Выбрать главу

– Catherine, proszę! – Nic nie mogłam zrobić, stało się, uraz był nieodwracalny. Cholera, nie powinnam była jej tu zostawiać! Nigdy, przenigdy!

Wampir dotknął jej ramienia. Zamrugała i rozejrzała się dokoła zdziwiona i przerażona. Zaśmiała się nerwowo.

– Co się stało?

Wampir uniósł dłoń do ust.

– Jesteś teraz w mojej mocy, złociutka.

Znów się zaśmiała, nie rozumiejąc, że powiedział jej szczerą prawdę. Doprowadził ją na skraj sceny, a dwaj kelnerzy odprowadzili ją do stolika.

– Kręci mi się w głowie – powiedziała.

Monica poklepała ją po ręku.

– Byłaś wspaniała.

– Co ja takiego zrobiłam?

– Później ci opowiem. Występ jeszcze trwa. – Mówiąc te słowa, spojrzała na mnie.

Wiedziałam, że mam kłopoty. Wampir na scenie gapił się na mnie. Czułam na sobie ciężar jego wzroku. Jego siła woli, moc, mentalny wpływ uderzał we mnie niemal namacalnymi falami. Omiatał mnie jak podmuchy widmowego wiatru. Na rękach zrobiła mi się gęsia skórka.

– Jestem Aubrey – rzekł wampir. – Podaj mi swoje imię.

Zrobiło mi się sucho w ustach, ale moje imię było nieistotne. Mógł je poznać.

– Anita.

– Anita. Pięknie.

Nagle zmiękły mi kolana i osunęłam się na krzesło. Monica patrzyła na mnie wielkimi, wygłodniałymi oczami.

– Chodź, Anito, dołącz do mnie na scenie. – Nie miał tak miłego głosu jak Jean-Claude. Brakowało w nim czegoś, ale nigdy dotąd nie zetknęłam się z tak silnym umysłem. Był stary, powiedziałabym, że przeraźliwie pradawny. Moc tego umysłu sprawiła, że aż rozbolały mnie kości.

– Podejdź.

Nieprzerwanie kręciłam głową. Tylko to mogłam zrobić, zero słów, zero świadomych myśli, wiedziałam tylko, że nie wolno mi wstać z krzesła. Gdybym teraz do niego podeszła, owładnąłby mną tak jak wcześniej Catherine. Pot ściekał mi po plecach.

– Podejdź do mnie! Natychmiast!

Wstałam. Nie pamiętałam, kiedy to zrobiłam. Boże Święty, pomóż mi! Nie! Wbiłam paznokcie we wnętrza dłoni. Skóra pękła, powitałam ból z radością. Znów mogłam oddychać.

Jego umysł zaczął się oddalać jak fale odpływu. Poczułam się pusta i wyczerpana. Ciężko osunęłam się na stolik. Obok mnie pojawił się jeden z wampirzych kelnerów.

– Nie walcz z nim. Jeżeli zechcesz z nim walczyć, będzie bardzo zły.

Odepchnęłam go od siebie.

– Jeżeli nie podejmę walki, owładnie mną!

Kelner wyglądał prawie jak człowiek, musiał być martwy od niedawna. Ujrzałam wyraz jego twarzy. Malowało się na niej przerażenie.

– Podejdę do sceny, jeżeli nie będziesz mnie przymuszał! – zawołałam do istoty na estradzie.

Monica aż sapnęła ze zdumienia. Zignorowałam ją. Liczyło się tylko przetrwanie paru kolejnych chwil.

– Wobec tego zbliż się – rzekł wampir.

Odsunęłam się od stolika i stwierdziłam, że mimo wszystko dam radę utrzymać się na nogach. Punkt dla mnie. Mogłam nawet iść. Dwa punkty. Wlepiłam wzrok w gładki parkiet. Jeżeli skoncentruję się wyłącznie na marszu, wszystko będzie w porządku. W zasięgu mego wzroku pojawił się pierwszy stopień schodów wiodących na scenę. Spojrzałam wyżej.

Aubrey stał pośrodku sceny. Nie próbował mnie przyzywać. Stał w absolutnym bezruchu. Zupełnie jakby w ogóle go tam nie było, sprawiał wrażenie idealnej pustki. Czułam jego bezruch pod czaszką jak nieustanne pulsowanie. Myślę, że mógłby stanąć na wprost mnie i gdyby nie zechciał, nie zdołałabym go dostrzec.

– Chodź. – Rozbrzmiało w mojej głowie. To nie był głos, lecz dźwięk. – Chodź do mnie.

Spróbowałam się cofnąć, lecz nie mogłam. Czułam, że serce podchodzi mi do gardła. Nie mogłam oddychać. Dusiłam się! Stałam, czując w sobie miażdżącą moc jego umysłu.

