Выбрать главу

– Pewnie myślisz, że jesteśmy okropnie niedelikatni, Isabello – rzekła. – Biedny Jack… ten, który właśnie opuścił salon… ma poślubić dziewczynę, którą wybrała mu babka Alexandra, to jest księżna, więc wszyscy tu zgromadzeni przyglądają się jego zalotom i kpią z nich bezlitośnie, gdy tylko mają okazję. Moim zdaniem to bardzo nieładnie z ich strony. Jack nie jest tak nieczuły, jak można by sądzić. A Juliana to taka słodka i śliczna dziewczyna.

– Niech mnie kule biją, masz rację co do niej – zgodził się Freddie. – Rozum. Ty masz rozum, Annę.

– Spieszę dodać – rzekł śmiejąc się wicehrabia Merrick

– że przyglądamy się temu życzliwie i życzliwie komentujemy to, co się dzieje, hrabino. Jesteśmy rodziną, jak pani wie, i cokolwiek by powiedzieć, raczej darzymy się sympatią.

Tak, to dla mnie doskonała nauczka – pomyślała Isabella. Jakby nie wystarczyła jej wiadomość, że Jack ma się zaręczyć i ożenić, to jeszcze przez tydzień będzie musiała przyglądać się jego zalotom do Juliany Beckford i być świadkiem ich zaręczyn, które bez wątpienia nastąpią w Boże Narodzenie.

Wydało jej się niemożliwe, by mogła to znieść. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. To przekonanie towarzyszyło jej przez większą część życia i wiele razy okazało się prawdziwe. I teraz też jej się uda. Przecież w końcu Jack to ktoś z dalekiej przeszłości. Od tamtego czasu wiele się zmieniło: wyszła za mąż, ma rodzinę, zrobiła wielką karierę. Jack już nic dla niej nie znaczył.

Absolutnie nic.

– To dobrze, jeśli w rodzinie można śmiać się z siebie i dokuczać sobie nawzajem – odparła z uśmiechem i zauważyła, że wszystkie spojrzenia zwróciły się na nią, jakby powiedziała jakąś wielką mądrość. Zaczęła się już przyzwyczajać do takich reakcji. Przestały ją dziwić, choć nadal bawiły.

– Niech mnie kule biją, to prawda – wymamrotał Freddie. – Ciekaw jestem, czy Bobbie zasnął dziś spokojnie w tym obcym pokoju dziecinnym. Jak myślisz, Annę? Może powinienem zapytać o to Ruby. Siedzi obok pana Holyoke i jego matki.

– Pokój dziecinny już nie wydaje mu się obcy, Freddie

– odparła łagodnie Annę. – Spędził w nim dotąd pięć nocy, nieprawdaż? Czyż nie przyjechaliście o dzień wcześniej niż reszta?

– Jak zwykle – zaśmiał się wicehrabia Merrick, gdy Freddie wstał i podszedł do żony. – Tak się boi zapomnieć o jakimś spotkaniu czy zaproszeniu, hrabino, że zawsze przyjeżdża dzień wcześniej nawet na najbardziej eleganckie przyjęcia i nie chce oddalać się z obawy, iż przeoczy właściwą godzinę.

Isabella przyłączyła się do ogólnego śmiechu, nie pozbawionego jednak sympatii dla Freddiego, który najwyraźniej nie był zbyt lotny.

Czuła się bardzo przygnębiona. Zaskakująco przygnębiona jak na osobę, która wmawiała sobie, że Jack absolutnie nic dla niej nie znaczy. Był teraz gdzieś w galerii, z piękną i uroczą młodą damą, która chciała zostać jej przyjaciółką. W tej chwili na pewno ją całuje. I zamierza się z nią ożenić.

Isabella zaczęła się zastanawiać, jak Jack całuje Julianę. Mocno i namiętnie? Tak jak kiedyś całował ją, Belle. A przecież aż do chwili przyjazdu tutaj dzisiejszego popołudnia, do chwili, kiedy na niego spojrzała, zapomniała już, jak to było – albo zepchnęła te wspomnienia w zakamarki pamięci, by nie sprawiały jej ciągłego bólu. Nie pamiętała już; jak się z nią kochał i co wtedy czuła – aż do dzisiaj.

Jakie to miało teraz znaczenie? Żadnego. Oczywiście, że nie.

Jack Frazer był kimś, kto nie odgrywał najmniejszej roli w jej obecnym życiu.

– A skoro mowa o pokoju dziecinnym – rzekła wstając i uśmiechając się ciepło do zgromadzonego wokół niej towarzystwa – to mam dwoje małych dzieci, które też mogą się tu czuć obco. Jeśli mi państwo wybaczą, pójdę zobaczyć, czy wszystko u nich w porządku.

