Выбрать главу

Miałam małą zafoliowaną legitymację – plakietkę ze zdjęciem, która pozwalała mi wejść na teren zabezpieczony przez policję. Gdy przypinałam ją do kołnierzyka, zawsze czułam się jak agentka rządowa niższego szczebla.

Przy żółtej policyjnej taśmie zatrzymał mnie jeden z mundurowych. Przez kilka sekund wpatrywał się w mój identyfikator, jakby zastanawiał się, czy ma pozwolić mi wejść, czy raczej nie. A może powinien wezwać któregoś z detektywów?

Stałam z rękoma opuszczonymi wzdłuż boków, starając się sprawiać wrażenie niegroźnej. Jestem w tym całkiem niezła. Potrafię wyglądać naprawdę uroczo. Mundurowy uniósł taśmę i przepuścił mnie. Już miałam powiedzieć:

– Grzeczny chłopiec – ale zmitygowałam się. Rzuciłam tylko: – Dziękuję.

Ciało leżało nieopodal latarni. Nogi rozrzucone szeroko. Jedna ręka wciśnięta pod ciało, najprawdopodobniej złamana. Brakowało fragmentu środkowej części pleców, jakby ktoś wbił rękę w ciało i wyszarpnął coś z wnętrza, zapewne serce. Tak jak w przypadku poprzednich zabójstw.

Detektyw Clive Perry stał tuż obok ciała. Był wysokim, szczupłym czarnoskórym mężczyzną, najnowszym nabytkiem pogromców duchów. Zawsze był miły i układny. Mówił spokojnie i cicho. Trudno mi było sobie wyobrazić, aby Perry mógł zrobić coś, czym zdenerwował kogoś „na górze”. Ale do tej grupy nikt nie trafiał przez przypadek.

Uniósł wzrok znad notesu.

– Witam, panno Blake.

– Dzień dobry, detektywie Perry. Czy wszyscy inni już skończyli ze zwłokami?

Skinął głową.

– Należą do pani.

Spod ciała wypłynęła ciemnobrązowa kałuża krwi. Uklękłam przy niej.

Krew zgęstniała, była lepka i kleista. Stężenie pośmiertne pojawiło się i ustąpiło, oczywiście jeśli rigor mortis w ogóle tu wystąpił. Wampiry nie zawsze reagują na śmierć tak jak zwykli śmiertelnicy. To utrudnia ustalenie czasu zgonu. Ale to zadanie należało do koronera, nie do mnie.

Zwłoki skąpane były w złocistych promieniach słońca. Sądząc po figurze i czarnym kostiumie, miałam do czynienia z kobietą. Mogłam się o to założyć. Oczywiście nie miałam całkowitej pewności, gdyż ofiara leżała na brzuchu, miała zapadniętą klatkę piersiową, no i brakowało jej głowy. Przez poszarpany otwór widać było biały, błyszczący kręgosłup. Krew wypłynęła z szyi jak czerwone wino ze stłuczonej butelki. Skóra była rozdarta, naciągnięta. Wyglądało, jakby ktoś oderwał głowę denatki gołymi rękami.

Przełknęłam ślinę. Od wielu miesięcy nie zdarzyło mi się zwymiotować na miejscu zbrodni. Wstałam i cofnęłam się nieco od trupa.

Czy to możliwe, aby ten mord był dziełem człowieka? Nie. Może. Cholera. Jeżeli to zrobił człowiek, to nieźle się namęczył, aby nic na to nie wskazywało. Niezależnie od tego, co mogło się wydawać na pierwszy rzut oka, koroner i tak odnajdzie na ciele ślady noża. Pytanie brzmiało, czy zadano je przed czy po śmierci ofiary. Czy zbrodni dokonał człowiek podszywający się pod potwora, czy monstrum usiłujące naśladować człowieka?

– Gdzie jest głowa? – spytałam.

– Na pewno dobrze się pani czuje?

Spojrzałam na niego. Czy byłam blada?

– Nic mi nie będzie.

Ja, wielka, twarda pogromczyni wampirów nie puszczam pawia na widok bezgłowych zwłok. No jasne.

Perry uniósł brwi, ale dyplomatycznie zakończył ten temat. Poprowadził mnie do miejsca odległego o jakieś dwa i pół metra. Ktoś zakrył oderwaną głowę plastykową płachtą. Spod plastyku również wypłynęła nieco mniejsza kałuża krzepnącej już krwi.

Perry pochylił się i ujął za róg płachty.

– Jest pani gotowa?

Skinęłam głową, nie ufałam swemu głosowi. Uniósł plastyk jak kurtynę, by ukazać to, co leżało na chodniku.

