– Gramy role kochanków. Czy chcesz, aby Harvey zaczął w to powątpiewać?
– To szantaż.
Uśmiechnął się olśniewająco. Jego uśmiech zwalał z nóg. Poczułam ucisk w żołądku. Phillip nachylił się, nie próbowałam go powstrzymywać. Pocałunek był wręcz wzorcowy, długi, namiętny i wilgotny. Gorący jak w klasycznym romansie. Zacisnął dłonie na moich gołych plecach, palce wpijały się w mięśnie wzdłuż mego kręgosłupa, ugniatając je, aż zwiotczałam w jego ramionach. Pocałował mnie w małżowinę uszną, gorący oddech omiótł mój policzek. Musnął leciutko językiem krawędź mojej żuchwy. Jego usta odnalazły puls na mojej szyi, a po chwili odnalazł go także język, jakby przedarł się przez cienką warstwę skóry.
Zębami skubał moją szyję. Najpierw lekko, potem coraz bardziej zdecydowanie. Aż wreszcie chapnął mnie z całej siły aż do bólu.
Odepchnęłam go od siebie.
– Cholera! Ugryzłeś mnie!
Miał zamglony wzrok. Na jego dolnej wardze perliła się szkarłatna kropla. Dotknęłam dłonią szyi i zobaczyłam na palcach krew.
– Niech cię diabli!
Zlizał moją krew z warg.
– Myślę, że Harvey uwierzy w to przedstawienie. Teraz jesteś naznaczona. Nosisz dowód tego, kim jesteś i po co tu przyszłaś. – Wziął długi, drżący oddech. – Przysięgam, że dziś wieczorem już cię nie dotknę. I dopilnuję, aby nikt inny tego nie próbował. Obiecuję.
Czułam w szyi tępy, pulsujący ból; ukąsił mnie, cholera!
– Wiesz, ile zarazków znajduje się w ludzkich ustach?
Uśmiechnął się do mnie, wciąż miał trochę maślane oczy.
– Nie – odparł.
Odepchnęłam go i przemyłam ranę wodą. Nie sposób było z niczym tego pomylić, widać było odciśnięte zęby. Nierówny ślad, ale mimo wszystko rozpoznawalny.
– Cholera.
– Musimy stąd wyjść, abyś mogła zająć się szukaniem tropów.
Podniósł koszulkę z podłogi i znieruchomiał, trzymając ją w ręku. Nagi, opalony tors, skórzane spodnie, usta pełne, jakby coś ssały. Mnie.
– Wyglądasz jak model z reklamówki żigolaka do wynajęcia – powiedziałam.
Wzruszył ramionami.
– Gotowa do wyjścia?
Wciąż dotykałam rany palcami. Próbowałam odnaleźć w sobie gniew, lecz bez powodzenia. Bałam się. Bałam się Phillipa i tego, kim był lub raczej kim nie był. Nie spodziewałam się tego. Czy mówił prawdę? Czy przez resztę nocy będę bezpieczna? A jeżeli się mylił? Albo jeśli zrobił to tylko dlatego, że chciał mnie posmakować?
Otworzył drzwi i zaczekał na mnie. Wyszłam z łazienki. Gdy wróciliśmy do salonu, zorientowałam się, że Phillip nie odpowiedział na moje pytanie. Dla kogo pracował? Wciąż tego nie wiedziałam.
Za każdym razem kiedy zdejmował koszulkę, mój mózg przestawał funkcjonować i to wprawiało mnie w coraz większe zażenowanie. Dość tego. Phillip, człowiek z bliznami, pocałował mnie dziś po raz pierwszy i ostatni. Od tej pory będę twardą jak stara skórzana podeszwa pogromczynią wampirów, nie dam się omamić powłóczystymi spojrzeniami ani atrakcyjną muskulaturą.
Dotknęłam palcami zranionego miejsca na szyi. Bolało. Koniec z forami. Nie zamierzałam być dłużej miła. Jeśli Phillip spróbuje znowu się do mnie zbliżyć, dowie się, co znaczy prawdziwy ból. Oczywiście, znając Phillipa, to mogłoby mu się nawet spodobać.
27
Madge zatrzymała nas w hallu. Jej dłoń uniosła się w stronę mojej szyi. Schwyciłam ją za nadgarstek.
– Delikatna jesteś – rzuciła. – Nie podobało ci się? Nie mów, że przez ten miesiąc, odkąd jesteście razem, Phillip jeszcze cię nie posmakował?
Zsunęła nieco jedwabny biustonosz, by pokazać mi górny fragment swych piersi. Na bladym ciele odcinały się wyraźne ślady zębów.
– To znak rozpoznawczy Phillipa, nie wiedziałaś?
– Nie – odparłam. Minęłam ją i ruszyłam w stronę salonu.
