Spojrzałam na Luthera.
– Muszę wiedzieć, gdzie Valentine ukrywa się za dnia.
– Dwie informacje za nic. Nie, raczej na to nie pójdę.
– Nosi maskę, bo przed dwoma laty oblałam go wodą święconą. Do wczoraj byłam przekonana, że nie żyje, i on myślał to samo o mnie. Jeżeli tylko będzie w stanie, zabije mnie.
– Ciebie trudno zabić, Anito.
– Zawsze może zdarzyć się ten pierwszy raz, a więcej mi nie trzeba.
– No jasne. – Zaczął wycierać i tak już czyste szklanki. – Nie wiem. Mówi się, że zdradzając komukolwiek takie informacje, możemy napytać sobie biedy. Na przykład ktoś może podłożyć ogień pod lokal, kiedy będziemy w środku.
– Masz rację. Nie powinnam była o to prosić. – Ale wciąż siedziałam na stołku, wpatrując się w niego i oczekując, że udzieli mi żądanej informacji. Zaryzykuj dla mnie życiem, stary kumplu, ja dla ciebie zrobiłabym to samo. Jasne.
– Powiem ci, jeśli obiecasz, że nie wykorzystasz tej informacji, aby go zabić – rzekł Luther.
– Nie chciałabym skłamać.
– Masz nakaz jego egzekucji? – spytał.
– Aktualnego nie mam, ale postaram się załatwić.
– Zaczekasz tyle, ile będzie trzeba?
– Egzekucja wampira bez sądowego nakazu jest z punktu widzenia prawa nielegalna – odparłam.
Spojrzał na mnie.
– Nie w tym rzecz. Czy byłabyś skłonna nagiąć przepisy, aby przygwoździć tego gada?
– Być może.
Pokręcił głową.
– Któregoś dnia przyjdzie ci za to beknąć, dziewczyno. Morderstwo to poważne przestępstwo.
Wzruszyłam ramionami.
– Lepsze to niż rozdarte gardło.
Zamrugał.
– No, skoro tak. – Nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć, więc ostentacyjnie zaczął czyścić kolejną szklankę, obracając ją w swych wielkich łapach.
– Będę musiał zapytać Dave’a. Jeśli się zgodzi, powiem ci.
Dopiłam sok i zapłaciłam, zostawiając suty napiwek, za fatygę. Dave nigdy nie przyznałby się, że mi pomaga ze względu na moje policyjne koneksje, więc musiałam zawsze mu „posmarować”, nawet jeśli otrzymane informacje nie były aż tyle warte.
– Dzięki, Luther.
– Po mieście poszła fama, że wczorajszej nocy spotkałaś się z mistrzynią. Czy to prawda?
– Dowiedziałeś się o tym przed czy po fakcie? – spytałam.
Wyglądał na zranionego.
– Anito, powiedzielibyśmy ci, gdybyśmy wiedzieli, i to gratis.
Pokiwałam głową.
– Wybacz, Luther, ostatnio miałam parę ciężkich nocy.
– Nie wątpię. A więc plotki są jednak prawdziwe?
Co mogłam powiedzieć? Zaprzeczyć? Najwyraźniej wiedziało o tym sporo osób. Chyba nawet zmarli nie potrafili trzymać języka za zębami.
– Może. – Równie dobrze mogłam przytaknąć, skoro nie zaprzeczyłam.
Luther zrozumiał podtekst. Skinął głową.
– Czego od ciebie chcieli?
– Nie mogę powiedzieć.
– Aha. No dobrze, Anito, pamiętaj, bądź bardzo ostrożna. Możesz potrzebować pomocy, najlepiej kogoś naprawdę zaufanego.
Zaufanego? Nie chodziło o to, że nie mam nikogo takiego.
– Luther, zrozum, z tego bigosu można wydostać się tylko na dwa sposoby. Po pierwsze nogami do przodu. Jeżeli o mnie chodzi, wolałabym szybką śmierć, ale gdyby sprawy przybrały naprawdę paskudny obrót, wątpię, abym mogła na to liczyć. Czy mogę wciągać w takie bagno bliską mi osobę, przyjaciela?
Patrzył na mnie z przejęciem.
– Nie potrafię ci nic doradzić w tej sytuacji. Choć bardzo bym chciał. Naprawdę.
– Ja również.
Zadzwonił telefon. Luther podniósł słuchawkę. Zerknął na mnie i przysunął do mnie aparat.
– Do ciebie – powiedział.
Przyłożyłam słuchawkę do ucha.
– Halo?
– To ja, Ronnie. – W jej głosie pobrzmiewała tłumiona ekscytacja, jak u dziecka w wigilijny poranek.
Poczułam ucisk w dołku.
– Masz coś?
– Słyszałam plotki związane z organizacją Ludzie Przeciwko Wampirom. Podobno zawiązało się u nich komando śmierci, które ma na celu starcie wszystkich wampirów z powierzchni ziemi.
– Masz jakiś dowód, świadka?
– Jeszcze nie.
