– Chcemy, abyś przeprowadziła śledztwo w sprawie zabójstw wampirów, dowiedziała się, kto lub co za tym stoi. Zapłacimy potrójną stawkę.
Pokręciłam głową. To tłumaczyło, dlaczego Bert, ten chciwy sukinsyn, zaaranżował nasze spotkanie. Wiedział, co myślę o wampirach, ale zgodnie z kontraktem byłam zobowiązana do co najmniej jednego spotkania z potencjalnym klientem. Mój szef dla forsy zrobiłby wszystko. Sęk w tym, że myślał o mnie to samo. Już wkrótce Bert i ja będziemy musieli uciąć sobie małą pogawędkę.
Wstałam.
– Śledztwo w związku z tymi zabójstwami prowadzi policja. Ja ze swej strony pomogłam im tyle, ile mogłam. W pewnym sensie pracuję już nad tą sprawą. Oszczędź sobie wydatków.
Siedział w kompletnym bezruchu i wciąż mi się przyglądał. Nie był to ów pozbawiony życia bezruch cechujący dawno zmarłych, ale z pewnością jego cień.
Fala strachu przepłynęła po moim kręgosłupie i ścisnęła gardło. Zwalczyłam w sobie pragnienie wyjęcia spod bluzki krzyżyka i wyproszenia wampira z mego gabinetu. Nie wiem czemu, ale wyganianie klienta przy użyciu relikwii zawsze wydawało mi się nieprofesjonalne. Stałam więc i czekałam, co zrobi.
– Dlaczego nie chcesz nam pomóc?
– Mam umówionych klientów, Willie. Przykro mi, że nie mogę pomóc.
– Po prostu nie chcesz, i tyle.
Skinęłam głową.
– Skoro tak uważasz. – Wyszłam zza biurka, by odprowadzić go do drzwi.
Poruszał się z niesamowitą płynnością i szybkością, o jakiej za życia mógł tylko marzyć, ale dostrzegłam jego ruch i cofnęłam się o krok, zanim zdążył mnie schwycić.
– Nie jestem jeszcze jedną ślicznotką, którą możesz zmanipulować swoimi mentalnymi sztuczkami.
– Zauważyłaś mój ruch.
– Usłyszałam go. Jesteś nieboszczykiem od niedawna, Willie. Wampir czy nie, musisz się jeszcze wiele nauczyć.
Spojrzał na mnie spode łba, jego dłoń zawisła w powietrzu o kilka cali ode mnie.
– Być może, ale żaden człowiek nie byłby w stanie tak szybko się cofnąć.
Postąpił krok w moją stronę, jego wiatrówka prawie musnęła moje ciało. Gdy tak staliśmy obok siebie, byliśmy niemal tego samego wzrostu – czyli niscy. Jego oczy znalazły się na wysokości moich. Wbijałam wzrok w jego ramię.
Robiłam, co mogłam, aby się przed nim nie cofnąć. Nieumarły czy nie, to był tylko Willie McCoy. Nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji.
– Jeśli ty jesteś człowiekiem, to ja nadal żyję Podobnie jak ja, ty również nie jesteś człowiekiem – wysyczał.
Podeszłam, by otworzyć mu drzwi. Nie cofnęłam się przed nim. Odstąpiłam, aby otworzyć drzwi. Starałam się przekonać pot ściekający po moich plecach, że to zasadnicza różnica. Ale zimna gula zalegająca w moim żołądku również nie dała się zwieść.
– Naprawdę muszę już iść. Dziękuję, że pomyślałeś o Animatorach spółce z o.o. – Posłałam mu szeroki, zawodowy uśmiech, pusty jak żarówka, ale mimo wszystko promienny.
Przystanął w progu.
– Dlaczego nie chcesz dla nas pracować? Muszę im coś powiedzieć, gdy wrócę.
Nie byłam pewna, ale wydawało mi się, że w jego głowie pobrzmiewa zaniepokojenie. Czy bał się, że zostanie ukarany za swe niepowodzenie? Było mi go żal i wiedziałam, że to głupie. Przecież, na miłość boską, to był nieumarły, tyle tylko, że stał teraz przede mną i to wciąż był Willie, w swej kretyńskiej wiatrówce, nerwowo załamujący drobne ręce.
– Powiedz im, kimkolwiek są, że nie pracuję dla wampirów.
– Reguła zawodowa? – Powiedział to tak, że zabrzmiało jak pytanie.
– Niezłomna.
Przez chwilę dostrzegłam w jego obliczu przebłysk starego, dobrego Williego. I żalu.
– Szkoda, że to powiedziałaś, Anito. Ci ludzie nie lubią, gdy się im odmawia.
– Myślę, że jesteś tu już stanowczo za długo. Nie lubię pogróżek.
