Dźwięk urwał się, przechodząc w wilgotne, bulgoczące rzężenie. Dotarłam do skraju drzew, miałam teraz przed sobą rozległe podwórze skąpane w księżycowym blasku.
Zzułam jeden but i dotknęłam palcami ziemi. Była wilgotna, chłodna, ale w sumie całkiem niezła. Zsunęłam drugi but i ująwszy w jedną rękę, pobiegłam naprzód.
Podwórze na tyłach domu było olbrzymie, nikło w rozsrebrzonej księżycowym blaskiem ciemności. Było puste, jeśli nie liczyć widocznego w oddali wysokiego, zapuszczonego żywopłotu. Pobiegłam w tę stronę. To właśnie tam musiał być grób; w okolicy jak okiem sięgnąć nie było innego miejsca, gdzie mógłby się znajdować.
Cały rytuał ożywiania umarłych jest względnie krótki, jak większość ceremonii. Moc wypływała w mrok nocy i do grobu. Tam narastała powoli, regularnie, podgrzewając „magię”. Poczułam jej przyciąganie aż w żołądku, energie pchały mnie ku żywopłotowi. Zielona ściana górowała nade mną, zapuszczona i zapomniana. W blasku księżyca żywopłot wydawał się prawie czarny. Był tak gęsty, że nie mogłam nawet marzyć, aby się przezeń przecisnąć.
Jakiś mężczyzna krzyknął. W chwilę potem usłyszałam głos kobiety.
– Gdzie to jest? Gdzie zombi, którego nam obiecałeś?
– Był za stary! – Głos mężczyzny przepełniało przerażenie.
– Mówiłeś, że kurczęta nie wystarczą, więc sprowadziliśmy dla ciebie kozę. A zombi jak nie było, tak nie ma. Sądziłam, że jesteś w tym dobry.
Przy drugim końcu żywopłotu natknęłam się na furtkę. Metalową, zardzewiałą i wiszącą krzywo na zawiasach. Gdy otworzyłam ją silnym pchnięciem, przeraźliwie zaskrzypiała. Poczułam na sobie wzrok tuzina par oczu. Blade twarze, całkowity bezruch nieumarłych. Wampiry. Stały pośród pradawnych nagrobków na małym rodzinnym cmentarzu i czekały. Nikt nie czeka równie cierpliwie jak umarli.
Jednym z wampirów był czarnoskóry, którego widziałam wcześniej w gnieździe Nikolaos. Mój puls przyspieszył i błyskawicznie przesunęłam wzrokiem po zebranych.
Nie było jej tam. Dzięki Ci, Boże.
Wampir uśmiechnął się i rzekł:
– Przyszłaś tu, aby popatrzeć… animatorko? – Czyżby chciał powiedzieć „Egzekutorko”? Czy to była tajemnica?
Nieważne, jednym ruchem ręki zmusił pozostałych, aby się cofnęli, i pozwolił mi się rozejrzeć.
Zachary leżał na ziemi. Koszulę miał przesiąkniętą krwią. Nie sposób poderżnąć gardło człowiekowi lub zwierzęciu tak, by się przy tym nie upaprać. Theresa stała nad nim, opierając dłonie na biodrach. Była ubrana na czarno. Wąski pasek nagiego ciała na wysokości pępka był blady i niemal lśnił w świetle księżyca. Theresa, Pani Ciemności.
Zerknęła na mnie, po czym przeniosła wzrok na leżącego przed nią mężczyznę.
– No co, Zachary, gdzie jest nasz zombi?
Głośno przełknął ślinę.
– On jest za stary. Nie zostało go dość dużo, aby można go ożywić.
– To tylko stuletni nieboszczyk, animatorze. Czy jesteś aż tak słaby?
Wlepił wzrok w ziemię. Wbił palce w miękką glebę. Spojrzał na mnie, po czym pospiesznie spuścił wzrok. Nie wiedziałam, co chciał mi przekazać tym jednym spojrzeniem. Dawał mi do zrozumienia, że się boi? A może nakłaniał mnie do ucieczki? Albo prosił o pomoc? O co mu chodziło?
– Co komu po animatorze, który nie potrafi ożywiać zmarłych? – spytała Theresa. Uklękła przy nim, opierając dłonie na jego ramionach. Zachary zadrżał, ale nie próbował się cofnąć.
Pozostałe wampiry przeniknęła dziwna fala, wydawało się, jakby prawie się poruszyły. Poczułam, że cały krąg za moimi plecami stężał. Wampiry zamierzały zabić Zachary’ego. To, że nie był w stanie ożywić trupa, stanowiło jedynie pretekst, było elementem gry.
Theresa rozerwała mu koszulę na plecach. Materiał zatrzepotał wokół jego przedramion, podczas gdy poły koszuli wciąż tkwiły w spodniach. Wampiry wydały z siebie stłumione westchnienie.
