To dlatego uprawiałam jogging, aby pobiec jak strzała, gdyby ktoś mnie gonił. Do diabła ze szczuplejszymi udami. Chodziło o to, żeby tak jak teraz, gdy stawką jest życie, biec najszybciej i najdłużej, jak tylko potrafisz. Cisza była ciężka, prawie namacalna. Zdawała się płynąć w górę schodów, jakby czegoś szukała. Ta cisza ścigała nas, podobnie jak wcześniej wiatr.
Z wbieganiem po schodach kłopot polega na tym, że jeśli miałaś kiedyś uszkodzone kolano, prędzej czy później zacznie ci ono dokuczać. Po płaskiej powierzchni mogę biec praktycznie bez końca, przez wiele godzin. Ale wystarczy, że muszę biec pod górkę i koniec. Po prostu wysiadają mi kolana. Zaczyna się od tępego ćmienia, które wkrótce przeradza się w ostry, rozdzierający ból. Każdy krok jest dla mnie istną torturą, wywołującą nieprzyjemne drżenie mięśni.
Przy każdym ruchu słychać było, jak strzela mi w kolanie. To był całkiem głośny dźwięk. I zły znak. Wszystko wskazywało na to, że już wkrótce kolano odmówi mi posłuszeństwa. Gdybym je sobie uszkodziła, zostałabym tu na schodach bezradna, otoczona groźną ciszą. A wówczas Nikolaos odnalazłaby mnie i zabiła. Dlaczego byłam tego taka pewna? Nie potrafiłam odpowiedzieć, ale wiedziałam, że tak by właśnie było. Z przeczuciami nie należy dyskutować.
Zwolniłam i przystanęłam na kolejnym stopniu, rozciągając mięśnie. Starałam się nie stękać, gdy moją chorą nogą przeszywało gwałtowne drżenie. Rozciągnę ją i poczuję się lepiej. Ból nie odejdzie, za bardzo się przeforsowałam, ale przynajmniej będę mogła chodzić, nie obawiając się, że trzaśnie mi staw kolanowy.
Zachary chwiał się na nogach, najwyraźniej nie był tęgim biegaczem. Dostanie zakwasów, jeśli nie będzie się ruszał. Może zdawał sobie z tego sprawę. Może było mu to obojętne.
Rozłożyłam ramiona przy ścianie, starając się równocześnie rozciągnąć mięśnie barków. Chwila znajomego relaksu, odrobina ćwiczeń, gdy czekałam, aż kolano dojdzie trochę do siebie. Jakieś zajęcie, podczas gdy uporczywie nasłuchiwałam – czego? Czegoś ciężkiego i sunącego, czegoś prastarego i od dawna martwego.
Głosy z góry, ze szczytu schodów. Zamarłam w bezruchu przy ścianie, opierając się dłońmi o chłodny kamień. Co teraz? Co jeszcze? Do świtu pewnie już niedaleko. Zachary odwrócił się i spojrzał w górę. Oparłam się o ścianę, aby móc patrzeć zarówno w górę, jak i w dół. Nie chciałam, aby z dołu coś podkradło się do mnie, gdy będę akurat patrzeć w przeciwną stronę. Żałowałam, że nie mam przy sobie broni. Pistolet spoczywał w zamkniętym bagażniku, gdzie jak na razie był dla mnie całkiem bezużyteczny.
Staliśmy tuż poniżej podestu, przy załomie schodów. Bywały takie chwile, kiedy chciałam mieć zdolność przenikania wzrokiem przez ścianę. Tak jak teraz. Szelest materiału o kamień, szuranie butów.
Mężczyzna, który wyłonił się zza muru, był człowiekiem – cóż za niespodzianka. Nie miał nawet śladów na szyi. Białe jak śnieg włosy miał ostrzyżone na zapałkę. Mięśnie jego byczego karku napięły się. Biceps miał szerszy niż moja kibić. Co prawda jestem raczej dość szczupła w pasie, ale i tak jego ramiona wyglądały imponująco. Mierzył co najmniej metr dziewięćdziesiąt, ale tłuszczu z jego ciała nie wystarczyłoby nawet do wysmarowania formy do ciasta.
Jego oczy miały barwę krystalicznie czystego, jasnego styczniowego nieba, odległego, lodowego błękitu. Był również pierwszym kulturystą, jakiego widziałam, który nie olśniewał opalenizną. Jego potężne, guzłowate mięśnie były białe jak cukier albo jak Moby Dick. Przez siatkowy czarny podkoszulek przezierała masywna, szeroka klatka piersiowa. Muskularne, potężne uda opięte były nogawkami czarnych płóciennych szortów. Aby się w nie wcisnąć, musiał je rozciąć po bokach.
– Jezu, ile wyciskasz? – wyszeptałam.
