Выбрать главу

– Żartujesz.

– Słowo honoru. – Spojrzałam w stronę drzwi; nie wiem, czemu to zrobiłam. Jean-Claude stał w kompletnym bezruchu, obojętny na wszystko, jakby w ogolę go tam nie było. I nagle się poruszył, unosząc bladą dłoń do ust. Posłał mi całusa z drugiego końca sali. Rozpoczął się wieczorny występ.

4

Nasz stolik nieomal dotykał sceny. Salę przepełniał głośny śmiech i woń alkoholu, a także sporadyczne udawane wrzaski, gdy wampirzy kelnerzy lawirowali wśród stolików. Dokoła wyczuwało się nieudolnie skrywany strach. Taki, jakiego doświadczasz podczas zjazdu kolejką górską albo w kinie na filmie grozy. Bezpieczny lęk.

Światła zgasły. W sali rozbrzmiały donośne krzyki, wysokie i piskliwe. Prawdziwy strach, choć tylko przez chwilę. Z ciemności dobiegł głos Jean-Claude’a:

– Witamy w Grzesznych Rozkoszach. Jesteśmy tu, aby wam służyć. Aby spełniły się wasze najmroczniejsze marzenia.

Jego głos brzmiał niczym jedwabisty szept niosący się pośród mroku. Cholera, był niezły.

– Zastanawialiście się, jakie to uczucie, poczuć na swojej skórze mój oddech? Albo dotyk warg na szyi? Ostre muśnięcie zębów. Słodki, dojmujący ból zatapianych kłów. Wasze serce tłukące się spazmatycznie o moją pierś. Waszą krew wpływającą do moich żył. Dzielenie się wami. Dawanie mi życia. Świadomość, że bez was wszystkich, bez każdego z was, tak naprawdę nie mógłbym żyć.

Może sprawiła to wszechogarniająca ciemność, tak czy owak miałam wrażenie, jakby zwracał się bezpośrednio do mnie – i tylko do mnie. Byłam jego wybranką, jego jedyną. Nie, to nie tak. Każda kobieta w tym klubie czuła dokładnie to samo. Wszystkie byłyśmy jego wybrankami.

I być może było w tym więcej prawdy aniżeli w czymkolwiek innym.

– Nasz pierwszy dżentelmen dzisiejszego wieczoru ma takie same pragnienia. On także chciałby poznać smak tego najsłodszego spośród pocałunków. Staje teraz przed wami, by zaświadczyć, że to naprawdę niezwykłe i cudowne uczucie! – Pozwolił, aby cisza wypełniła ciemność, aż mój własny rytm serca wydał mi się przeraźliwie głośny. – Phillip jest dziś z nami.

– Phillip! – wyszeptała Monica. W sali rozległy się zduszone szmery, a potem zaczęło się ciche skandowanie. – Phillip, Phillip…

Dźwięk ten narastał wokół nas jak modlitwa.

Zaczęły zapalać się światła, jak w kinie po skończonym seansie. Pośrodku sceny pojawiła się jakaś postać. Miała na sobie biały obcisły podkoszulek – facet nie był kulturystą, ale wyglądał na dobrze zbudowanego. Dobrego nigdy za wiele. Wizerunku dopełniała czarna skórzana kurtka, obcisłe dżinsy i skórzane buty. Wyglądał, jakby przyszedł prosto z ulicy. Gęste kasztanowe włosy przy każdym ruchu omiatały jego ramiona.

W mrok powoli sączyła się muzyka. Mężczyzna kiwał się rytmicznie, lekko kołysząc biodrami. Zaczął zsuwać z ramion skórzaną kurtkę, poruszając się niemal w zwolnionym tempie. Delikatna muzyka przybrała na sile. Pojawiło się w niej mocne pulsowanie. Striptizer kołysał się w rytm tego pulsowania. Kurtka opadła na scenę. Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w widownię, prezentując nam to, co miał do pokazania. W zgięciu obu łokci widniały rozległe blizny, tworząc białe wzgórki zabliźnionych tkanek.

Przełknęłam ślinę. Nie byłam pewna, co się wydarzy, ale mogłam się założyć, że to mi się nie spodoba.

Obiema dłońmi odgarnął z twarzy kosmyki długich włosów. Przez chwilę kołysał się i spacerował dumnie wzdłuż sceny. Przystanął opodal naszego stolika i przypatrywał się nam z góry. Jego szyja wyglądała jak ręka ćpuna.

Musiałam odwrócić wzrok. Tyle ślicznych małych śladów po ukąszeniach i niedużych blizn. Uniosłam wzrok i zauważyłam, że Catherine wpatruje się w jego podbrzusze. Monica wychyliła się lekko do przodu na krześle, usta miała delikatnie rozchylone.