Marcel na pewno już śpi. Ten chłopiec potrafił zasnąć wszędzie. Odziedziczył po ojcu spokojne usposobienie. Ale Jacqueline jest prawdopodobnie podenerwowana i nie może zasnąć. To taka wrażliwa, niepewna, zalękniona dziewczynka. Isabella starała się kochać oboje tak samo. A jednak większym uczuciem darzyła córeczkę. Z chęcią – o tak, bez chwili wahania – oddałaby życie, byle tylko oszczędzić dzieciom nawet chwilowego bólu. Lecz Jacqueline bardziej potrzebowała jej miłości, bliskości i opieki.

Tak, jej opieki. Marcel wróci do Francji, kiedy dorośnie, by objąć posiadłość ojca. Tam będzie jego miejsce, zostanie przyjęty do rodziny, która krzywo patrzyła na jego matkę. Ale Jacqueline? Isabella nie mogła przewidzieć, co stanie się z córką.

– Oczywiście. Lepiej sprawdzić i nie niepokoić się. -Wicehrabia Niemek natychmiast się poderwał i podał jej ramię. – Pani pozwoli, że będę jej towarzyszył.

Na szczęście – niemal przez całą drogę wstrzymywała oddech – nie natknęli się na schodach na Jacka i jego przyszłą narzeczoną. Isabella nie wróciła już do salonu tego wieczora. Przeprosiła wszystkich za pośrednictwem lorda Merricka, który zostawił ją w pokoju dziecinnym, sprawdziwszy przedtem, czy i jego dzieci śpią spokojnie. Jacqueline nie mogła zasnąć – potrzebowała matki i jej kojącej obecności. Isabella wymówiła się zmęczeniem po podróży, więc wiceksiążę – który poprosił, by zwracała się do niego po imieniu – uśmiechnął się ze zrozumieniem.

Choć, oczywiście, niczego nie rozumiał.

Jack.

Opuszkami palców przesunęła po jego plecach, a on poczuł się cudownie odprężony. Zniżyła głos i powiedziała mu z rozmarzeniem do ucha:

– Uda mi się. Będą mnie uważali za najlepszą aktorkę na świecie.

O, tak, na pewno jej się uda. Ma talent – musiał to przyznać. Elegancki światek zaczął to dostrzegać i tłumnie przychodził na jej przedstawienia.

– I uniezależnisz się ode mnie? – zapytał unosząc głowę z jedwabnej, pachnącej poduszki jej złocistych włosów. Uchyliwszy usta, całował ją długo i leniwie. – Nie będę ci już potrzebny?

– Mhm – odrzekła.

Leżał wyczerpany, wtulony w jej ciepłe, znajome ciało. Lecz teraz odsunął się, położył na plecach przy jej boku i patrzył w sufit. Po raz pierwszy, pierwszy raz otwarcie przyznała, że ich związek nie był bezinteresowny. Oddawała mu swe ciało, on zaś ją utrzymywał, by mogła poświęcić się karierze. Ale tylko do czasu, aż osiągnie sukces. Gdy wreszcie stała się niezależna, już go nie potrzebowała. I nie chciała.

Od początku wiedział, że tak będzie. Tylko że kochał ją całym sercem i wydawało mu się, że ciało Belle odpowiada miłością na jego miłość, a w jej oczach widzi czułość i przywiązanie.

Naiwny dwudziestojednoletni młodzik – pomyślał o sobie z ironią. Chory z nie odwzajemnionej miłości do utrzymanki. Do swej pierwszej kobiety. Kiedy znalazł się z nią w łóżku, nie wiedział nawet, co ma robić i jak się zachować. Zanim zdążył się zorientować, było już po wszystkim.

Oczy zaszły mu mgłą. Poczuł na policzkach gorące łzy. A potem, zanim mógł zapanować nad sobą, z piersi wyrwał mu się głośny szloch, który zdradził, jak beznadziejnie był w niej wtedy zakochany.

Jack gwałtownie usiadł na łóżku, rozżalony i upokorzony. Opuścił nogi na ziemię, jedną ręką odrzucając na bok kołdrę. Kiedy już oprzytomniał, zerwał się nagle i oddychał głęboko, rozglądając się, jakby szukał drogi ucieczki.

Boże! Boże święty! Wykrzyknął głośno jeszcze kilka bluźnierstw i wczepił palce we włosy.

Po Belle miał ze sto kobiet. Może nawet kilka setek. Dlaczego poczuł dotyk właśnie jej palców, zapach jej włosów i ciała? Dlaczego nie lady Finley-Dodd, swej ostatniej kochanki?

Ale dziękuję niebiosom chociaż za jedno – pomyślał, kiedy szedł do garderoby i dzwonił na lokaja, by ten przyniósł mu wodę do golenia. Na szczęście w rzeczywistości wszystko było inaczej niż w tym śnie. Nigdy nie pozwolił sobie na łzy czy szlochy. Udało mu się ukryć, że poczuł się zraniony. Pamiętał, co wtedy powiedział, gdy niedbale zasłonił ręką oczy.