Выбрать главу

Jedyne, czego pragnęłam uniknąć, niemal najbardziej na świecie, to Nikolaos, która przyjdzie po mnie.

Wytarłam się ręcznikiem, przeczesałam szczotką włosy i postanowiłam coś przekąsić. Przez chwilę próbowałam wmówić sobie, że jestem zbyt zmęczona, aby jeść. Żołądek mi nie uwierzył.

Była prawie czwarta, zanim położyłam się do łóżka. Krzyżyk wciąż miałam na szyi. Pistolet spoczywał wsunięty do kabury za wezgłowiem łóżka. Czułam się w miarę bezpieczna. Dla świętego spokoju wsunęłam jeszcze nóż pomiędzy skrzynię łóżka a materac. Co prawda i tak, gdyby do czegoś doszło, nie zdążyłabym po niego sięgnąć, ale…

No wiecie…

Znów śniłam o Jean-Claudzie. Siedział przy stole i zajadał jeżyny.

– Wampiry nie jedzą pokarmów stałych – powiedziałam.

– No właśnie. – Uśmiechnął się i przesunął miskę z owocami w moją stronę.

– Nie cierpię jeżyn – warknęłam.

– A ja zawsze je uwielbiałem. Nie jadłem ich od wieków.

Na jego twarzy pojawił się wyraz smutku i tęsknoty.

Podniosłam miskę. Była chłodna, prawie zimna. Jeżyny pływały we krwi. Miska wypadła mi z rąk, spadała powoli, rozbryzgując krew po całym stole, posoki było więcej, aniżeli mogłoby się w niej zmieścić. Krew rozlała się po blacie, zaczęła ściekać na podłogę.

Jean-Claude spojrzał na mnie ponad okrwawionym stołem. Jego słowa napłynęły do mnie jak ciepły wiatr.

– Nikolaos zabije nas oboje. Musimy uderzyć pierwsi, ma petite.

– Co ma znaczyć to „my”? Jaki kit próbujesz mi wcisnąć tym razem?

Podłożył ułożone w miseczkę blade dłonie pod krwawy strumień i nabrawszy odrobinę, podsunął je w moją stronę. Krew wypływała spomiędzy jego palców.

– Pij. To uczyni cię silną.

Obudziłam się, wpatrując się w ciemność.

– Niech cię diabli, Jean-Claude – wyszeptałam. – Co ty ze mną zrobiłeś?

Pusty, ciemny pokój nie raczył odpowiedzieć. I dzięki Bogu. Budzik pokazywał szóstą trzy. Odwróciłam się na drugi bok i okutałam w koc. Szum klimatyzacji nie był w stanie zagłuszyć odgłosu wody puszczonej przez któregoś z moich sąsiadów. Włączyłam radio. Ciemny pokój wypełniły dźwięki koncertu fortepianowego e-moll Mozarta. Muzyka była zbyt skoczna, aby przy niej spać, ale potrzebowałam hałasu. I to hałasu, który ja wybiorę.

Nie wiem, czy sprawił to Mozart, czy byłam po prostu zbyt zmęczona, tak czy owak ponownie zasnęłam. Jeżeli coś mi się przyśniło, to nic z tego nie zapamiętałam.

32

Wizg budzika wyrwał mnie ze snu. Brzmiał jak alarm samochodowy, przeraźliwie głośno. Trzasnęłam otwartą dłonią w guziczki. Dzięki Bogu, wyłączył się. Zerknęłam na wpół otwartymi oczami. Dziewiąta rano. Cholera. Zapomniałam wyłączyć budzenie. Miałam jeszcze czas, by się ubrać i zdążyć do kościoła. Nie chciałam wstawać. Nie chciałam iść do kościoła. Bóg na pewno wybaczy mi ten jeden raz.

Oczywiście potrzebowałam każdej możliwej pomocy. Może doznam objawienia i wszystkie kawałki tej układanki trafią na swoje miejsce. Nie śmiejcie się – już kiedyś zdarzyło mi się coś takiego. Boska pomoc nie jest czymś, na czym bazuję, ale od czasu do czasu w kościele lepiej mi się myśli.

Gdy na świecie roi się od wampirów i rozmaitych bandziorów, a poświęcony krzyżyk może być wszystkim, co dzieli cię od śmierci, zaczynasz postrzegać kościół w innym świetle. Poniekąd.

Marudząc, zwlokłam się z łóżka. Zadzwonił telefon. Usiadłam na skraju łóżka, czekając, aż włączy się automatyczna sekretarka. Tak się stało.

– Anito, tu sierżant Storr. Mamy kolejnego zabitego wampira.

Podniosłam słuchawkę.

– Cześć, Dolph.