– To nie pogróżki, Anito, lecz szczera prawda. – Poprawił krawat, bawiąc się przez chwilę nową złotą spinką, po czym opuścił chude ramiona i wyszedł.
Zamknęłam za nim drzwi i oparłam się o nie plecami. Kolana miałam jak z waty. Nie miałam jednak czasu, aby usiąść i choć trochę podygotać. Pani Grundick zapewne była już na cmentarzu. Przypuszczam, że czekała tam na mnie ze swoją czarną torebką i dorosłymi synami i niecierpliwiła się. Miałam ożywić jej męża. Chodziło o rozwikłanie zagadki dwóch testamentów. Można było rozwiązać tę sprawę dwojako – przez lata ciągnąć proces sądowy lub wynająć mnie. Wystarczyło, że ożywię Alberta Grundicka, a wówczas on sam odpowie na to pytanie.
Wszystko, czego potrzebowałam, było już w samochodzie, nawet kurczaki. Wyjęłam spod bluzki krzyżyk i wyłożyłam na wierzch. Mam kilka sztuk broni palnej i umiem ich użyć. W szufladzie biurka trzymam browninga hi-powera kaliber 9 mm. Pistolet ważył nieco ponad dwa funty, łącznie z magazynkiem pełnym kul powleczonych srebrem. Srebro nie zabije wampira, ale może go odstraszyć. Sprawia, że powstałe w ten sposób rany długo się goją, niemal tak długo jak ludzkie. Otarłam spocone dłonie w spódnicę i wyszłam z biura.
Craig, nasz nocny sekretarz, stukał zawzięcie w klawiaturę komputera. Na mój widok aż wybałuszył oczy, gdy przemknęłam obok niego cichutko po podłodze wyłożonej grubą, miękką wykładziną. Może zdziwił się, widząc krzyżyk dyndający na długim łańcuszku na mojej szyi. A może zaskoczył go widok kabury podramiennej, którą założyłam na bluzkę, i wystająca z niej kolba pistoletu. Tak czy owak nie wspomniał o tym ani słowem. Mądry facet.
Nałożyłam sztruksową marynarkę. Nie zamaskuje ona co prawda broni, którą miałam pod pachą, ale to nie szkodzi. Wątpię, aby Grundickowie i ich adwokaci zwrócili na to uwagę.
2
Wracając tego ranka do domu, byłam zmuszona oglądać wschód słońca. Nie znoszę wschodów słońca. Oznaczają, że zbytnio się grzebałam i pracowałam przez całą cholerną noc. W St. Louis jest więcej przydrożnych drzew niż w jakimkolwiek mieście, przez które przejeżdżałam. Prawie, ale tylko prawie byłam gotowa przyznać, że drzewa wyglądały naprawdę ładnie w promieniach wschodzącego słońca. O brzasku moje mieszkanie zawsze wyglądało przygnębiająco biało i radośnie. Ściany mają tę samą kremowo-białą barwę jak w każdym innym apartamencie, który zdarzyło mi się widzieć. Wykładziny mają przyjemny odcień szarości, milszy dla oka niż bardziej popularny sraczkowaty brąz.
W moim mieszkaniu jest tylko jedna sypialnia. Mówiono mi, że z apartamentu rozciąga się wspaniały widok na leżący nieopodal park. Ja tego nie potwierdzę. Gdybym miała wybór, w ogóle nie byłoby tu okien. Radzę sobie jakoś, zaciągając grube, ciężkie zasłony, dzięki którym w mieszkaniu nawet w słoneczne popołudnie panuje chłodny zmierzch.
Włączyłam cicho radio, by zagłuszyć odgłosy moich sąsiadów prowadzących dzienny tryb życia. Sen ogarnął mnie przy wtórze delikatnej muzyki Chopina. W minutę później zadzwonił telefon.
Leżałam tak przez chwilę, przeklinając samą siebie, że zapomniałam uruchomić automatyczną sekretarkę.
A może zignorować ten dźwięk? Pięć sygnałów później spasowałam.
– Halo.
– Och, wybacz. Obudziłam cię?
To jakaś nieznajoma. Jeśli zechce zaoferować mi zakup jakiegoś produktu, naprawdę mocno się wkurzę.
– Kto mówi? – Zerknęłam na zegarek przy łóżku. Ósma rano. Spałam tylko dwie godziny. Ale ekstra.
– Nazywam się Monica Vespucci. – Powiedziała to tak, jakby wszelkie inne wyjaśnienia były zbędne. Nie były.
– Tak. – Starałam się powiedzieć to przyjaźnie i zachęcająco. Chyba raczej wyszło mi coś zbliżonego do warknięcia.
– Ojej. No tak. Ja… ee… tego… pracuję z Catherine Maison.