Usiadłam w fotelu pod ścianą i zaczęłam wertować jakieś pismo, kiedy otworzyły się drzwi. Malcolm był wysoki i przeraźliwie chudy, a jego duże, kościste ręce zdawały się należeć do innego, bardziej muskularnego mężczyzny. Jego krótkie kręcone włosy miały zdumiewający kanarkowy odcień. Tak właśnie wyglądają włosy blond po blisko trzystu latach egzystencji w ciemnościach.
Gdy ostatni raz widziałam Malcolma, wydał mi się atrakcyjny, wręcz doskonały. Teraz sprawiał dość pospolite wrażenie, jak Nikolaos z jej blizną. Czy Jean-Claude obdarzył mnie zdolnością postrzegania wampirzych mistrzów w ich prawdziwej postaci?
Obecność Malcolma wypełniła nieduży gabinet jak niewidzialna woda, chłodna i szczypiąca skórę, sięgająca na razie do kolan, lecz jej poziom szybko się podnosił. Gdyby dać mu jeszcze dziewięćset lat, mógłby stanąć do rywalizacji z Nikolaos. Rzecz jasna mnie tam nie będzie, bym mogła zweryfikować słuszność mojej małej teorii.
Wstałam, a on wpłynął do pokoju. Miał na sobie skromny granatowy garnitur, jasnoniebieską koszulę i błękitny jedwabny krawat. Jasna koszula sprawiła, że jego oczy wyglądały jak jaja drozda. Uśmiechnął się, kanciaste oblicze rozpromieniło się. Nie próbował zaćmić mego umysłu. Malcolm potrafił się pohamować. Był w tym całkiem niezły. Cała jego wiarygodność opierała się na fakcie, że nie oszukiwał.
– Miło panią widzieć, pani Blake. – Nie podał mi ręki, wiedział, że i tak bym jej nie uścisnęła. – Bruce przekazał mi bardzo zastanawiającą wiadomość. Ma ona jakiś związek z zabójstwami wampirów? – Jego głos był głęboki i kojący jak ocean.
– Powiedziałam Bruce’owi, że mam dowód, iż twój zbór jest zamieszany w zabójstwa wampirów.
– Naprawdę ma go pani?
– Tak – odparłam z przekonaniem. Jeżeli spotkał się z Edwardem, miałam zabójcę, którego poszukiwałam.
– Hmm, mówi pani prawdę. A jednak ja wiem, że to nie jest prawda. – Jego głos otaczał mnie, ciepły, gęsty, mocny.
Pokręciłam głową.
– Oszukujesz, Malcolmie, używasz swoich mocy, aby wejść do mego umysłu. Nieładnie, oj nieładnie.
Wzruszył ramionami, rozłożył ręce.
– Kontroluję mój zbór, pani Blake. Nikt z moich wiernych nie popełniłby czynu, który im pani zarzuca.
– Wczorajszej nocy zrobili nalot na imprezę dziwolągów. Mieli pałki. Zranili parę osób. – To ostatnie dodałam od siebie. Nie wiedziałam, czy naprawdę tak było.
Zmarszczył brwi.
– Istnieje nieduży odłam naszego zboru, którego wyznawcy lubują się w przemocy. Imprezy dziwolągów, jak je pani nazywa, to Sodoma i Gomora i należy położyć im kres, ale zgodnie z prawem. Mówiłem o tym moim wiernym.
– Czy wymierzasz im karę, gdy sprzeniewierzą się twoim naukom? – spytałam.
– Nie jestem policjantem ani kapłanem, aby wymierzać karę. Oni nie są dziećmi. Każdy z nich ma swój własny rozum.
– Na pewno.
– Co to miało znaczyć? – zapytał.
– To znaczy, że jesteś mistrzem wampirów, Malcolmie. Nikt z nich nawet nie próbowałby ci się sprzeciwić. Zrobiliby wszystko, czego od nich zażądasz.
– Nie wykorzystuję mentalnych sztuczek wobec członków mego zboru.
Pokręciłam głową. Jego moc spłynęła po moich ramionach jak lodowata fala. Nawet się nie starał. To tylko odrobina. Czy zdawał sobie sprawę z tego, co robił? Czy to naprawdę był tylko przypadek?
– Dwa dni przed pierwszym morderstwem spotkałeś się z pewnym człowiekiem.