Westchnęłam, zanim zdążyłam się pohamować.
– Daj spokój, Anito, przecież to dobre wieści.
Zakryłam mikrofon dłonią i wyszeptałam:
– Nie mogę donieść mistrzyni o plotkach na temat LPW. Wampiry wyrżnęłyby ich w pień. Zginęłoby mnóstwo niewinnych osób, a przecież wcale nie mamy pewności, czy za tymi morderstwami faktycznie stoi LPW.
– No dobrze, dobrze – przyznała Ronnie. – Obiecuję, że jutro będę miała dla ciebie coś bardziej konkretnego. Łapówką czy też groźbą, ale zdobędę istotne informacje.
– Dzięki, Ronnie.
– Przecież po to mamy przyjaciół, prawda? Poza tym to Bert będzie musiał zapłacić mi za łapówki i nadgodziny. Uwielbiam ten jego zbolały wyraz twarzy, kiedy musi sięgnąć do portfela.
Uśmiechnęłam się.
– Ja też.
– Co robisz dziś wieczorem?
– Wybieram się na imprezę.
– Co?
Wyjaśniłam jej, najkrócej jak potrafiłam. Po dłuższej chwili milczenia stwierdziła:
– To naprawdę bardzo dziwaczne.
Zgodziłam się z nią.
– Idź dalej tym tropem, a ja spróbuję nadgryźć tę sprawę od innej strony. Może gdy będziemy ją tak rozpracowywać z dwóch stron, w którymś momencie spotkamy się pośrodku.
– Byłoby miło. – Jej głos wydawał się spięty, niemal zagniewany.
– Co się stało?
– Wybierasz się na tę imprezę bez wsparcia, prawda? – spytała.
– Ty też pracujesz sama – odparłam.
– Ale nie otaczają mnie hordy wampirów i dziwaków.
– Jeżeli jesteś akurat w siedzibie LPW, z tym ostatnim mogłabym się nie zgodzić.
– Nie zgrywaj się. Wiesz, co mam na myśli.
– Tak, Ronnie. Wiem, co masz na myśli. Jesteś jedyną moją przyjaciółką, która naprawdę potrafi o siebie zadbać. – Wzruszyłam ramionami, zorientowałam się, że nie może mnie zobaczyć i powiedziałam: – Każda inna byłaby jak Catherine, potulna owieczka wśród wilków, wiesz o tym równie dobrze jak ja.
– A może jakiś inny animator?
– Kto? Jamison uważa, że wampiry są w porządku. Bert dużo gada, ale za nic w świecie nie naraziłby na szwank swego tłustego, białego tyłka. Charles jest dobry w ożywianiu zmarłych, ale to tchórz i w dodatku ma czteroletnie dziecko. Manny już nie poluje na wampiry. Po ostatnich łowach przeleżał w szpitalu cztery miesiące; ledwo go pozszywali.
– O ile dobrze pamiętam, ty również byłaś w szpitalu – stwierdziła.
– Złamane ramię i uszkodzony obojczyk to najgorsze, co mi się dotychczas przytrafiło, Ronnie. Manny omal nie wyzionął ducha. Poza tym ma żonę i czwórkę dzieci.
To Manny był animatorem, który mnie szkolił. Nauczył mnie, jak ożywiać zmarłych i zabijać wampiry. Choć muszę przyznać, że znacznie rozszerzyłam zakres nauk Manny’ego. Był tradycjonalistą posługującym się czosnkiem, drewnianym młotkiem i kołkiem. Nosił pistolet, ale jako dodatek, nie jako broń podstawową. Skoro nowoczesna technologia pozwalała mi na sprzątnięcie wampira z większej odległości, po co miałam zadawać sobie tyle trudu, by siadać na nim okrakiem i wbijać mu w serce osikowy kołek? Trzeba sobie ułatwiać życie, no nie?
Dwa lata temu Rosita, żona Manny’ego, przyszła do mnie, błagając, bym już więcej nie narażała jej męża. Pięćdziesiąt dwa lata to za dużo, by uganiać się za wampirami. Co by się stało z nią i dzieciakami? Nie wiedzieć czemu zrzuciła na mnie całą winę, poczułam się jak matka, której pierworodne, ukochane dziecko zeszło na złą drogę, zadając się z chuliganami-kolegami z podwórka. Zmusiła mnie, abym przysięgła przed Bogiem, że już nigdy nie poproszę Manny’ego, by towarzyszył mi podczas polowania. Gdyby się nie rozpłakała, zapewne nie dałabym się przebłagać. Płacz podczas kłótni jest jak cios poniżej pasa. Gdy twoja oponentka wybucha płaczem, już nie jesteś w stanie z nią rozmawiać. Jedyne, czego pragniesz, to aby przestała płakać, aby się uspokoiła, aby już nie cierpiała i nie sprawiała, że czułaś się jak największy na świecie kubeł pomyj. W takich chwilach człowiek jest gotów na wszystko, aby tylko ta druga osoba przestała szlochać.