– Biegnij! – rzuciłam.
Pobiegliśmy.
Dotarliśmy do komórki, ale okazało się, że drzwi są zamknięte na kłódkę. Edward rozwalił ją jednym strzałem, nie było czasu na zabawę z wytrychem. Ghule już były blisko, nadciągały, wyjąc przeraźliwie.
Wbiegliśmy do komórki, zamykając za sobą drzwi, choć wiedzieliśmy, że to i tak nie zda się na wiele. Prawie pod samym sufitem było niewielkie okienko, wpadało przez nie światło księżyca. Pod ścianą stał rząd kosiarek, kilka wisiało nawet na hakach. Były tu także sekatory, sprzęt do przycinania żywopłotu, rydle i szlauch ogrodowy. Komórka cuchnęła benzyną i naoliwionymi szmatami.
– Nie ma czym zablokować drzwi – zauważył Edward.
Fakt. Rozwaliliśmy kłódkę. Dlaczego, gdy potrzebujesz czegoś ciężkiego, nigdy nie ma tego w pobliżu?
– Podtocz pod drzwi kosiarkę.
– To nie zatrzyma ich na długo.
– Lepsze to niż nic – stwierdziłam. Nie poruszył się, więc sama przysunęłam pod drzwi stojącą najbliżej kosiarkę.
– Nie dam się pożreć żywcem – mruknął Edward. Włożył nowy magazynek do kolby swego pistoletu. – Mogę skrócić twoje cierpienia, jeśli zechcesz, albo zrobisz to sama.
I wtedy przypomniałam sobie o pudełku zapałek od Zachary’ego, które miałam w kieszeni. Zapałki, mieliśmy zapałki!
– Anito, są już blisko. Czy chcesz zrobić to sama?
Wyjęłam z kieszeni zapałki. Dzięki ci, Boże.
– Oszczędzaj naboje, Edwardzie. – Podniosłam jedną z baniek z benzyną.
– Co zamierzasz? – spytał Edward.
Wokół komórki rozbrzmiały głośne zawodzenia, ghule był tuż-tuż.
– Mam zamiar podpalić komórkę. – Chlusnęłam benzyną na drzwi komórki. Ostra woń paliwa drapała w gardle i zapierała dech.
– Z nami w środku?
– Tak.
– Wolę raczej palnąć sobie w łeb, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Nie zamierzam jeszcze żegnać się z tym światem, Edwardzie.
Szponiaste dłonie zadudniły do drzwi komórki, pazury zaczęły żłobić stare drewno, rozdzierać je. Zapaliłam zapałkę i rzuciłam na oblane benzyną drzwi. Buchnęły niebiesko-białe płomienie. Ghul wrzasnął, płonąc jak pochodnia i odskoczył od gorejących, mocno już uszkodzonych drzwi.
Z wonią paliwa zmieszał się smród smażonego mięsa. Palonych włosów. Zakasłałam, zasłaniając usta dłonią. Ogień zaczął się rozprzestrzeniać, przenosząc się z drzwi wzdłuż ścian, coraz wyżej w stronę dachu. Nie musieliśmy nawet podsycać płomieni benzyną. Ta cholerna komórka była jedną wielką ogniową pułapką. Sucha jak wiór, płonęła aż miło. A my wciąż byliśmy w środku. Nie sądziłam, że pożar rozprzestrzeni się w takim tempie.
Edward stał pod tylną ścianą, przykładając dłoń do ust. Po chwili odezwał się zduszonym głosem:
– Masz jakiś plan, aby nas stąd wydostać, prawda?
Szponiasta dłoń przebiła drewnianą ścianę, usiłując go pochwycić. Odskoczył poza zasięg długich, powykrzywianych palców zakończonych czarnymi pazurami. Ghul zaczął rozbijać drewnianą ścianę. Patrzył przy tym na nas, szczerząc się upiornie. Edward wpakował mu kulę między oczy i stwór odfrunął w tył, pchnięty impetem pocisku. Zdjęłam wiszące na ścianie grabie. Z sufitu zaczęły sypać się na nas rozżarzone popioły. Jeśli się wcześniej nie zaczadzimy, lada moment dach zwali się nam na głowy.
– Zdejmij koszulę – powiedziałam.
Nawet nie zapytał dlaczego. To cały Edward: zawsze praktyczny, aż do końca. Zdjął kaburę podramienną, ściągnął koszulę przez głowę, rzucił mi, po czym włożył szelki na gołe ciało.
Owinęłam koszulą zęby grabi i nasączyłam materiał benzyną. Podpaliłam koszulę od gorejącego wokół nas ognia, po co marnować zapałki? Z sufitu nad wejściem do komórki skapywały krople ognistego deszczu. Małe płomyki, które w zetknięciu ze skórą paliły jak żądła os.
