę, że on się ucieszy.

– O tak, jestem tego pewien. Bo on bardzo cię ceni.

– Nas oboje ceni. O, Alexandrze, byłabym zapomniała! Mama pisała i prosi, żebyśmy przyjechali na ślub mojego kuzyna. Bardzo prosi nas oboje.

– Kto się żeni? Tarjei?

– Nie, jego młodszy brat, Brand.

– Spotkałem go przecież. Ale czy on nie jest jeszcze za młody?

Cecylia uśmiechnęła się trochę skrępowana.

– I u Ludzi Lodu, i u Meideinów jest chyba w zwyczaju korzystać z małżeńskich rozkoszy przed ślubem.

– A, rozumiem! – roześmiał się. – A zresztą, skoro uznano, że jest wystarczająco dorosły, by pójść na wojnę i być może zginąć, powinno mu się także pozwolić kochać. Co najwyraźniej potrafi. Kiedy wesele?

– Och, kochany, pojedziesz ze mną? Do Grastensholm i Lipowej Alei, i do wszystkich tych cudownych miejsc, które tak bym ci chciała pokazać? I nie znasz jeszcze Taralda, mojego brata, ani Irji. Ani małego Miattiasa. Tu jest list, czytaj sam!

Rozumiał norweski język Liv bez kłopotów. Ale też trzeba pamiętać, że Liv pobierała nauki u wspanialej nauczycielki, swojej ukochanej ciotki Charlotty Meiden, która później została jej teściową.

– Dzień Valborgi? – rzekł Alexander. – No, to rzeczywiście musimy się spieszyć!

Dojechali akurat na wesele i nic nie mogli na to poradzić, że Alexander był traktowany jako najważniejszy gość. Był osobą zbyt interesującą, by można go nie dostrzegać. Zresztą zajmował też najwyższą pozycję społeczną spośród wszystkich zaproszonych. Przy nim i Tarjei, i asesor, i baronowie Meidenowie musieli się usuwać w cień.

Nawet nieśmiała młoda para ginęła gdzieś za wyniosłą postacią oraz imponującymi tytułami Alexandra Paladina. A ojciec narzeczonej, Niklas Niklasson z Hogtun, gdzie odbywało się wesele, rozpływał się z zadowolenia, że ma takich znakomitych gości przy stole. I w rodzinie!

No, powiedzmy, rodzina i rodzina… Wystarczyło nawet pospiesznie spojrzeć na to pokrewieństwo, żeby widzieć, kto tu jest kim.

Ale młodziutki, rumieniący się i spocony narzeczony został w końcu zaakceptowany.

Matylda, jako typ, była dla dość niekonwencjonalnie traktujących życie Ludzi Lodu całkiem nowym doświadczeniem. Dobra, okrągła, teraz z różnych co prawda powodów, sprawiała wrażenie znakomitej kandydatki na gospodynię. Przygotowanie do tych obowiązków także miała dobre. Przynosiła w posagu osiemdziesiąt ręczników, osiem obrusów, sześć narzut i tak dalej, wszystko własnoręcznie uszyte. Żeby było jak należy. Jeśli więc o to chodzi, świetnie pasowała do Branda, który był trochę przyciężkawy w obejściu.

To zresztą stało się przyczyną złośliwego i niezbyt na miejscu przycinka Cecylii pod adresem kuzyna, wypowiedzianego akurat w momencie, gdy siedzący przy stole na moment umilkli i jej słowa zawisły w ciszy.

– … ty zawsze miałeś za ciężki zadek!

Ogólnie jednak było to bardzo udane wesele, z mnóstwem pijanych mężczyzn gaszących następnego ranka pragnienie w korycie z wodą do pojenia bydła i z pięknymi prezentami dla młodej pary. Jespera, syna stajennego, znaleziono w szerokim małżeńskim łożu Niklasa Niklassona, gdzie jego obecność musiała wzbudzić nie lada popłoch, kiedy czcigodna para udawała się na spoczynek po tak męczącym dniu. Nigdy nie zostało wyjaśnione, czego tam szukał, on zaś był zbyt pijany, żeby cokolwiek pamiętać.

Następnego ranka, zanim goście weselni się pobudzili, Alexander i Cecylia wyszli na spacer. Błądzili powoli po okolicznych polach, szczęśliwi, że są razem. W licznym tłumie znanych i nieznanych ludzi stali się sobie jeszcze bliżsi.

Był piękny, ciepły, wiosenny dzień, wszędzie młoda zielona trawa, jakby przetykana tymi maleńkimi białymi wiosennymi kwiatkami, których nazwy, kiedy o to pytać, nikt nie zna.

Gdy opuszczali Grastensholm, usłyszeli za sobą drobne skradające się kroki. Odwrócili się z życzliwymi uśmiechami, nie dając po sobie poznać, że bardzo by chcieli być sami.

