– Piszesz list? Do domu?
– Tak – odparła i pospiesznie odsunęła papier. – Jesteśmy wprawdzie mężem i żoną, ale sądzę, że jeszcze nie czas na zbyt wielką poufałość.
– Nie miałem zamiaru czytać – powiedział krótko, urażony.
Cecylia przeklinała swój brak opanowania.
– Wybacz mi – poprosiła szczerze, co on skwitował leciutkim, smutnym uśmiechem.
Szachownica została ulokowana pośrodku ogromnego łoża, oni zaś rozłożyli się wygodnie po obu stronach.
– Czy nie powinnaś… – zaczął Alexander i uczynił ruch, wskazujący na jej suknię.
– Och, oczywiście, taka jestem bezmyślna!
Czekał, aż Cecylia w buduarze obok sypialni przebierze się w obszywaną koronkami nocną koszulę. Wahała się przez chwilę, po czym energicznie zaciągnęła wiązanie pod szyją, tak że wspaniały dekolt został zredukowany do minimum, i wróciła do sypialni.
Wzrok Alexandra był bardzo wymowny. Ślicznie Wyglądasz, zdawał się mówić, ślicznie i pociągająco, ale naprawdę nie musiałaś wiązać tej koszuli jak dziewica. Mnie twoje wdzięki nie wiodą na pokuszenie.
W każdym razie Cecylia tak właśnie sobie tłumaczyła jego spojrzenie.
Rozpoczęli grę.
Po kilku pierwszych ruchach Cecylia zorientowała się, do czego Alexander zmierza. Bardzo dobrze znała ten sposób wystawiania królowej i jednego z pionków. Chodziło mu o tak zwanego szkolnego mata, błyskawiczną i bezlitosną rozprawę z nowicjuszem.
Z łatwością uniknęła pułapki. Alexander nie zareagował na to najmniejszym nawet grymasem. Myślał zapewne, że Cecylia jest za głupia, żeby przejrzeć jego zamiary i że po prostu przypadkiem wykonała właściwy ruch.
Kontynuował więc grę tak, jak to się zwykle robi, gdy pierwsza próba spali na panewce, i postawił królową w nieco ryzykownej pozycji. To posunięcie Cecylia znała także, sama nieraz próbowała w ten sposób zwieść swego ojca. Zagranie Alexandra nie nastręczało jej żadnych trudności.
On jednak wciąż atakował, nie rezygnował z pobicia jej raz na zawsze, Cecylia miała więc pełne ręce roboty, żeby się bronić. Ani razu nie udało jej się zabrać tej figury, którą chciała.
By ją trochę rozerwać i dać jej chwilę wytchnienia, Alexander przestawiając swoje pionki powiedział:
– Jego Wysokość wspomniał o twoim dziadku, panu Tengelu. Ty też mi już kiedyś o nim mówiłaś. To był chyba niezwykły człowiek?
– Tak, to prawda – przyznała Cecylia, której nareszcie udało się uwolnić własnego konia. – Uwielbiałam go. Niestety, zmarł, kiedy byłam już tutaj, w Danii. Myślę, że on sobie odebrał życie. I babci Silje.
– Co ty mówisz? Dlaczego?
– Ja nie wiem, ale tak mi się wydaje. Z żalu po urodzeniu mojego bratanka, Kolgrima. Należy on do tych członków naszej rodziny, którzy obciążeni są złym dziedzictwem. A propos, Alexandrze… istnieje pewna, bardzo słaba, ale jednak… możliwość, że dziecko, które noszę, też będzie obciążone. Musisz o tym pamiętać!
Alexander w roztargnieniu przesunął figurę, której nie powinien był ruszać.
– Szach – rzekła Cecylia spokojnie.
Zaklął, gdy uświadomił sobie błąd.
– Czy mogłabyś mi powiedzieć coś więcej o tym dziedzictwie? Słyszałem coś niecoś, ale tak naprawdę wiem niewiele.
– Oczywiście. Słyszałeś zapewne o naszym złym przodku, który rzucił przekleństwo na swoje potomstwo. Od tamtej pory bardzo regularnie w każdym pokoleniu przychodzi na świat co najmniej jedno „dotknięte” dziecko. Była, na przykład, wiedźma imieniem Hanna, którą moi rodzice znali w dzieciństwie. I był jej siostrzeniec Grimar, a w następnym pokoleniu był mój dziadek.
– To znaczy, że on był obciążony dziedzictwem zła?
– Tak, ale on chciał zło przekształcić w dobro. Swoje fantastyczne zdolności wykorzystywał w służbie ludziom. To był naprawdę nadzwyczajny człowiek.
– No a potem? Kto był następny?