– Świetnie. Cieszę się, że złapałem cię przed wyjściem do kościoła.

– Jeszcze jeden zamordowany wampir?

– Uhm.

– Tak jak poprzednie? – spytałam.

– Na to wygląda. Powinnaś przyjechać i sama to obejrzeć.

Skinęłam głową, uświadomiłam sobie, że nie mógł mnie zobaczyć, i powiedziałam:

– Jasne, kiedy?

– Najlepiej natychmiast.

Westchnęłam. No i po kościele. Nie zechcą zatrzymać zwłok do południa albo nawet dłużej tylko ze względu na mnie.

– Podaj mi adres. Zaczekaj, wezmę długopis, który pisze. – Przy łóżku zawsze miałam bloczek do notowania, ale długopis ostatnio się wypisał. – Dobra. Wal.

Miejsce zbrodni znajdowało się o jedną przecznicę od Cyrku Potępieńców.

– To na obrzeżach Dystryktu. Żadne z morderstw nie zostało popełnione z dala od Nabrzeża.

– Zgadza się – przytaknął.

– Jakieś rozbieżności w porównaniu z poprzednimi przypadkami?

– Zobaczysz, kiedy tu dotrzesz.

Skarbnica informacji.

– W porządku. Będę za pół godziny.

– To na razie. – W słuchawce zapanowała cisza.

– Tobie też życzę miłego dnia, Dolph – rzuciłam do słuchawki.

Może on także nie był rannym ptaszkiem.

Moje dłonie goiły się. Zeszłej nocy zdjęłam plastry z opatrunkiem, bo całe były ubabrane w koziej krwi. Zadrapania goiły się nieźle, więc nie zawracałam już sobie głowy plastrami.

Moje lewe ramię było mocno zabandażowane, ranę od noża przesłaniał gruby opatrunek. Nie mogłam już pozwolić sobie na skaleczenie lewej ręki. Brakowało już na niej miejsca. Ugryzienie na mojej szyi otaczał wielki siniak. Wyglądał jak najpaskudniejsza na świecie malinka. Gdyby zobaczył to Zerbrowski, chyba bym tego nie przeżyła. Zakleiłam siniec plastrem. Teraz wyglądało, jakbym starała się ukryć ukąszenie wampira. Cholera. Zostawiłam tak, jak było. Niech się ludzie zastanawiają. Zresztą to i tak nie ich sprawa.

Nałożyłam czerwoną koszulkę polo i wetknęłam w dżinsy. Jeszcze tylko nike’i, szelki z kaburą i byłam gotowa. Przy szelkach mam specjalne skórzane pochewki na dodatkową amunicję. Włożyłam do nich dwa pełne magazynki. Dwadzieścia sześć naboi. Uważajcie, bandziory. Prawda jest taka, że większość strzelanin kończy się przed oddaniem pierwszych ośmiu strzałów. Ale kiedyś zawsze może zdarzyć się ten pierwszy raz.

Przełożyłam przez ramię żółtą wiatrówkę. Nałożę ją, gdyby widok broni zaczął nadmiernie denerwować ludzi. Czekała mnie praca z policją. Gliny zawsze noszą broń na widoku. Czemu ja miałabym ją ukrywać? Poza tym zmęczyło mnie udawanie. Miałam dość wszelkich gierek. Niech dranie wiedzą, że mam broń i nie zawaham się jej użyć.

Na miejscu zbrodni zawsze jest zbyt wiele osób. Nie mam na myśli gapiów, ludzi, którzy przychodzą tu, aby popatrzeć, tych akurat można się spodziewać. W śmierci innych osób zawsze jest coś fascynującego. Na miejscu przestępstwa zawsze roi się od policji, głównie od detektywów, ale i mundurowych. Można by się zastanawiać, czy przy jednym morderstwie powinno być zaangażowanych tylu stróżów prawa.

Był tu nawet wóz transmisyjny z wielką anteną satelitarną z tyłu, wyglądającą jak wielkie działo laserowe z filmów SF z lat czterdziestych. Przyjadą kolejne, mogłam się o to założyć. Nie mam pojęcia, jakim cudem policja zdołała utrzymać to wydarzenie w takiej tajemnicy. Zabójstwa wampirów, wiadomości z pierwszych stron brukowców. Nawet nie musisz niczego dodawać, perwersja w najlepszym wydaniu.

Ustawiłam się pomiędzy tłumem a kamerzystą. Reporter o krótko przystrzyżonych jasnych włosach i w eleganckim garniturze podsunął Dolphowi mikrofon. Dopóki stałam blisko upiornych szczątków, byłam względnie bezpieczna. Mogli mnie nakręcić, ale i tak nie pokażą tego w telewizji. Dobry smak i takie tam, zresztą wiecie sami.