– Kolgrimie, myślałam, że jeszcze śpisz – powiedziała Cecylia.

Chłopiec wślizgnął się pomiędzy nich i wziął oboje za ręce.

Miał teraz sześć lat, a jego twarz stała się po prostu fascynująca. Zwłaszcza te ciemne, niczym u kruka, oczy przyciągały uwagę. Nikt by właściwie nie pomyślał, że to najdziwniejsza istota z rodu Ludzi Lodu, gdyby nie jego barki! Dokładnie jak kiedyś barki Tengela były dziwnie wysokie i sterczące, co sprawiało wrażenie, jakby chłopiec nosił kołnierz chińskiego mandaryna. To te ramiona pozbawiły życia pierwszą bratową Cecylii, Sunnivę. Cecylia wiedziała, że ją może spotkać podobny los, jeśli kiedyś będzie rodzić.

To była bardzo nieprzyjemna myśl.

Zbliżali się do lipowej alei Silje. Alexander rozmawiał z Kolgrimem i nadziwić się nie mógł, z jaką obojętnością chłopiec odnosi się do swego ojca, Taralda. Irję zdawał się tolerować, dużo natomiast opowiadał o młodszym braciszku Mattiasie. Cecylia miała wrażenie, że to jakaś próba, jakby Kolgrim chciał się dowiedzieć, co oni myślą o jego anielskim bracie.

Cecylia była jedyną osobą w rodzinie, która naprawdę znała Kolgrima i ani przez chwilę nie wierzyła w jego dobrą wolę.

Jeśli będę miała własne dzieci, myślała, to nigdy nie pozwolę im zbliżyć się do mojego dziwnego bratanka. Jej dzieci byłyby szczególnie zagrożone, bo Kolgrim uwielbiał ciotkę i nie życzył sobie żadnych konkurentów do jej łask.

Wyglądało na to, że przeciwko rodzicom swego ojca, Dagowi i Liv, malec nic nie ma. Dobre i to, pocieszała się Cecylia, która rodziców bardzo kochała. Nie przypuszczała też, żeby przyszłe dziecko Branda i Matyldy miało się czego obawiać ze strony Kolgrima. Lecz Mattias…

Dzięki ci, Boże, że dotychczas wszystko między braćmi układa się dobrze, pomyślała, ściskając dłoń chłopca tak mocno, że zdumiony spojrzał na nią badawczo.

Weszli w aleję.

– Tak, teraz zostały już tylko trzy spośród zaczarowanych przez Tengela lip – powiedziała Cecylia. – Mamy ojca i Arego.

– Które to? – zapytał Alexander. Już przedtem słyszał o zaczarowanych lipach.

– Nie wiem, która do kogo należy, ale to są te trzy najstarsze. Największe.

Podeszli do drzew.

– Mam wrażenie, że jedno nie wygląda najlepiej – powiedziała Cecylia z niepokojem w głosie. – Spójrz, co tu leży na ziemi! Gałązki, kora, młode pączki…

– To wiewiórka, zapewniam cię – rzekł Alexander, by ją uspokoić.

– Tak myślisz? Możliwe.

Wiedziała jednak, że nie powinna się dowiadywać, komu ta lipa jest poświęcona…

Po chwili weszli na dziedziniec w Lipowej Alei.

– To jest stary dom, gdzie mieszkali Tengel i Silje – wyjaśniła Cecylia. – Teraz zajmuje go Tarjei. Chodźmy do niego!

– Od dawna ród żyje w tej okolicy? – zapytał Alexander.

– Właściwie nie. Ja, oczywiście, urodziłam się tutaj, w Grastensholm, ale dziadek i babcia sprowadzili się do Lipowej Alei wtedy, kiedy urodził się wuj Are. Był to więc rok 1586. Mama przyszła na świat gdzie indziej.

– A gdzie mieszkali przedtem?

– O, to trochę niesamowita historia. Przez długi czas żyli w pewnej górskiej dolinie w Trondelag. Nazywano ją Doliną Ludzi Lodu, a okoliczni mieszkańcy twierdzili, że była ona gniazdem czarowników i wiedźm.

Kolgrim słuchał nastawiając uszu.

– To tam pierwszy Tengel, zwany Tengelem Złym, miał zaprzedać duszę Diabłu – mówiła dalej Cecylia. – A w każdym razie gdzieś w pobliżu.

– Aha – uśmiechnął się Alexander. – I zakopał w ziemi kociołek z czarodziejskim wywarem, który ma moc przywoływania Złego. Pamiętam, opowiadałaś mi o tym.

– No właśnie. Przez lata spędzone w dolinie babcia Silje pisała dziennik.

– Ciekawe by było przeczytać takie zapiski!