Na prawym ramieniu powyżej łokcia mężczyzna nosił plecioną opaskę. Były w nią wplecione paciorki. To było gris-gris, amulet voodoo, ale teraz nie mogło mu ono pomóc. Niezależnie od tego, co było w stanie zdziałać, i tak nie wystarczy.
Theresa rzuciła teatralnym szeptem:
– Może jesteś tylko amatorem?
Wampiry zaczęły zacieśniać krąg, ciche jak wiatr wśród traw. Nie mogłam tylko patrzeć. Był kolegą po fachu, animatorem i człowiekiem. Nie mogłam pozwolić, aby zginął, nie w ten sposób, nie na moich oczach.
– Zaczekajcie – rzuciłam.
Najwyraźniej nikt mnie nie słyszał. Wampiry zbliżały się, a ja straciłam Zachary’ego z oczu. Gdyby któryś go ugryzł, całą resztę ogarnąłby szał krwi. Widziałam kiedyś coś takiego. Gdybym ponownie była świadkiem tego krwawego widowiska, związane z nim koszmary prześladowałyby mnie do końca życia.
Zawołałam na cały głos w nadziei, że ktoś zwróci na mnie uwagę.
– Zaczekajcie! Czy on nie należy do Nikolaos? Czy nie nazywa Nikolaos swoją mistrzynią?
Znieruchomiały, po czym rozstąpiły się, przepuszczając Theresę; podeszła do mnie.
– To nie twoja sprawa – powiedziała. Patrzyła na mnie, a ja nie unikałam jej wzroku. Jeden kłopot z głowy.
– Właśnie że tak – zaoponowałam.
– Chcesz do niego dołączyć?
Wampiry rozstąpiły się, aby prócz Zachary’ego okrążyć także mnie. Nie próbowałam ich powstrzymać. To i tak niewiele by dało. Albo oboje odejdziemy stąd cali i zdrowi, albo i mnie przyjdzie tutaj zginąć. W gruncie rzeczy było to całkiem prawdopodobne. Cholera.
– Chcę z nim pomówić jak zawodowiec z zawodowcem – powiedziałam.
– Po co? – spytała.
Podeszłam do niej tak blisko, że nasze ciała niemal się zetknęły. Czułam jej gniew. Był jak fala przyboju. Umniejszyłam jej kompetencje w oczach pozostałych, wiedziałam o tym, a ona wiedziała, że o tym wiem. Zwróciłam się do niej szeptem, ale niektórzy z nich i tak mogli mnie usłyszeć.
– Nikolaos domaga się śmierci tego człowieka, ale nie chce, abym ja umarła, Thereso. Co by z tobą zrobiła, gdybym, dajmy na to, przypadkiem dziś tu zginęła? – rzuciłam jej prosto w twarz. – Chcesz spędzić wieczność zamknięta w trumnie opieczętowanej krzyżami?
Warknęła i cofnęła się o kilka kroków jak oparzona.
– Bądź przeklęta, śmiertelniczko, bodajbyś poszła do piekła! – Kosmyki czarnych włosów omiotły jej twarz, zacisnęła palce w szpony. – Pogadaj z nim, choć wątpię, aby to ci coś dało. On musi ożywić trupa, właśnie tego trupa, albo zajmiemy się nim na nasz sposób. Taka jest wola Nikolaos.
– Jeżeli ożywi tego zombi, będzie mógł odejść, cały i zdrowy? – spytałam.
– Tak, ale on nie da rady, nie jest dostatecznie silny.
– I na to właśnie liczyła Nikolaos – odparłam.
Theresa uśmiechnęła się złowrogo, błyskając kłem.
– Tak.
Odwróciła się do mnie plecami i znikła wśród reszty wampirów. Rozstąpiły się przed nią jak spłoszone gołębie. A ja stałam tak blisko niej. Czasami odwaga i głupota są do siebie tak podobne, że nie sposób ich odróżnić.
Uklękłam przy Zacharym.
– Jesteś ranny?
Pokręcił głową.
– Doceniam twój gest, ale one i tak będą próbowały mnie dzisiaj zabić. – Uniósł wzrok, aby na mnie spojrzeć, blade oczy lustrowały moje oblicze. – Nie zdołasz ich powstrzymać. – Uśmiechnął się z wysiłkiem. – Nawet ty nie jesteś wszechmocna.
– Możemy ożywić tego zombi, jeżeli tylko mi zaufasz.
Zmarszczył brwi, po czym utkwił we mnie wzrok. Nie byłam w stanie odgadnąć jego wyrazu twarzy – prócz zaskoczenia było w niej coś jeszcze. Co?
– Dlaczego?
Co miałam odpowiedzieć, że nie mogłam bezczynnie patrzeć, jak on umiera? Na moich oczach torturowano człowieka, a ja nie kiwnęłam nawet palcem. Wybrałam najprostsze rozwiązanie.