Edward wziął się do roboty. Zdjął ze ściany siekierę i zaczął powiększać wybity przez ghula otwór w ścianie. Ja w jednej ręce trzymałam prowizoryczną pochodnię, a w drugiej bańkę z benzyną. Nie groziło nam już, że się zaczadzimy, lecz że wylecimy w powietrze. To niezbyt pocieszające odkrycie.
– Pospiesz się! – zawołałam.
Edward przecisnął się przez otwór, a ja podążyłam za nim, omal nie przypalając go „pochodnią”. W odległości stu metrów wokół komórki nie było ani jednego ghula. Te stworzeni były cwańsze, niż mogło się wydawać. Pobiegliśmy, a po chwili dał się słyszeć huk eksplozji i fala uderzeniowa smagnęła mnie po plecach jak podmuch silnej wichury. Wywróciłam się i przekoziołkowałam po trawie bez tchu. Odłamki palącego się drewna posypały się na ziemię wokół mnie. Zakryłam głowę rękoma i odmówiłam krótką modlitwę. Przy moim szczęściu mogłam zostać trafiona jakimś paskudnym gwoździem.
Cisza, a raczej żadnych więcej wybuchów. Ostrożnie uniosłam głowę. Komórka zniknęła. Wokół mnie w trawie dopalały się drewniane szczątki. Edward leżał na ziemi, na wyciągnięcie ręki. Spojrzał na mnie. Czy miałam równie zdziwioną minę jak on? Podejrzewam, że tak.
Od naszej prowizorycznej pochodni zajęła się trawa. Edward ukląkł i podniósł owinięte koszulą grabie.
Bańka z benzyną była nietknięta; podniosłam się powoli. Edward także wstał, niosąc płonącą pochodnię. Ghule chyba już się stąd ulotniły, widać miały trochę oleju w głowie, ale mimo wszystko… Porozumiewaliśmy się z Edwardem bez słów. Tak to jest, gdy łączy cię z kimś paranoja.
Ruszyliśmy w stronę samochodu. Adrenalina już rozeszła się po kościach i byłam bardziej zmęczona niż kiedykolwiek. Człowiek ma ograniczoną ilość adrenaliny wydzielanej jednorazowo w stresującej sytuacji, później jest po prostu otępiały.
Klatka z kurczakami była już historią; wokół grobu walały się tylko trudne do zidentyfikowania resztki. Niej przyglądałam się im uważniej. Przystanęłam, aby zabrać swoją torbę. Była nietknięta, niczego nie zabrano. Edward wyprzedził mnie i rzucił pochodnię na żwirowy podjazd. Wiatr szumiał wśród drzew; nagle Edward krzyknął:
– Anito!
Odtoczyłam się w bok. Huknął pistolet Edwarda i coś z piskiem zwaliło się na trawę. Spojrzałam na ghula, podczas gdy Edward posłał mu jeszcze parę kul. Gdy moje serce wróciło już na swoje miejsce, przełknęłam ślinę, podpełzłam do bańki z benzyną i odkręciłam nakrętkę.
Ghul wrzasnął. Edward przyszpilił stwora do ziemi płonącymi grabiami. Oblałam wijącą się upiorną istotę benzyną, osunęłam się na klęczki i powiedziałam:
– Przypal go.
Edward ponownie przytknął grabie do ciała ghula. Buchnęły płomienie. Stwór stanął w ogniu i zaczął wyć. W powietrzu rozszedł się swąd palonego mięsa i włosów. Oraz benzyny.
Istota wiła się po ziemi jak oszalała, usiłując zdusić płomienie, ale bez rezultatu.
– Ty będziesz następny, Zachary – wyszeptałam. – Teraz twoja kolej, złotko.
Koszula całkiem się wypaliła, a Edward upuścił grabie na ziemię.
– Wynośmy się stąd – powiedział.
Zgadzałam się z nim w zupełności. Otworzyłam drzwiczki, wrzuciłam torbę sportową na tylne siedzenie i uruchomiłam wóz. Ghul leżał na trawie, płonąc jak świeca, nie poruszał się.
Edward zajął miejsce na fotelu obok, na podołku trzymał pistolet maszynowy. Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, Edward wyglądał na wstrząśniętego. A może nawet przerażonego.
– Zamierzasz spać z tym peemem? – zapytałam.
Spojrzał na mnie.
– A czy ty sypiasz z bronią? – odparował.
Punkt dla Edwarda. Wzięłam zakręt na żwirowanym podjeździe dość szybko, ale możliwie jak najbezpieczniej. Mój Nova nie był przeznaczony do rajdów samochodowych. Nie chciałam rozwalić auta tej nocy. Światła reflektorów omiatały pobliskie nagrobki, ale nic się wśród nich nie poruszało. Ghule zniknęły. Jak okiem sięgnąć nie było ani jednego z tych stworów.