Bladą twarz otaczały długie czarne włosy. Były zmierzwione i zlepione krwią. Twarz kiedyś mogła uchodzić za atrakcyjną. Teraz już nie. Rysy zwiotczały i nadały obliczu wrażenia nierealności. Zupełnie jakbym miała przed sobą lalkę z porcelany. Rozpoznałam tę twarz, ale uświadomiłam to sobie dopiero po kilku sekundach.

– Cholera!

– Co się stało?

Podniosłam się energicznie i cofnęłam o dwa kroki. Perry podszedł do mnie.

– Na pewno wszystko w porządku?

Wróciłam wzrokiem do kawałka plastyku i tego, co znajdowało się pod przykryciem. Czy wszystko w porządku? Dobre pytanie. Mogłam zidentyfikować trupa.

To była Theresa.

33

Do biura Ronnie dotarłam kilka minut przed jedenastą. Przystanęłam z dłonią na klamce. Nie mogłam zapomnieć widoku głowy Theresy na chodniku. Była okrutna i pewnie zabiła setki ludzi. Dlaczego było mi jej żal? Zapewne z głupoty. Wzięłam głęboki oddech i pchnięciem otworzyłam drzwi.

W biurze Ronnie jest pełno okien. Światło wpada z dwóch stron, od południa i zachodu. Oznacza to, że w południe w pomieszczeniu jest jak w solarium. Żadna klima nie jest w stanie poradzić sobie z taką powodzią promieni słonecznych.

Z rozświetlonych słońcem okien biura Ronnie można zobaczyć Dystrykt. Tylko po co? Ja w każdym razie nie tęskniłam za tym widokiem.

Ronnie machnięciem ręki zaprosiła mnie do swego biura. Wewnątrz było tak jasno, że światło niemal zupełnie mnie oślepiło.

W fotelu za biurkiem siedziała kobieta wyglądająca na bardzo delikatną. Była Azjatką o lśniących czarnych włosach, sczesanych gładko do tyłu. Na podłokietniku fotela wisiał starannie złożony purpurowy żakiet, pasujący do eleganckiej, dobrze skrojonej spódnicy. Błyszcząca bluzka w kolorze lawendy podkreślała jej skośne oczy i lawendowe cienie na powiekach. Siedziała z nogami skrzyżowanymi w kostkach i dłońmi złożonymi na podołku. W lawendowej bluzce wyglądała lodowato pomimo panującej w gabinecie duchoty.

Na moment straciłam orientację; nie spodziewałam się jej ujrzeć po latach ot, tak zwyczajnie. Wreszcie zamknęłam rozdziawione usta i podeszłam bliżej, wyciągając rękę na powitanie.

– Beverly, kopę lat.

Wstała i energicznie uścisnęła moją dłoń.

– Ściślej mówiąc, trzy.

Beverly zawsze była bardzo precyzyjna.

– Znacie się? – spytała Ronnie.

Odwróciłam się do niej.

– Bev nie wspominała, że mnie zna?

Ronnie pokręciła głową.

Spojrzałam na Beverly.

– Dlaczego nie powiedziałaś o tym Ronnie?

– Nie uważałam, żeby to było konieczne. – Bev uniosła lekko głowę, aby spojrzeć mi w oczy. Niewiele osób musi to robić. Zdarza się to na tyle rzadko, że czuję się przy tym dość dziwnie i mam wrażenie, że powinnam się nachylić, aby znaleźć się na poziomie jej wzroku.

– Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, skąd się znacie? – spytała Ronnie.

Ronnie przeszła obok nas, aby usiąść za biurkiem. Odchyliła lekko fotel do tyłu, złożyła dłonie na brzuchu i czekała. Jej czyste szare oczy, miękkie jak kocie futerko, wpatrywały się we mnie.

– Mogę jej powiedzieć, Bev?

Bev ponownie usiadła, jednym płynnym kobiecym ruchem. Miała w sobie wiele dostojeństwa i zawsze robiła na mnie wielkie wrażenie, była damą w pełnym znaczeniu tego słowa.

– Jeżeli musisz, to trudno, nie będę się z tobą spierać – odparła.

Niezbyt zachęcający początek, ale musiał mi wystarczyć. Zajęłam miejsce na drugim fotelu; dżinsy i adidasy, które miałam na sobie, nagle stały się bardzo niewygodne. Przy Bev wyglądałam jak sierota w łachmanach. To uczucie trwało tylko chwilkę i zaraz prysło. Pamiętaj, nikt bez twego przyzwolenia nie może sprawić, że poczujesz się gorsza. To słowa Eleanor Roosevelt. Żyję zgodnie z tym mottem. Zwykle udaje mi się go przestrzegać.