Uśmiechnął się, nie rozchylając ust. Mówił, prawie nie poruszając wargami, ani razu nie pokazał mi swoich siekaczy.
– Dwieście kilo.
Gwizdnęłam cicho. I powiedziałam to, co chciał usłyszeć.
– Imponujące.
Uśmiechnął się ostrożnie, aby nie pokazać zębów. Starał się udawać wampira. Nie ze mną takie sztuczki, koleś. Czy miałam mu powiedzieć, że już z daleka widać było, iż jest człowiekiem? Nie, jeszcze przełamałby mnie na kolanie jak suchą gałąź.
– To Winter – rzekł Zachary. Imię było nazbyt doskonałe, brzmiało jak pseudonim gwiazdy filmowej z lat czterdziestych.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Nasza mistrzyni i Jean-Claude walczą – odparł Zachary.
Tamten wziął głęboki, świszczący oddech. Jego oczy nieznacznie się rozszerzyły.
– Jean-Claude? – To zabrzmiało jak pytanie.
Zachary skinął głową i uśmiechnął się.
– Tak. I całkiem nieźle się trzyma.
– Kim jesteś? – zwrócił się do mnie.
Zawahałam się. Zachary wzruszył ramionami.
– Anita Blake.
Dopiero wtedy się uśmiechnął, pokazując normalne zęby.
– Ty jesteś Egzekutorką?
– Tak.
Zaśmiał się. Echo tego dźwięku odbiło się wśród kamiennych ścian. Cisza wokół nas zdawała się zacieśniać. Śmiech nagle ucichł, na wardze Wintera pojawiła się kropelka potu. Winter poczuł tę ciszę i przeraził się. Gdy się odezwał, mówił niemal szeptem, jakby bał się, że ktoś mógłby go podsłuchać.
– Jesteś za mała jak na Egzekutorkę.
Wzruszyłam ramionami.
– Czasami mnie to również rozczarowuje.
Uśmiechnął się, omal znów się nie roześmiał, ale zdołał się pohamować. Miał błyszczące oczy.
– Wynośmy się stąd – rzucił Zachary. Byłam tego samego zdania.
– Miałem sprawdzić, co z Nikolaos – rzekł Winter. – Po to mnie tu przysłano.
Gdy wymówił to imię, cisza zaczęła pulsować. Po jego czole spłynęła kropla potu. Dobra rada, istotna w kwestii bezpieczeństwa – nigdy nie wymawiaj imienia rozjuszonego mistrza wampirów, gdy znajduje się on w zasięgu twojego głosu.
– Ona umie sama o siebie zadbać – wyszeptał Zachary, ale echo i tak odbiło jego głos.
– Żartujesz? – powiedziałam.
Zachary łypnął na mnie, a ja wzruszyłam ramionami. Czasami nie mogę się powstrzymać. Winter spojrzał na mnie, jego twarz wyglądała jak wykuta z marmuru – i równie beznamiętna. Zdradzały go tylko oczy. Pan Macho.
– Chodźcie – powiedział. Odwrócił się, nie czekając, by ujrzeć; czy za nim pójdziemy. Poszliśmy.
Poszłabym za nim wszędzie, pod warunkiem, że będzie szedł pod górę. Nic, dosłownie nic nie zmusiłoby mnie do powrotu na dół. Nigdy nie zrobiłabym tego z własnej woli. Oczywiście, były jeszcze inne opcje. Wlepiłam wzrok w szerokie plecy Wintera. Tak, jeśli nie chcesz zrobić czegoś po dobroci, zawsze są inne opcje.
14
Schodami dotarliśmy do prostokątnej komnaty. Z sufitu zwieszała się pojedyncza żarówka. Nigdy nie sądziłam, że blask jednej żarówki może być aż tak piękny, ale tak właśnie było. To znak, że zostawiliśmy podziemną salę koszmarów za sobą i zbliżaliśmy się do realnego świata. Byłam gotowa powrócić do domu.
W kamiennym pomieszczeniu znajdowało się dwoje drzwi – jedne przed nami, drugie po prawej. Przez te na wprost nas dochodziła muzyka. Głośna, natarczywa muzyka cyrkowa. Drzwi otworzyły się, dźwięki otoczyły nas niczym niewidzialny kokon. Dokoła królowały krzykliwe barwy, roiło się od ludzi. Dostrzegłam napis – „Tunel Strachu”. Wesołe miasteczko wewnątrz budynku. Wiedziałam, dokąd trafiłam. Do Cyrku Potępieńców.
Pod Cyrkiem sypiały najpotężniejsze wampiry w tym mieście. To było coś, o czym się nie zapominało.
Drzwi zaczęły się zamykać, tłumiąc muzykę i odcinając nas od migoczących, barwnych neonów. Spojrzałam w oczy nastolatki, która usiłowała zajrzeć w głąb przejścia. Drzwi zamknęły się z trzaskiem.