Jakiś nieznany mężczyzna runął do moich stóp. Crystal zwaliła się na niego całym ciałem, przyszpilając go do podłogi. Wydawał się młody i odrobinę wystraszony. Spojrzał ponad Crystal, na mnie. Odniosłam wrażenie, że chce poprosić mnie o pomoc, ale wtedy ona pocałowała go głęboko i łapczywie, jakby chciała opróżnić go do cna. Jego dłonie zaczęły zadzierać jej spódnicę. Uda miała niesamowicie białe, jak wyrzucone na brzeg wieloryby.
Odwróciłam się gwałtownie i skierowałam w stronę drzwi. Moje szpilki stukały głośno o lakierowany parkiet. Gdybym nie wiedziała, że było inaczej, pomyślałabym, że próbuję uciec. Nie uciekałam. Po prostu szłam bardzo szybkim krokiem.
Phillip dogonił mnie przy drzwiach. Oparł o nie dłoń, abym ich nie otworzyła. Wzięłam głęboki, uspokajający oddech. Nie stracę nad sobą panowania, jeszcze nie teraz.
– Przykro mi, Anito, ale tak będzie lepiej. Teraz ze strony ludzi już nic ci nie grozi.
Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.
– Nic nie rozumiesz, Phillipie. Chciałam tylko zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie ulatniam się stąd, jeżeli o to ci chodzi. Nie obawiaj się.
– Wyjdę z tobą.
– Nie, Phillipie. To byłoby bez sensu. Chcę przez chwilę pobyć sama. Z dala od nich, a także od ciebie.
Opuścił rękę do boku. Zmrużył powieki. Wydawał się zawstydzony, upokorzony. Czy uraziłam jego uczucia? Nie wiedziałam ani nie chciałam wiedzieć.
Otworzyłam drzwi i żar otoczył mnie jak niewidzialne futro.
– Już po zmierzchu – powiedział. – Wkrótce się tu zjawią. Jeśli nie będzie cię wtedy przy mnie, nie będę mógł ci pomóc.
Podeszłam do niego i prawie szeptem rzuciłam:
– Powiedzmy sobie szczerze, Phillipie. Umiem lepiej się bronić niż ty. Wystarczy, że jakiś wampir kiwnie palcem i w chwilę później może cię mieć na lunch.
Mięśnie jego twarzy zadrżały, nie chciałam widzieć, jak się rozklei.
– Cholera, Phillipie, weź się w garść. – Wyszłam na ganek i z trudem pohamowałam się, aby nie trzasnąć drzwiami. To byłoby dziecinne. Co prawda czułam się teraz jak dziecko, ale akurat tego mogłam sobie oszczędzić. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać napad niepohamowanej dziecięcej złości.
Noc wypełniała muzyka cykad i świerszczy. Wiatr kołysał wierzchołkami drzew, ale poniżej w ogóle się go nie czuło. Powietrze tutaj było ciężkie i nieruchome jak plastykowa fala.
Po wyjściu z klimatyzowanego domu powitałam upał z radością. Był prawdziwy i w pewien sposób oczyszczający. Dotknęłam rany na szyi. Czułam się brudna, wykorzystana, zbrukana, wściekła, rozjuszona. Niczego się tu nie dowiem. Jeżeli ktoś lub coś wybijało wampiry odwiedzające kręgi dziwolągów, to w gruncie rzeczy nie robił niczego nagannego, przynajmniej w moim mniemaniu.
Oczywiście to, czy sympatyzowałam z mordercą, nie miało tu nic do rzeczy. Nikolaos oczekiwała ode mnie rozwiązania zagadki kryminalnej i dla mego własnego dobra musiałam tego dokonać.
Wzięłam głęboki wdech, napełniając płuca parnym, ciężkim powietrzem, i poczułam pierwsze zawirowania… mocy. Sączyła się spomiędzy drzew niczym wiatr, ale jej muśnięcia nie chłodziły skóry. Włoski na moim karku zaczęły się jeżyć. Ktokolwiek manipulował mocą, musiał być potężny. I próbował ożywić zmarłych.
Pomimo upałów ostatnio sporo padało i moje obcasy natychmiast zagłębiły się w trawę. Koniec końców, aby nie zapadać się w miękkim gruncie, musiałam stąpać miękko i na palcach. Na ziemi było pełno żołędzi. Czułam się, jakbym szła po szklanych kulkach. Poślizgnęłam się i osunęłam na pień drzewa, uderzając weń boleśnie ramieniem, które Aubrey tak pięknie posiniaczył.
Nieopodal rozległo się przeciągłe, przeraźliwe beczenie. Dochodziło spomiędzy drzew, a przynajmniej tak mi się wydawało. Czy to sztuczka nieruchomego powietrza, czy naprawdę usłyszałam beczenie kozy?