– Nie walcz ze mną! – ryknął w mojej głowie.

Ktoś krzyczał; ten nieartykułowany dźwięk dobywał się z moich ust. Gdybym przestała się opierać, to byłoby takie proste jak utonięcie, dobrowolne poddanie się żywiołowi. Spokojna śmierć. Nie, nie.

– Nie. – Mój głos nawet mi wydał się dziwny.

– Co? – spytał z wyraźnym zdziwieniem.

– Nie – powtórzyłam i spojrzałam na niego. Napotkałam jego spojrzenie przepełnione brzemieniem minionych stuleci. Cokolwiek czyniło mnie animatorką i pomagało ożywiać umarłych, dało o sobie znać. Odnalazłam jego wzrok i znieruchomiałam.

Uśmiechnął się powoli.

– W takim razie ja przyjdę do ciebie.

– Proszę, błagam, nie. – Nie mogłam się cofnąć. Jego siła woli unieruchamiała mnie jak otulone aksamitem szczęki imadła. Dałam z siebie wszystko, aby nie zbliżyć się do sceny jeszcze bardziej. Aby nie pobiec mu na spotkanie.

Zatrzymał się, nasze ciała niemal się stykały. Jego oczy były wyraziste, ciemnobrązowe, bezdenne i nieskończone. Odwróciłam wzrok od jego twarzy. Strużka potu ściekła mi po czole.

– Czuć od ciebie strach, Anito.

Przesunął chłodną dłonią po moim policzku. Zaczęłam dygotać i nie mogłam się powstrzymać. Zanurzył palce w moich falujących włosach.

– Jak to możliwe, że tak mi się opierasz?

Poczułam na twarzy jego oddech, był ciepły, jedwabiście delikatny. Omiótł pieszczotliwie moją szyję. Zauważyłam, że oddychał coraz bardziej nerwowo. Czułam przez skórę jego głód. Jego pragnienie sprawiło, że zaczęło ściskać mnie w żołądku. Wampir zasyczał do publiczności, a ta aż zapiszczała z trwogi. Zamierzał to zrobić.

Groza wyzwoliła kolejną porcję adrenaliny. Odsunęłam się od niego. Upadłam na scenę i zaczęłam się czołgać, próbując odpełznąć jak najdalej.

Silne ramię objęło mnie w pasie i dźwignęło w górę. Krzyknęłam, uderzając do tyłu łokciami. Cios był celny, usłyszałam zduszony jęk, ale uścisk ramienia wzmógł się jeszcze bardziej. Był miażdżący, nieomal przełamywał mnie na pół.

Rozdarłam rękaw. Materiał pękł z trzaskiem. Wampir przewrócił mnie na wznak. Przykucnął nade mną z przeraźliwym grymasem twarzy, dygocząc z pragnienia. Jego wargi rozchyliły się, błysnęły kły.

Ktoś wszedł na scenę, jeden z kelnerów. Wampir zasyczał na niego, strużka śliny pociekła mu po brodzie. Odrzucił wszelkie pozory człowieczeństwa.

Rzucił się na mnie w oślepiającym pędzie wywołanym przez nienasycone pragnienie. Przycisnęłam ostrze srebrnego noża do jego piersi na wysokości serca. Pociekła krew. Wampir warknął na mnie, kłapiąc zębami jak groźny pies na krótkim łańcuchu. Wrzasnęłam przeraźliwie.

Przerażenie uwolniło mnie do reszty spod jego mentalnego wpływu. Nie pozostało nic prócz strachu. Skoczył na mnie, a ja rozorałam mu nożem skórę na piersi. Krew zaczęła spływać na moją dłoń i bluzkę. Jego krew.

Nagle tuż przy nas pojawił się Jean-Claude.

– Aubrey, puść ją.

Wampir warknął cicho, gardłowo. To był zwierzęcy dźwięk.

Mój głos był wysoki i cienki, zniekształcony przez strach, jak głos małej dziewczynki. – Zabierz go ode mnie albo go zabiję!

Wampir cofnął się, rozorując sobie kłami wargi.

– Zabierz go ode mnie!

Jean-Claude zaczął mówić coś cicho i łagodnie po francusku. Choć nie znałam tego języka, jego głos wydał mi się miły i kojący. Jean-Claude ukląkł obok nas, wciąż szepcząc coś delikatnym tonem. Wampir zawarczał i machnął: ręką, chwytając nadgarstek Jean-Claude’a.

Usłyszałam sapnięcie i cichy jęk bólu.

Czy powinnam go była zabić? Czy mam wbić mu nóż w serce, zanim rozszarpie mi gardło? Jak bardzo był szybki? Mój umysł pracował na przyspieszonych obrotach. Wydawało mi się, że mam całą wieczność na podjęcie decyzji i działanie.