Jak ustaliliśmy jeszcze w samochodzie, Phillip zapukał do drzwi. Chodziło o to, aby uspokoić gospodynię, która mogłaby opacznie zrozumieć cel wizyty Egzekutorki w skromnych progach jej domu. Po mniej więcej kwadransie dobijania się i wyczekiwania, usłyszeliśmy, że ktoś zaczyna krzątać się za drzwiami.
Drzwi otworzyły się na tyle, na ile pozwalał zamocowany w nich łańcuch. Kobieta zaspanym głosem zapytała:
– Co tutaj robisz, Phillipie?
– Czy mogę na chwilę wejść? – zapytał. Nie widziałam jego twarzy, ale mogłam założyć się o wszystko, co mam, że obdarzył ją jednym ze swych niesławnych uśmiechów.
– Jasne, wybacz, obudziłeś mnie. – Drzwi zamknęły się, zagrzechotał łańcuch, a potem ponownie się otwarły, tym razem szeroko. Wciąż nie widziałam twarzy Phillipa. Domyślałam się, że Rebecca także nie mogła mnie zobaczyć.
Phillip wszedł do środka, a ja za nim, zanim drzwi zdążyły się zamknąć. W mieszkaniu było gorąco jak w piecu, prawie nie było czym oddychać. Po zmroku powinno zrobić się chłodniej, ale zamiast tego zrobiło się klaustrofobicznie. Strużki potu zaczęły spływać mi po twarzy.
Rebecca Miles stała, przytrzymując drzwi. Była szczupła i miała matowe ciemne włosy sięgające do ramion. Wysoko osadzone kości policzkowe napinały skórę do granic wytrzymałości. Prawie nie było jej widać z bezmiaru białego szlafroka, który nosiła. Wydawała się tak delikatna i krucha, że niemal eteryczna. Małe ciemne oczy zamrugały, wpatrując się we mnie. W mieszkaniu panował półmrok, zasłony w oknach były starannie zaciągnięte. Widziała mnie tylko raz, niedługo po śmierci Maurice’a.
– Sprowadziłeś przyjaciółkę? – zapytała. Zamknęła drzwi i otoczyła nas niemal całkowita ciemność.
– Tak – odrzekł Phillip. – To Anita Blake…
– Egzekutorka? – wychrypiała zduszonym głosem.
– Tak, ale…
Otworzyła małe, delikatne usta i krzyknęła. Rzuciła się na mnie, drapiąc paznokciami i uderzając otwartymi dłońmi. Skuliłam się i zasłoniłam twarz. Walczyła po kobiecemu, zadając zamaszyste ciosy otwartymi dłońmi i usiłując atakować paznokciami. Schwyciłam ją za nadgarstki i wykorzystałam jej własny impet, aby wytrącić ją z równowagi. Przeleciała obok mnie i z moją drobną pomocą znalazła się na kolanach. Wykręciłam jej prawą rękę i założyłam dźwignię na łokieć oraz bark. Nawet delikatny nacisk na staw łokciowy w tej pozycji powodował silny ból, jeden zdecydowany ruch i łokieć poszedłby w drobiazgi. Mało kto jest na tyle twardy, aby miał jeszcze ochotę na dalszą walkę, gdy złamie mu się rękę w łokciu.
Nie chciałam łamać jej ręki. W ogóle nie chciałam robić jej krzywdy. Na ramieniu, gdzie mnie drasnęła, miałam dwa krwawiące ślady. Chyba dopisało mi szczęście, że Rebecca nie była uzbrojona.
Spróbowała się poruszyć, a ja lekko wzmogłam nacisk na staw łokciowy. Poczułam jej drżenie. Oddychała krótko, z wyraźnym wysiłkiem.
– Nie możesz go zabić! Nie możesz! Proszę, nie, nie!
Zaczęła płakać, jej szczupłe ramiona dygotały pod miękką powłoką szlafroka. A ja stałam w bezruchu, wykręcając jej rękę i sprawiając nieopisany ból.
Powoli puściłam jej ramię i cofnęłam się, aby znaleźć się poza zasięgiem jej rąk. Miałam nadzieję, że nie zaatakuje ponownie. Nie chciałam jej skrzywdzić i nie chciałam sama oberwać. Skaleczenia zaczęły piec.
Rebecce Miles najwyraźniej odechciało się dalszej walki. Skuliła się przy drzwiach, otulając kolana chudymi, wynędzniałymi ramionami. Zaczęła szlochać, z trudem łapiąc powietrze.