– W pokoleniu moich rodziców to była sławna Sol, kuzynka mojej matki.
– Tak, o niej słyszeliśmy – uśmiechnął się Alexander. – A w twoim pokoleniu?
– Wśród wnuków Tengela? – powiedziała Cecylia w zamyśleniu i odwróciła się na chwilę od szachownicy. – Tak, to trochę dziwne! Ale naprawdę nie ma nikogo! W następnej generacji jest, jak wiadomo, ten mały drań Kolgrim, mój ulubiony bratanek. Dlatego nie sądzę, żeby dziecko, które noszę, miało być „dotknięte”, skoro już jedno jest. Ale w moim pokoleniu…? Czasami wyobrażam sobie, że to może ja, ale specjalnych skłonności jakoś nie zauważyłam, chyba żadnych nie mam.
– Owszem – odparł Alexander sucho. – Grasz w szachy niczym mężczyzna. A to jest komplement.
– Wątpliwy – prychnęła Cecylia, która uważała, że kobiety są równie wartościowe jak mężczyźni. – A poza tym gdybyś wiedział, ile razy musiałam się siłą powstrzymywać, by nie zawołać: No, kiedy nareszcie się zdecydujesz? Nie, nie to mam na myśli. Chodzi o to, że „dotknięci” albo są jasnowidzami, albo mają jakieś inne nadprzyrodzone właściwości, albo są po prostu bardzo źli. I, co bardzo ważne, mają kocie oczy. Zielonożółte, rozjarzone. A ja takich nie mam.
Alexander odwrócił jej twarz ku sobie i długo patrzył jej badawczo w oczy.
– Nie widzę – powiedział w końcu. – Tutaj jest zbyt ciemno. Ale nigdy nie zauważyłem w tobie nic kociego!
– No właśnie. Ale przyszło mi do głowy, że to mogłabym być ja, bo wszyscy mówią, że jestem bardzo podobna do wiedźmy Sol. Tylko że ona była ode mnie tysiąc razy ładniejsza.
– O, w to nie uwierzę – zaprotestował Alexander z galanterią.
– Dzięki. jednak niektórzy z „dotkniętych” wcale nie są piękni! Bywają niemal potworni, Alexandrze! Hanna, Grimar, mówi się, że to były monstra. A nasz mały Kolgrim urodził się taki pokraczny, że wprost trudno było na niego patrzeć. Kiedy ja go spotkałam, był już czarującym małym łobuziakiem, ulubieńcem wszystkich kobiet w domu. Choć strasznie trudno jest sobie z nim poradzić, służące i pokojówki są skłonne wybaczyć mu wszystko. To niczego dobrego nie wróży. Dziadek Tengel też nie był taki jak inni ludzie. I on, i Kolgrim stali się przy urodzeniu przyczyną śmierci swoich matek.
– Tobie nie może się to przytrafić! – zawołał Alexander porywczo.
– Tak jak mówię, nie wydaje mi się, żeby istniało jakieś niebezpieczeństwo. Ale nad jedną rzeczą się zastanawiam…
– Co to takiego?
– Kiedyś babcia Silje, przyglądając się nam, swoim wnukom, powiedziała sama do siebie: „Nie, on się musiał pomylić. U żadnego z nich nie mogę się dopatrzeć kocich oczu!” Babcia nie zdawała sobie sprawy, że mówi głośno. Te słowa nie były przeznaczone dla mnie.
– Myślisz więc, że dziadek odkrył jakieś oznaki złego u jednego z was?
– Zdecydowanie takie odniosłam wrażenie. Albo może dostrzegł tylko ten szczególny błysk w oku, nie wiem.
– Ile wnuków miał twój dziadek?
– Sześcioro. Chociaż biedna Sunniva nie była rodzoną wnuczką, była córką Sol, siostrzenicy dziadka. Umarła po urodzeniu Kolgrima, ale nie sądzę, by ona mogła być brana pod uwagę. Pozostaje więc mój brat Tarald i ja oraz nasi trzej kuzyni: Tarjei, Trond i Brand.
– Tarjei to ten nadzwyczaj inteligentny, prawda? Ten, który zna się na sztuce leczenia chorób? Czy to by nie mógł być on?
– Tak można by przypuszczać, ale Tarjei był największą nadzieją dziadka. A babcia Silje wyglądała na poważnie zmartwioną, kiedy wymawiała tamte słowa. Trudno mi uwierzyć, żeby to był Tarjei, nawet jeśli to się wydaje najbardziej prawdopodobne.
– Szach – powiedział Alexander.
– Ty podstępny lisie! Zagadujesz mnie!
Musiała znowu skoncentrować się na grze, by jakoś wyjść z opresji.