Mężczyzna zacisnął silne dłonie na podkoszulku i szarpnął. Materiał pękł z trzaskiem. Widzowie jęknęli w głos. Kilka kobiet wykrzyknęło jego imię. Uśmiechnął się. Uśmiech był olśniewający, promienny, seksowny, tak że nic nie mogło mu się oprzeć.

Na jego gładkiej nagiej piersi widniały blizny, białe i różowe, nowe i stare. Wpatrywałam się w nie z rozdziawionymi ustami.

– Boże – wyszeptała Catherine.

– Wspaniały, prawda? – spytała Monica.

Spojrzałam na nią. Jej wywinięty kołnierzyk nieco się obsunął, ukazując dwie zgrabne rany kłute, dość stare, wyglądające prawie jak blizny. Jezu kochany.

Muzyka stała się ostra i drażniąca. Mężczyzna tańczył, kołysząc się i wirując, wkładając w każdy ruch całą siłę. Na lewym obojczyku miał masę białych blizn, postrzępionych i paskudnych. Coś ścisnęło mnie w żołądku. Wampir rozszarpał mu obojczyk, targał nim jak pies połciem mięsa. Wiedziałam, bo sama miałam podobną bliznę. Wiele podobnych blizn.

W dłoniach jak grzyby po deszczu pojawiły się banknoty dolarowe. Monica machała plikiem pieniędzy jak flagą. Nie chciałam, aby Phillip zbliżał się do naszego stolika. Musiałam nachylić się do Moniki, aby mogła mnie usłyszeć wśród tego hałasu.

– Monico, proszę, nie sprowadzaj go tu.

Zanim jeszcze odwróciła się do mnie, wiedziałam, że było za późno. Phillip, człowiek z bliznami, stał na scenie, patrząc na nas. Wejrzałam w jego jakże ludzkie oczy.

Widziałam, jak pulsuje żyła na szyi Moniki. Oblizała wargi, miała rozszerzone oczy. Wcisnęła tancerzowi kilka banknotów do spodni z przodu.

Jej palce jak trwożliwe motyle błądziły po jego bliznach. Nachyliła się i zaczęła je całować, pozostawiając na białych zgrubieniach ślady szminki. Tancerz ukląkł, gdy go całowała, zmuszając, by jej usta przesunęły się w górę jego klatki piersiowej.

Gdy osunął się na kolana, zaczęła całować jego twarz. Odgarnął włosy z szyi, jakby wiedział, czego pragnęła. Polizała najświeższą z blizn, jej język był mały i różowy jak u kota. Usłyszałam jej drżące westchnienie. Ugryzła go, przyciskając usta do rany. Phillip drgnął z bólu, i może zaskoczenia. A ona zacisnęła szczęki i zaczęła przełykać. Ssała krew wypływającą z rany.

Spojrzałam na Catherine. Otępiałym wzrokiem wpatrywała się w to, co się działo.

Tłum zaczął szaleć w ekstazie, krzycząc i wymachując banknotami. Phillip odsunął się od Moniki i podszedł do sąsiedniego stolika. Monica osunęła się do przodu, spuściła głowę, jej ramiona zwisły bezwładnie.

Czy zemdlała? Wyciągnęłam rękę, aby ją szturchnąć i uświadomiłam sobie, że wcale nie chcę jej dotknąć. Delikatnie zacisnęłam palce na jej ramieniu. Poruszyła się i odwróciła głowę, aby na mnie spojrzeć. Miała błyszczące oczy, jak po udanym seksie. Jej usta, otarte ze szminki, wydawały się dziwnie blade. Nie zemdlała, po prostu rozkoszowała się niezwykłym przeżyciem.

Odsunęłam się od niej, wycierając dłoń w dżinsy. Miałam spocone ręce.

Phillip wrócił na scenę. Przestał tańczyć. Po prostu tam stał. Monica pozostawiła na jego szyi mały okrągły ślad.

Poczułam pierwsze impulsy starego umysłu, przenikające przez tłum.

– Co się dzieje? – spytała Catherine.

– Wszystko w porządku – odparła Monica. Wyprostowała się na krześle, oczy wciąż miała półprzymknięte. Oblizała wargi i przeciągnęła się, unosząc ręce nad głową.

Catherine odwróciła się do mnie.

– Co to takiego, Anito?

– Wampir – odparłam.

Na jej twarzy pojawił się wyraz strachu, lecz nie zabawił tam długo. Patrzyłam, jak lęk znika za sprawą mentalnego wpływu wampira. Odwróciłam się powoli, by spojrzeć na czekającego na scenie Phillipa. Catherine nic nie groziło. Ta masowa hipnoza nie była ani jednostkowa, ani nieodwracalna.