– Milcz, Willie. – Rzuciła jakby od niechcenia, nie podnosząc głosu ani nie cedząc słów. Mimo to Willie w jednej chwili zamilkł jak dobrze ułożony pies.
Być może zauważyła moje spojrzenie. Tak czy owak powiedziała:
– Musiałam ukarać Williego za to, że za pierwszym razem nie zdołał nakłonić cię do współpracy.
– Ukarać?
– Jestem pewna, że Phillip opowiedział ci, w jaki sposób wymierza się u nas karę.
Skinęłam głową.
– Trumna zapieczętowana krzyżami.
Uśmiechnęła się szeroko, pogodnie. W tym grymasie dostrzec można było cień ironii.
– Willie bardzo się bał, że pozostawię go tam na dobrych parę miesięcy albo nawet lat.
– Wampiry nie mogą umrzeć z głodu. – Tę zasadę akurat zrozumiałam. A w myślach dodałam „Ty suko”. W moim przypadku strach oddziela od wściekłości bardzo wąska granica. I szczerze mówiąc, lubię, gdy ogarnia mnie gniew.
– Pachniesz świeżą krwią. Pozwól mi siebie spróbować, a gwarantuję, że twojemu zombi nie stanie się nic złego.
– Spróbować, to znaczy ukąsić? – spytałam.
Zaśmiała się słodko, ten dźwięk aż rozdzierał serce. Suka.
– Tak, śmiertelniczko, spróbować znaczy ukąsić.
Nagle znalazła się tuż przy mnie. Cofnęłam się odruchowo. Znów się zaśmiała.
– Wygląda na to, że Phillip mnie ubiegł.
Przez chwilę nie bardzo wiedziałam, co miała na myśli i wtedy przypomniałam sobie o ugryzieniu na szyi. Poczułam się zażenowana, jakby przyłapała mnie nago.
Jej dźwięczny śmiech przepełnił noc. Szczerze mówiąc, ten dźwięk coraz bardziej działał mi na nerwy.
– Żadnego gryzienia – mruknęłam.
– Wobec tego wpuść mnie ponownie do swego umysłu. To też swego rodzaju karmienie.
Pokręciłam głową, zbyt gwałtownie. Prędzej umrę, niż pozwolę, by znów wdarła się do mego umysłu. Wolałam śmierć. Oczywiście gdybym musiała wybierać.
Gdzieś niedaleko rozległ się przeciągły krzyk. Estelle odzyskała głos. Skrzywiłam się, jakbym dostała w twarz.
– Pozwól mi spróbować twojej krwi, animatorko. Bez kąsania. – Mówiąc to, błysnęła kłem. – Stój spokojnie i nie próbuj mnie powstrzymywać. Wykorzystani tę świeżą ranę na twojej szyi. Nie będę się tobą pożywiać.
– Ta ranka już nie krwawi. Zasklepiła się.
Uśmiechnęła się słodko, tak słodko.
– Wyliże ją do czysta.
Przełknęłam mocno ślinę. Nie byłam pewna, czy to wytrzymam. Dał się słyszeć kolejny krzyk, wysoki i zagubiony. Boże.
– Anito… – odezwał się Willie.
– Milcz albo poznasz, co znaczy mój gniew. – Jej głos zabrzmiał jak posępny, złowrogi warkot.
Willie jakby zapadł się w sobie. Jego twarz poniżej grzywy czarnych włosów przypominała biały trójkąt.
– Daj spokój, Willie. Po co masz przeze mnie cierpieć – powiedziałam.
Spojrzał na mnie, dzieliło nas kilka metrów, ale wydawało się, jakby stał o wiele mil ode mnie. I ten jego wyraz twarzy. Przypominał zbitego psa. Biedny Willie. Biedna ja.
– Co ci to da, skoro się mną nie pożywisz? – spytałam.
– W sumie nic. – Wyciągnęła w moją stronę małą białą dłoń. – Oczywiście strachem też można się nasycić. – Chłodne palce oplotły mój nadgarstek. Wzdrygnęłam się, ale się nie cofnęłam.
Chyba jednak pozwolę jej to zrobić… choć nie byłam o tym do końca przekonana.
– Nazwij to widmowym posiłkiem, śmiertelniczko. Krew i strach zawsze są cenne, niezależnie do tego, jak je pozyskasz. – Zbliżyła się do mnie. Poczułam na sobie jej oddech i zrobiłam krok w tył. Gdyby nie to, że trzymała, mnie za rękę, zapewne rzuciłabym się do ucieczki.
– Zaczekaj. Chcę, aby najpierw twoje wampiry puściły tego zombi. Niech dadzą jej spokój.
Przyglądała mi się przez chwilę, po czym wolno pokiwała głową.