– Nie… możesz… go… zabić. Proszę! – Zakołysała się w przód i w tył, nie rozluźniając uchwytu wychudłych ramion wokół kolan, jakby była ze szkła i jeden nieostrożny ruch mógł sprawić, że rozleciałaby się w kawałki. Jezu, są takie dni, kiedy nie cierpię tej roboty.
– Porozmawiaj z nią, Phillipie. Powiedz, że nie przyszliśmy tu, aby kogokolwiek skrzywdzić.
Phillip ukląkł przy niej. Rozmawiając z nią, opuścił ręce wzdłuż boków. Nie słyszałam, co powiedział. Jej drżący szloch popłynął za mną, gdy weszłam do pomieszczenia po prawej. Za drzwiami znajdowała się sypialnia.
Przy łóżku stała trumna z ciemnego, być może wiśniowego drewna, lakierowana tak, że błyszczała w ciemnościach. Rebecca myślała, że przyszłam tu, aby zabić jej kochanka. Jezu.
Łazienka była nieduża i zagracona. Zapaliłam światło, które okazało się dla tego miejsca wyjątkowo surowe. Przybory do makijażu walały się wokół umywalki jak ofiary wojny. Wanna była niemal do cna przerdzewiała. Miałam nadzieję, że znajdę choć jedną czystą ścierkę i zmoczę ją w zimnej wodzie. To, co pociekło z kranu, miało barwę słabej kawy. Rury zawyły, dając niezwykły koncert przeraźliwych pisków, zgrzytów i metalicznego dudnienia. Wreszcie woda stała się w miarę przezroczysta. Umyłam ręce i poczułam się nieco lepiej, ale nie odważyłam się ochlapać wodą twarzy ani szyi. Trochę by mnie to ochłodziło, ale łazienka była potwornie brudna. Nie zamierzałam tego robić, jeśli nie musiałam.
Wyżymając ścierkę, uniosłam wzrok. Lustro było rozbite na kawałki, pokryte pajęczyną pęknięć. Ujrzałam w nich swoje odbicie. Nie spojrzałam ponownie. Mijając trumnę, przystanęłam na chwilę. Miałam chęć zapukać w gładkie drewno. Jest tam kto? Nie zrobiłam tego. Nie byłam pewna, czy ktoś by mi nie odpowiedział.
Phillip posadził kobietę na kanapie. Opierała się o niego zdyszana i wiotka, ale już prawie nie płakała. Na mój widok drgnęła nerwowo. Starałam się nie wyglądać groźnie, w czym akurat jestem dość dobra, i podałam ścierkę Phillipowi.
– Wytrzyj jej twarz i przyłóż to na kark, powinno pomóc.
Wykonał moje polecenie i już po chwili przyglądała mi się, mając na szyi wilgotny kompres. Jej oczy były rozszerzone, nienaturalne. Cała się trzęsła.
Odnalazłam włącznik i nacisnęłam. Silne światło zalało pokój. Jeden rzut oka sprawił, że natychmiast zapragnęłam je zgasić, lecz tego nie zrobiłam. Odniosłam wrażenie, że gdybym koło niej usiadła, Rebecca znów by mnie zaatakowała albo do reszty się załamała. Czyż to nie byłoby cudowne? Jedyny fotel stał krzywo, a z rozdarcia z boku wyłaziła wyściółka. Uznałam, że jednak postoję.
Phillip spojrzał na mnie. Okulary przeciwsłoneczne wsunął za skraj podkoszulka. Wzrok miał czujny i bystry, jakby nie chciał, abym zorientowała się, o czym myślał. Objął Rebeccę silnym, opalonym ramieniem. Poczułam się jak łotrzyca.
– Powiedziałem jej, po co przyszliśmy. I dodałem przy tym, że nie skrzywdziłabyś Jacka.
– Tego w trumnie? – Uśmiechnęłam się mimowolnie. Diablik w pudełku. W tym przypadku wampir. Ta gra słów wydała mi się nieodparcie zabawna.
– Tak – odparł Phillip. Patrzył na mnie, jakby mój uśmiech był co najmniej nie na miejscu.
Nie był, więc spoważniałam, choć wymagało to odrobiny wysiłku. Skinęłam głową. Jeżeli Rebecca chciała zadawać się z wampirami, to jej sprawa. Policja nie miała tu nic do gadania.
– Dalej, Rebecco. Ona próbuje nam pomóc – rzekł Phillip.
– Dlaczego? – spytała.
To było dobre pytanie. Przestraszyłam ją i zmusiłam do płaczu. Odpowiedziałam na pytanie.
– Mistrzyni tego miasta złożyła mi propozycję nie do odrzucenia.
Spojrzała na mnie, lustrując moją twarz, jakby próbowała wprowadzić ją do swej pamięci.
– Nie wierzę ci – rzekła.