Uśmiechnął się, starając się nie pokazywać kłów.
– Spotykam się z wieloma ludźmi.
– Wiem, jesteś wręcz rozchwytywany i piekielnie popularny, ale to spotkanie powinieneś pamiętać. Wynająłeś płatnego zabójcę, aby zlikwidować parę wampirów.
Obserwowałam jego twarz, ale był zbyt dobrym graczem. Dostrzegłam w jego oczach być może zaniepokojenie, ale zaraz zniknęło zastąpione niezmąconą pewnością siebie.
– Pani Blake, dlaczego patrzy mi pani w oczy?
Wzruszyłam ramionami.
– Dopóki nie spróbujesz rzucić na mnie uroku, to wydaje się całkiem bezpieczne.
– Próbowałem kilkakrotnie panią o tym przekonać, ale do tej pory wolała pani… nie ryzykować. A teraz patrzy mi pani w oczy: dlaczego? – Podszedł do mnie szybko, niedostrzegalnie, rozmyta szara plama. Nawet nie wiem, kiedy w mojej dłoni pojawił się pistolet. Zrobiłam to odruchowo. Bez namysłu. Instynktownie.
– O rany – mruknął.
Patrzyłam na niego, gotowa wpakować mu kulę w pierś, gdyby postąpił jeszcze jeden krok w moją stronę.
– Została pani przynajmniej raz naznaczona, pani Blake. Dotknął pani jakiś mistrz wampirów? Kto?
Powoli wypuściłam powietrze. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymałam oddech.
– To długa historia.
– Wierzę pani. – Nagle znów pojawił się przy drzwiach, jakby w ogóle się stamtąd nie ruszał. Cholera, naprawdę był niezły.
– Wynająłeś zabójcę, aby zlikwidować wampiry odwiedzające imprezy dziwolągów – wycedziłam.
– Nie – odparł. – Nie zrobiłem tego.
To piekielnie deprymujące, kiedy ktoś, w kogo celujesz z pistoletu, sprawia wrażenie zblazowanego.
– Wynająłeś zabójcę.
Wzruszył ramionami. Uśmiechnął się.
– Chyba nie spodziewa się pani usłyszeć coś innego aniżeli stanowcze zaprzeczenie, prawda?
– Chyba nie. – Ale co tam, nie zaszkodzi przecież zapytać. – Czy ktoś z twojego zboru jest w jakiś sposób związany z zabójstwami wampirów?
Omal nie wybuchnął śmiechem. W sumie nie mogłam mu się dziwić. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odpowiedziałby „tak”, choć czasami z samego zaprzeczenia można wydedukować to i owo. Dobór kłamstw bywa równie pomocny jak prawda.
– Nie, pani Blake.
– Wynająłeś zabójcę. – To było stwierdzenie.
Uśmiech znikł z jego twarzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Patrzył na mnie, czułam jego obecność jak robaki pełzające po gołej skórze.
– Pani Blake, myślę, że już pora, aby pani wyszła.
– Jakiś człowiek usiłował mnie dziś zabić.
– To nie moja wina.
– Miał na szyi ślady dwóch wampirzych ugryzień.
Znów te błyski w oczach. Niepokój? Może.
– Czekał na mnie przy wejściu do twojego kościoła. Musiałam zabić go na schodach. – Drobne kłamstewko, ale nie chciałam jeszcze bardziej wmieszać w to Ronnie.
Zasępił się, pokój wypełniła mroczna, gniewna atmosfera.
– Nic mi o tym nie wiadomo, pani Blake. Zajmę się tą sprawą.
Opuściłam broń, ale jej nie schowałam. Nie można zbyt długo trzymać kogoś na muszce. Skoro ten ktoś się nie bał i nie zamierzał cię skrzywdzić, a ty nie chciałaś tego kogoś zabić, cała sytuacja stawała się groteskowa i absurdalna.
– Nie bądź zbyt surowy wobec Bruce’a. On niezbyt dobrze sobie radzi w trudnych sytuacjach. Nie znosi przemocy.
Malcolm wyprostował się, poprawił marynarkę. Nerwowy gest? O rany, chyba trafiłam w jego czuły punkt.
– Zajmę się tą sprawą, pani Blake. Jeżeli to był członek naszego zboru, jesteśmy pani winni z serca płynące gorące przeprosiny.