– Dobrze. – Przeniosła wzrok gdzieś poza mnie, jej blade oczy zdawały się postrzegać rzeczy, których ja nie mogłam zobaczyć.
Poczułam napięcie przenikające jej dłoń jak ładunek elektryczny.
– Theresa je przepłoszy, a animator złoży trupa z powrotem do grobu.
– Już się tym zajęłaś? Tak szybko?
– Theresa odbiera ode mnie bezpośredni przekaz myślowy. Nie wiedziałaś o tym?
– Tak przypuszczałam. – Nie sądziłam, że wampiry mają zdolności telepatyczne. Naturalnie jeszcze przedwczoraj nie sądziłam, że umieją również latać. Cóż, codziennie uczymy się czegoś nowego.
– Skąd mam wiedzieć, że nie wciskasz mi kitu? – spytałam.
– Będziesz musiała mi zaufać.
To było prawie śmieszne. Gdyby miała poczucie humoru, może ubawiłybyśmy się obie. Nie. Raczej nie.
Pociągnęła mnie za rękę i przyciągnęła do siebie. Dłoń miała jak ze stali. Bez palnika acetylenowego nie miałam szans, aby uwolnić się z jej uścisku. Tak się akurat składało, że nie miałam przy sobie ani jednego palnika.
Czubek jej głowy miałam poniżej podbródka. Musiała stanąć na palcach, aby dosięgnąć mojej szyi. To powinno nieco zmniejszyć uczucie zagrożenia. Miękkie wargi musnęły moją skórę. Zadrżałam. Zaśmiała się, wtulając twarz w moją szyję. Zaczęłam dygotać i nie mogłam przestać.
– Obiecuję, że będę delikatna. – Znów się zaśmiała, a ja zwalczyłam w sobie chęć odepchnięcia jej. Wiele bym dała, aby móc jej przywalić, jeden jedyny raz, i to mocno. Ale nie chciałam umrzeć tej nocy. Poza tym miałam z nią układ.
– Cała się trzęsiesz, biedactwo. – Położyła mi dłoń na ramieniu, aby utrzymać równowagę. Powiodła ustami po zagłębieniu mojej szyi. – Zimno ci?
– Przestań ględzić. Zrób, co masz zrobić, i miejmy to za sobą!
Zesztywniała.
– Nie chcesz, abym cię dotykała?
– Nie – odparłam. Czy ona oszalała? Wróć, to było pytanie retoryczne.
Jej głos brzmiał stanowczo.
– Gdzie na twarzy mam bliznę?
Odparłam bez namysłu.
– Przy ustach.
– A skąd… – wysyczała – ty to wiesz?
Serce podeszło mi do gardła. O rany. Dałam jej do zrozumienia, że nie jestem podatna na jej mentalne sztuczki, a przecież nie powinno tak być.
Wbiła mi palce w bark. Jęknęłam, ale nie krzyknęłam z bólu.
– Co próbowałaś zrobić, animatorko?
Nie miałam pojęcia. Ale ona chyba by mi nie uwierzyła.
– Zostaw ją! – Spomiędzy drzew wybiegł Phillip. – Obiecałaś, że nic jej dzisiaj nie zrobisz.
Nikolaos nawet się nie odwróciła.
– Willie. – Wymówiła tylko jego imię, ale jak na dobrego sługę przystało, wiedział, czego od niego oczekiwała.
Zastąpił Phillipowi drogę, wyciągając do przodu rękę. Chciał go zatrzymać. Phillip wyminął go zwinnie i popędził dalej.
Willie nie miał nigdy duszy wojownika. Siła to za mało, gdy facetowi brakuje jaj.
Nikolaos dotknęła mego podbródka i odwróciła mi głowę, abym na nią spojrzała.
– Nie prowokuj mnie, abym zmusiła cię do poświęcenia mi niezbędnej odrobiny uwagi. Moje metody raczej nie przypadłyby ci do gustu.
Głośno przełknęłam ślinę. Zapewne miała rację.
– Już się skupiam, naprawdę. – Mój głos zabrzmiał jak ochrypły szept przytłumiony strachem. Gdybym odkaszlnęła, chrząknęłabym jej prosto w twarz. To nie był dobry pomysł.
Usłyszałam szelest kroków wśród traw. Stłumiłam w sobie chęć uniesienia wzroku i spojrzenia w tamtą stronę.
To Nikolaos się odwróciła. Dostrzegłam jej ruch, ale i tak wychwyciłam tylko rozmytą plamę. Była piekielnie szybka. Po prostu nagle patrzyła w drugą stronę. Tuż przed nią stał Phillip. Willie dopadł go i złapał za ramię, ale nie bardzo wiedział, co ma robić dalej. Czy Williemu przyszłoby do głowy, że mógłby zmiażdżyć mu rękę? Szczerze w to wątpiłam.